Ludzie pracujący są dla lewicy niewygodni, ponieważ lewica reprezentuje społeczne pasożytnictwo, co niestety jest ubocznym efektem zarówno tzw. państwa dobrobytu jak i tzw. państwa opiekuńczego – mówi w rozmowie z PCh24.pl Paweł Lisicki, redaktor naczelny tygodnika „Do Rzeczy”.
Kogo reprezentuje dzisiaj szeroko pojmowana lewica? Czy jej symbolem nadal jest robotnik, o którego prawa mieli walczyć ojcowie ruchów lewicowych – Marks, Engels i Lenin?
Wesprzyj nas już teraz!
W swoim imaginarium, jeśli tak można powiedzieć, w wieku XIX i do połowy wieku XX lewica mogła subiektywnie uważać i podnosić hasła, że reprezentuje proletariat i robotników. Oczywiście nie miało to nic wspólnego z prawdą i rzeczywistością, ponieważ robotnicy mieli być tylko jednym z narzędzi do przeprowadzenia ogólnoświatowej rewolucji.
Nastąpiły jednak przemiany społeczne i gospodarcze, które doprowadziły do „wchłonięcia” proletariatu i robotników przez tzw. klasę średnią przez co lewica straciła swoje imaginatywne, bo na pewno nieprawdziwe oparcie.
Mniej więcej od lat 60. XX wieku lewica przejęła funkcję reprezentanta tych wszystkich grup i mniejszości, które po prostu są niezadowolone z tego, jak świat jest poukładany i dążą do radykalnej, rewolucyjnej zmiany oraz do obalenia, zniszczenia i rozbicia obecnego stanu.
Można powiedzieć wręcz o pewnej ciągłości ideowej, bo ten sam sposób myślenia prezentował Karol Marks czy jeszcze wcześniej rewolucjoniści francuscy. Jedyna różnica polega na tym, że obecnie podstawą, oparciem dla lewicy nie jest już proletariat czy robotnicy, tylko takie grupy jak przedstawiciele tzw. mniejszości seksualnych albo ludzie, którzy ogólnie są przeciwni obowiązującym cały czas w różnych miejscach na świecie normom społecznym, etycznym, obyczajowym etc. To właśnie tacy ludzie są dzisiaj faktycznym zapleczem i oparciem dla lewicy.
Czy istnieje obecnie w Polsce jakakolwiek licząca się siła polityczna reprezentująca tzw. klasę robotniczą, klasę pracującą?
Trudno o tym mówić, ponieważ tak jak wspomniałem wcześniej pojęcie klasy robotniczej, klasy pracującej czy pracowniczej zniknęło jako takie. Proszę zwrócić uwagę, że kilkadziesiąt, czy też nawet kilkanaście lat temu w wielu krajach górnicy zniknęli jako grupa społeczna, jako tzw. klasa górnicza. W Polsce jeszcze tak się nie stało, ale najprawdopodobniej też tak będzie.
W innych krajach doszło najczęściej do podjęcia przez górników pracy w innych sektorach. Ludzie, którzy kiedyś fedrowali dzisiaj mają swoje małe, rodzinne przedsiębiorstwa; zainwestowali w branżę usług, albo mówiąc kolokwialnie po prostu zmienili pracę.
Na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat niewiarygodnie wręcz rozwinął się rynek usług różnego rodzaju, a rynek wielkoprzemysłowej klasy robotniczej radykalnie się uszczuplił. Właśnie dlatego uważam, że klasycznie pojmowana klasa robotnicza jako taka nie ma dzisiaj swojej politycznej reprezentacji.
Czy można postawić tezę, że ludzie pracujący, nie używajmy już terminów robotnik, klasa robotnicza, są dzisiaj grupą, która jest dla lewicy niewygodna?
W mojej ocenie główny problem polega na tym, że współczesna lewica oraz jej ojcowie-twórcy z XIX wieku, to ludzie, którzy tak naprawdę nigdy realnie nie pracowali. Oni funkcjonowali i funkcjonują wyłącznie dzięki temu, że są swego rodzaju pasożytami państwa opiekuńczego.
Po prostu wraz z coraz większym bogactwem, które przyniosły ze sobą rewolucja przemysłowa i rewolucja technologiczna coraz większe sumy pieniężne były transferowane do ludzi, którzy nic nie robią i nie chcą robić. Nie to że nie mogą pracować ze względu na stan zdrowia czy brak miejsc pracy, tylko po prostu nie chcą. Dawniej powiedziałoby się o takich ludziach, że są darmozjadami albo obibokami.
W gruncie rzeczy są to ludzie, którzy w większości przeszli cały proces edukacji, często również z edukacją w szkołach wyższych po zakończeniu którego żyją głównie z zasiłków państwowych, ponieważ dostają pieniądze z automatu nie musząc wykonywać żadnego realnego wysiłku, ani żadnej pracy. Nie muszą zderzać się z „koniecznością walki o byt”. W związku z tym żyją oni w sztucznym w świecie zasilani grantami i pieniędzmi przekazywanymi im przez innych. Dzięki temu mogą w miarę normalnie funkcjonować i może im się wydawać, że reprezentują coś w rodzaju pewnej idei.
Ludzie pracujący są więc dla lewicy niewygodni, ponieważ lewica reprezentuje społeczne pasożytnictwo, co niestety jest ubocznym efektem zarówno tzw. państwa dobrobytu jak i tzw. państwa opiekuńczego.
Ludzie kojarzeni ze środowiskiem tzw. skrajnej lewicy od dłuższego czasu postulują, aby praca była co najwyżej „dodatkową aktywnością”, a to państwo powinno zapewniać każdemu dochód podstawowy, mieszkanie, wyżywienie, wczasy etc. Pan dał do zrozumienia, że to pasożytnictwo. Oni odpowiedzą, że to „najlepsze standardy prosto z PRL-u”…
Tego typu głosy w Polsce można uznawać za skrajne, ale gdzie indziej są w głównym nurcie polityczno-medialnym. Dążenie na przykład do 4-dniowego tygodnia pracy, ograniczenie „dniówki” do 6 godzin, dochód podstawowy niezależnie od tego czy ktoś jest w stanie podjąć pracę czy nie, to tylko niektóre z pomysłów lewicy na „reformę rynku pracy”.
Mamy do czynienia z praktycznym odejście od rozumienia pracy jako pewnego wysiłku, pewnego znoju. Powtórzę: jest to pośredni efekt tzw. państwa dobrobytu i lewica wraz z większym bogactwem państwa będzie coraz mocniej podnosić tę kwestię.
Jej przedstawiciele nie biorą jednak pod uwagę, że coś jest za coś. Tego typu hasła na pewno miło i dobrze brzmią, i jestem przekonany, że prawie każdy by tak chciał – nie pracować, od urodzenia mieć pieniądze, mieszkanie, samochód etc., tylko że niebezpieczeństwo takiego podejścia polega na tym, iż po pierwsze: ten system musi się rozpaść, bo w sytuacji, w której coraz mniejsza liczba ludzi pracuje na dobrobyt innych ci, którzy pracują widząc nieustanną promocję lenistwa mają coraz mniejszą skłonność do realnego działania.
Drugie niebezpieczeństwo związane z takimi lewicowymi pomysłami to jest przekazywanie coraz większej liczby kompetencji w ręce państwa i coraz większe ubezwłasnowolnienie jednostki. Kiedyś można było powiedzieć, że jeśli człowiek pracuje i wynagrodzenie jest wynikiem jego własnego wysiłku, pomysłowości, twórczości etc. to zachowuje w stosunku do państwa pewną niezależność. Lewica chce jednak, aby w coraz większym stopniu tylko państwo decydowało co i komu dać przez co relacja między obywatelem a państwem zaczyna się przekształcać w relację klienta w stosunku do kogoś, kto decyduje o jego losie. To jest bardzo, bardzo niebezpieczne.
A co z drugą stroną, czyli tą, której państwo będzie zabierać? Podatki na poziomie 80 procent czy może 102 procent, czego doświadczył Björn Borg – zwycięstwa Wimbledonu, który musiał zapłacić 102 procent podatku od wygranej?
Wraz z coraz mocniejszym postulowaniem, żeby ludziom płacić za niepracowanie będzie szedł nacisk, żeby tym, którzy pracują zabierać coraz więcej. Świat jest tak urządzony, że bogactwo nie wytwarza się samo z siebie. To nie jest perpetuum mobile. To nie jest system, który sprawia że wystarczy kiwnąć palcem i wszelkie dobra – efekt pracy pojawią się na zawołanie. Nie! Musi być zawsze grupa ludzi, która pracuje fizycznie czy intelektualnie. Niestety w systemie, jaki chce stworzyć lewica to właśnie oni – ludzie, którzy chcą pracować, działać, produkować etc. są grupą najbardziej prześladowaną, ponieważ mówi im się, że ich praca, wysiłek i twórczość nie mają sensu, ponieważ i tak zostaną z tego ograbieni. Co gorsza – ta grabież zostanie przedstawiona jako „sprawiedliwość społeczna”.
Czy chce Pan powiedzieć, że w ramach „sprawiedliwości społecznej” wszyscy mają być darmozjadami, ponieważ „darmozjad to brzmi dumnie”?
Jak najbardziej. Darmozjadami łatwiej kierować: daliśmy ci kasę, więc nas popieraj, więc realizuj nasze postulaty, więc bezgranicznie wierz we wszystko, co robimy.
Doskonale widać to na Zachodzie, ale niestety również w Polsce, gdzie nie ma już klasycznej relacji obywatel-państwo. Obywatel nie ma już bowiem swoich nienaruszalnych i zabezpieczonych praw, jak prawo do wolności, prawo do wolności wypowiedzi, prawo do własności, prawo do przekazania potomkom tego, co sam zarobił, czyli prawo spadkowe. Te wszystkie prawa i wiele innych zostają zniesione, a w ich miejsce pojawia się relacja klient, żeby nie powiedzieć niewolnik – firma, która polega na tym, że człowiek jest wprawdzie utrzymywany przez państwo, ale dzieje się to całkowicie niezależnie od jego wysiłku i jego potrzeb. To państwo decyduje, jak wielkie ma być jego mieszkanie, co ma jeść etc. Żeby ten system mógł jednak działać, to trzeba nieustannie obciążać tę grupę, która jest grupą najważniejszą, czyli najbardziej twórczą, zaradną i pracowitą.
Ponadto, żeby utrzymać ten system trzeba ciągle znajdować jakichś przeciwników ideologicznych i kolejne grupy rzekomo uciskanych i prześladowanych. Należy też rozszerzać tzw. katalog praw podstawowych jak obowiązkowy dostęp do Internetu, zaś podstawowe prawa człowieka, o których mówiłem muszą stać się z kolei prawami mniejszości i tylko mniejszości. Taki system można ciągnąć w nieskończoność. Wystarczy tylko znaleźć grupę, która jest nie dość zadowolona z istniejącego stanu rzeczy i to niezadowolenie przemieniać w prawa i wymuszać na społeczeństwie, żeby to prawo akceptowało, a ludzi, którzy są rzekomymi ofiarami prześladowań, żeby czerpali zyski i korzyści z pracy innych.
Krótko mówiąc: powszechny darmozjadyzm jest tutaj idealnym wzorcem działania lewicy.
Dlaczego pracodawcy według lewicowych ideologów również są kimś złym?
Reguła jest taka, że w tej całej utopii lewicowej – utopii darmozjadyzmu nie ma miejsca dla pracodawców, którzy wymagają czegoś od swoich pracowników i mają względem nich oczekiwania. Powód jest prosty – taki pracodawca jest częścią tego systemu bezpośrednio narażoną na konflikt i konfrontację z rzeczywistością.
Pracodawca musi walczyć o to, aby towary, które produkuje znajdowały zbyt. Aby tak się stało pracodawca musi zabiegać o to, żeby jego towary nie tylko były najlepsze, ale i najtańsze. Musi zabiegać o to, żeby pracownikom chciało się pracować. Musi zatrudniać najlepszych, a nie najgorszych. Jeśli ma do wyboru osobę kompetentną, a z drugiej niekompetentną, ale reprezentującą lewicowy sen, czyli na przykład czarnoskórego przedstawiciela ruchu LGBT, to teoretycznie pracodawca powinien wybrać tego pierwszego, a nie drugiego – ideologicznie właściwego pracownika, dla którego praca będzie „dodatkową aktywnością”. Lewica będzie robić wszystko, żeby wybór był odwrotny niezależnie od tego, jaki będzie to miało wpływ na jego biznes, który zresztą już sam w sobie jest czymś złym, skażonym i czymś z czym lewica walczy.
Biznes i działanie pracodawcy są podstawą niezależności, bo są podstawą budowania własności niezależnej od państwa. W myśli lewicowej wszyscy na samym końcu mają być niewolnikami państwa. Niewolnikami oficjalnie zadowolonymi, którzy cieszą się ze wszystkiego, co państwo im da, bo nie znają pojęcia własności i wyboru.
1 Maja zostanie przemianowany ze Święta Pracy na Święto Darmozjada?
Powinno być to święto Świętego Józefa – patrona ludzi pracujących, człowieka odpowiedzialnego za swojego syna i kochającego swoją rodzinę. To jest prawdziwy bohater! Niestety w wizji lewicowej dla świętego Józefa miejsca nie ma i dlatego podejrzewam, że już niedługo będzie to, tak jak Pan zasugerował, święto darmozjada.
A kto będzie jego patronem?
Tych jest cały LEGION, ale gdybym miał wskazać jednego to bez wątpienia byłby nim Karol Marks – człowiek, który nie przepracował w życiu ani jednego dnia, ponieważ utrzymywał się wyłącznie ze spadków – najpierw po ojcu, potem po matce, a jak i ten się skończył, to utrzymywał go Engels – człowiek, który też żył ze spadku.
Tak więc Karol Marks jest idealnym patronem dla wszystkich lewicowców. Karol Marks – darmozjad, który bez pracy potrafił przejść przez życie i zostać okrzykniętym najwybitniejszym myślicielem w dziejach Europy…
Bóg zapłać za rozmowę.
Tomasz D. Kolanek