Apel ponad dwudziestu francuskich generałów, setki wyższych oficerów i już około 8 tysięcy innych żołnierzy „o odważne i honorowe działania polityków w obliczu rozpadu kraju”, wywołał burzę. Tym gwałtowniejszą, że z jego treścią zgadza się większość obywateli Republiki.
Tydzień po jego publikacji w tygodniku „Valeurs Achilles”, głos zabrało ministerstwo obrony, szef sztabu i politycy. Szefowa Zjednoczenia Narodowego Marine Le Pen zaprosiła sygnatariuszy do udziału we wspólnej „bitwie o Francję”, lewica natomiast krzyczy o zamachu stanu. Na autorów apelu spadają już kary.
Chociaż są to w większości emerytowani wojskowi, to część z nich pozostaje w rezerwie. Tym grozi skreślenie z tej listy i emerytura. Ich sprawą zajmie się trybunał wojskowy. Zgodnie z procedurą Prezydent Republiki może ich wycofać z korpusu armii dekretem. – 18 pozostających na służbie sygnatariuszy, w tym czterech oficerów, otrzyma „wojskowe sankcje dyscyplinarne” – stwierdził szef sztabu generał François Lecointre. Minister obrony Florence Parly wystąpiła o sankcje wobec sygnatariuszy, uznając ich działania za „niedopuszczalne” i „nieodpowiedzialne”.
Wesprzyj nas już teraz!
Pozostaje jednak podstawowy problem. Czy list jest wyrazem troski o kraj, do czego wojskowi mają prawo, czy próbą wywarcia nacisku na władze cywilne? Generał François Lecointre, szef sztabu sił zbrojnych udzielił wywiadu dziennikowi „Le Parisien” i mówi, że w armii francuskiej nie ma „żadnej skrajnie prawicowej radykalizacji”. – Armia jest republikańska i nie jest upolityczniona, pozostaje odbiciem społeczeństwa francuskiego – dodał. Apel uznał jednak za „próbę niedopuszczalnej manipulacji” instytucją wojskową, natomiast zarzuty o próbę puczu określił mianem „fantazji”.
Generał François Lecointre zapowiedział jednak, że środki przeciwko organizatorom apelu będą dotkliwe. Sugeruje także, że to pokolenie oficerów, które odeszło już ze służby 20-30 lat temu i nie ma pływów w wojsku. Jego zdaniem apel „nie oddaje stanu ducha dzisiejszej armii”. „Armia jest republikańska, nie jest upolityczniona, codziennie walczy o swój kraj” – dodaje.
Lecointre był pytany także o filiacje obecnego apelu z próbą puczu wojskowego przeciw de Gaulle’owi 60 lat temu po kapitulacji Francji w Algierii, ale zaprzeczył. „Armia jest zaangażowana w takie operacje jak Sentinel czy Resilience, w zarządzaniu kryzysem Covid-19, a jej priorytetem jest walka z określonym wrogiem, z terrorystami Państwa Islamskiego. Jej zaangażowanie się w kraju, o którym mowa w apelu nie ma sensu. Armie nie są stworzone do działań policyjnych” – dodaje generał.
Opinii tej zdaje się jednak nie podzielać „lud”, który widzi w armii szansę na wyjście z chaosu i ocalenie Francji przed społecznym rozpadem. Sondaż opublikowany przez LCI ujawnia, że większość Francuzów popiera apel generałów. Ankieta firmy Harris Interactive stwierdza, że o apelu wojskowych słyszało 64 proc. z nich. 38 proc. ankietowanych zna go dokładnie, natomiast aż 58 proc. ankietowanych „popiera słowa żołnierzy”.
84 proc. z nich także zauważa wzrost przestępczości i przemocy społeczne, 73 proc. dezintegrację Francji, 74 proc. chaos związany z rebelią francuskiej odmiany Black Lives Matter. Z kolei „Strefy bezprawia” i „utracone tereny Republiki” na wielu podmiejskich osiedlach dostrzega 86 proc. ankietowanych. Prawie co drugi respondent (49 proc.) opowiada się za interwencją wojska, w celu „przywrócenia porządku”.
Widać, że duża część społeczeństwa podziela poglądy wojskowych autorów Apelu. Wśród sympatyków Zjednoczenia Narodowego poparcie dla apelu przekracza nawet 90 proc. Tylko jeden na trzech Francuzów uważa, że sygnatariusze listu otwartego powinni zostać ukarani. 58 proc. Francuzów popiera sygnatariuszy. Stąd być może i panika rządu i polityków…
Bogdan Dobosz