O swoich obawach dotyczących rozwoju wydarzeń w Kościele katolickim w swej ojczyźnie w związku z podjęciem tzw. Drogi Synodalnej i zagrożeniu dla jedności z Kościołem powszechnym mówi w wywiadzie przeprowadzonym przez Lothara C. Rilingera dla portalu kath.net. emerytowany prefekt Kongregacji Nauki Wiary kardynał Gerhard Ludwig Müller. Porusza także obszernie wyzwania związane z dialogiem ekumenicznym.
Lothar C. Rilinger: Ekumeniczny Kongres Kościelny w centrum debaty stawia ruch ekumeniczny. Różnice między Kościołem rzymskokatolickim a Kościołami i wspólnotami kościelnymi wywodzącymi się z Reformacji są poważne. Aby je przezwyciężyć, niemieckie Kościoły lokalne starają się nadać nowy impuls ruchowi ekumenicznemu. Czy ekumenizm może być promowany przez Kościoły lokalne, czy też zbliżenie różnych Kościołów chrześcijańskich jest zadaniem Watykanu, aby jako Kościół powszechny przyjąć jednolite podejście, którego rezultaty musiałyby przecież dotyczyć wszystkich Kościołów lokalnych?
Wesprzyj nas już teraz!
Kardynał Gerhard Ludwig Müller: Istnieje tylko jeden Kościół katolicki, który – zgodnie ze sformułowaniem Soboru Watykańskiego II zawartym w konstytucji Lumen gentium, n. 23 – istnieje i składa się „z Kościołów lokalnych”. W Niemczech istnieje 27 Kościołów lokalnych, czyli diecezji lub biskupstw, kierowanych przez biskupa.
Konferencja episkopatu nie jest ponad biskupami. A już na pewno przewodniczący konferencji, obecnie biskup Bätzing z Limburga, nie jest zwierzchnikiem biskupów, czy też – jak to niemądrze sformułowały ZdF i ARD – „najważniejszym katolikiem w Niemczech”. Nie posiada on żadnych kompetencji dotyczących nauczania Kościoła, które wykraczałyby choćby o milimetr poza pochodzący od Chrystusa autorytet nauczycielski każdego z jego współbraci biskupów. Z pewnością nie jest on – nawet jako rzecznik większości biskupów – przeciwwagą dla „Rzymu”, karykaturalnie przedstawiając relację papieża i biskupów jako niegodną grę o władzę w Kościele.
Absolutnie antykatolicki jest pogląd, że istnieje niemiecki Kościół, którego zasadą jedności byłyby naród, z którego roszczeniami do przywództwa świat miał jak najgorsze doświadczenia.
Ale typowo niemiecka jest buta i wywyższanie się niektórych biskupów i teologów w ich twierdzeniu, że są awangardą wobec zacofanej reszty Kościoła powszechnego.
Zasady katolickiego ekumenizmu są bardzo jasno określone w „Dekrecie o ekumenizmie” Soboru Watykańskiego II. Miarą zbieżności chrześcijan rozdzielonych wyznaniem, liturgią, koncepcją natury i formy Kościoła jest prawda Objawienia, a nie jedynie jakieś emocjonalne poczucie przynależności i funkcjonalna celowość chrześcijaństwa jako religii obywatelskiej, bez której nie funkcjonuje dobrze zeświecczone społeczeństwo, pozbawione odniesienia do transcendencji. Kościół nie musi być istotny dla tego systemu, lecz dla wiecznego zbawienia każdego człowieka i jego powołania do wolności i chwały dzieci Bożych (Rz 8, 21).
Czy zadaniem papieża, a także kongregacji watykańskich jest formułowanie jednolitej doktryny, aby zadośćuczynić zasadzie Kościoła powszechnego?
Cały katolicki episkopat z papieżem jako zasadą jego jedności – w którym papież jest wspierany przez kongregacje rzymskie – jest bardzo ważny dla utrzymania prawdy wiary i jedności Kościoła. Są oni jedynie sługami Słowa Bożego i Ewangelii Chrystusowej, która jest w pełni przekazana w Piśmie Świętym i Tradycji Apostolskiej. Z drugiej strony, nie są oni adresatami i pośrednikami nowego objawienia.
Poza Chrystusem nie ma nowego objawienia, ponieważ jest On Słowem Bożym, które stało się ciałem – drogą, prawdą i życiem Boga dla nas w Jego osobie.
Pseudo-progresywni biskupi czy funkcjonariusze świeccy, rozpieszczani przez liberalną opinię publiczną, nie mają żadnej władzy, by przedstawiać swoje osobiste lub zbiorowe opinie jako wiarę Kościoła opartą na objawieniu. Nie mają też żadnej władzy, by zobowiązywać swoich rzekomych podwładnych do wyznawania tych poglądów lub wpajać im je jako własne za pomocą framingu.
Wszystkim licznym biskupom, którzy popadli w donatyzm czy arianizm, ale byli promowani przez państwo, wierni katolicy odważnie stawiali opór, wskazując na Pismo Święte i wyznanie wiary Kościoła. Dzisiejsza forma prześladowania tutaj, na Zachodzie, polega na antychrześcijańskiej atmosferze szerzonej poprzez kampanie medialne, w których wierni są raczej niewyobrażalnie i fałszywie monotonnie oczerniani jako fundamentaliści albo arcykonserwatyści lub też przemilczani.
W obrębie Kościoła ma miejsce krytyka, że świeccy nie są wystarczająco zaangażowani w procesy decyzyjne i kierownicze. Czy byłoby możliwe, aby w Kościele rzymskokatolickim zapanowała zasada demokracji, by mogła obowiązywać zasada większości?
Ludzie świeccy są w pełni zaangażowani w życie Kościoła poprzez wyznawanie wiary, chrzest i życie będące naśladowaniem Chrystusa. Kościół nie składa się z klas, lecz wszyscy uczestniczą w całym życiu Kościoła zgodnie ze swoim powołaniem i zaangażowaniem w ramach martyrii/świadectwa, liturgii i diakonii. Za obłudnym i taktycznie przebiegłym biadaniem, które jest wręcz sformułowane jako zarzut „nieuczestniczenia w procesach decyzyjnych”, nie kryje się gotowość – także ze względu na przyznanie się do Chrystusa – na poświęcenia, podejmowanie cierpień i prześladowań, ale roszczenie do przemodelowania Kościoła według własnych wyobrażeń i ustawienia się w pozycji dla własnych korzyści.
Ale skoro biskupi i papież, jako następcy apostołów, nie mogą decydować o wierze i doktrynie moralnej, lecz są jedynie powołani do przykładnego posłuszeństwa Słowu Bożemu, to żądni władzy funkcjonariusze świeccy nie mogą również decydować o Objawieniu. Decyzje soborów ekumenicznych nie zawierają nakazów, w co mają wierzyć świeccy, lecz jedynie mówią wszystkim w sposób wyraźny o tym, co jest zawarte w Objawieniu i w jaki sposób heretycy odeszli od prawdy Objawienia, a schizmatycy odeszli od jedności Kościoła. Niech kwestia ich subiektywnej dobrej woli zostanie tu choć raz odłożona na bok. Jest jednak jasne, że ten, kto chce być dziś katolikiem, nie może narzucać swoich poglądów, podobnie jak to się dzieje w procesie parlamentarnym i większością głosów narzucać całemu Kościołowi innego wyznania wiary lub przygotowanych przez siebie ustaw.
Opinia większości niemieckich biskupów i funkcjonariuszy świeckich, jakoby prywatna instytucja „drogi synodalnej”, która nie jest przewidziana ani na płaszczyźnie dogmatycznej, ani w prawie kanonicznym, mogłaby podejmować nawet decyzje odbiegające od wiary katolickiej, nie ma podstaw w katolickim rozumieniu Kościoła i umacnia się jedynie w pozorach władzy medialnej i wielkości środków finansowych.
Żaden katolik nie może być zobowiązany do czegokolwiek przez decyzje „Drogi Synodalnej” i dlatego nikt nie powinien odwracać się od Kościoła z rozczarowaniem, ale „toczyć dobrą walkę, mając wiarę i dobre sumienie” (1 Tm 1, 18n), aby nie zboczyć z drogi wiary (por. 1 Tm 6, 20).
Czy byłoby możliwe ustalenie prawd wiary za pomocą decyzji większości?
To pytanie nasuwa się samo. Należy tu jednak wskazać na nadużywanie dobrego imienia demokracji. Demokracja w rozumieniu naszej konstytucji, która opiera się na elementarnych prawach człowieka, jest konsensusem, który łączy wszystkie grupy w Niemczech. Ponieważ jednak Kościół jest ludem wybranym przez Boga, to dla wszystkich musi być jasne, że nie chodzi tu o przyjęcie dobrych ustaw państwowych lub odrzucenie złych, ale o wieczne zbawienie człowieka, które jest nam dane przez Słowo Boże i sakramentalne środki łaski.
W państwie demokratycznym chodzi o sprawiedliwe uregulowanie stosunków obywateli między sobą. W Kościele natomiast chodzi o naszą relację z Bogiem, a więc także z bliźnim, w miłości, która łączy poszczególnych chrześcijan jako członków całego Ciała Chrystusa (por. Kol 3, 14).
Dla wspólnoty wierzących sam Chrystus powołał Apostołów w Duchu Świętym. Ich posługa jest kontynuowana na zawsze przez ich następców w biskupstwie, którym pomagają prezbiterzy, to znaczy kapłani, jak czytamy w tłumaczeniu niemieckim, oraz diakoni.
Czy można sobie wyobrazić, że świeccy na podstawie decyzji większości mogliby również w ramach synodu decydować o prawdach wiary?
To nie jest możliwe nawet w przypadku biskupów zgromadzonych na soborze. Wiara nie jest sumą wszystkich ludzkich opinii o rzeczach boskich, ale inspirowanym przez Ducha Świętego zrozumieniem objawionej prawdy o Trójjedynym Bogu, o stworzeniu i przymierzu, o Wcieleniu Syna Bożego, o zbawczym znaczeniu Krzyża i Zmartwychwstania Chrystusa, o zbawczej skuteczności chrztu, Eucharystii i o tym wszystkim, co możemy znaleźć w kościelnym wyznaniu wiary.
Jak już powiedziałem, nieomylne decyzje soborów czy decyzje papieży ex cathedra nie dodały nic do Objawienia, które ma swoją niezrównaną pełnię w Chrystusie, ale powiedziały tylko to, co jest w nim zawarte.
Impertynencka zarozumiałość polegająca na przekształcaniu poszczególnych prawd wiary w ich przeciwieństwa, pod pozorem rzekomego postępu dogmatu, mającego uczynić go bardziej przyswajalnym dla współczesnego człowieka, powinna być odrzucona jako to, czym jest faktycznie: fałszowaniem Ewangelii Chrystusa. „Przyjdzie bowiem chwila, kiedy zdrowej nauki nie będą znosili, ale według własnych pożądań – ponieważ ich uszy świerzbią – będą sobie mnożyli nauczycieli. Będą się odwracali od słuchania prawdy, a obrócą się ku zmyślonym opowiadaniom” (2 Tm 4, 3n).
W kontekście tzw. Drogi Synodalnej postuluje się reformy, które wydają się być zbliżone do ustroju Kościołów i wspólnot kościelnych Reformacji. Pod jakimi warunkami Kościół może być reformowany?
Termin „reformacja” oznacza wolę zreformowania lub odnowienia Kościoła Chrystusowego w przeciwieństwie do jego sekularyzacji, która była ze wszystkich stron potępiana w późnym średniowieczu. W sposób niezamierzony doszło jednak do odwrotnego skutku, a mianowicie do rozbicia zachodniego chrześcijaństwa. Mówimy o wspólnotach, które odłączyły się od Kościoła katolickiego i postrzegają siebie jako odrębne Kościoły wyznaniowe. O Kościołach lub wspólnotach kościelnych, które powstały w wyniku Reformacji, mówimy również jako o Kościołach typu protestanckiego.
Sobór Watykański II mówi z perspektywy katolickiej „o naszych braciach i siostrach”. Są oni wprawdzie wyznaniowo i liturgicznie odrębni od katolików. Jesteśmy jednak na wspólnej drodze do przywrócenia pełnej i widzialnej jedności instytucjonalnej. Jedność w wyznawanej wierze i kulcie jest ważnym aspektem w odnowieniu Kościoła w Chrystusie, Synu Bożym, Jego Ojcu. Dzięki niej świat może poznać, że Syn został posłany dla zbawienia świata i że w ten sposób jedność Jego uczniów jest znakiem i wyrazem miłosnej jedności i wspólnoty trzech Osób Bożych, czyli Trójcy Świętej. W tym świat pozna chwałę Boga (por. J 17, 23).
Pojęcie reformy Kościoła musi być zatem określone teologicznie jako odnowa wiernych w Chrystusie, Głowie Ciała, którego jesteśmy członkami jako poszczególne osoby ochrzczone. Dziś stosuje się je do Kościoła w formie zsekularyzowanej, tak jak od lat 60. mówi się o reformie pedagogiki, uniwersytetu, gospodarki, państwa opiekuńczego itd. Z łatwością możemy również mówić w sensie technicznym o reformie administracji kościelnej, kształceniu teologów itd.
Ale Kościół jako dom i lud Boży, jako dom Ojca, jako ciało Chrystusa, jako owczarnia, której dobrym pasterzem jest sam Jezus, jako świątynia Ducha Świętego, jako królewskie kapłaństwo, które głosi i przekazuje światu Boże zbawienie, jako wszechogarniający sakrament zbawienia świata w Jezusie Chrystusie – ten Kościół nie może stać się przedmiotem naszej chęci reformy. Ludzką zarozumiałością byłoby ulepszanie dzieła Bożego i czynienie go przyszłościowym, jak gdyby można na spotkaniu firmowym chwalić Adama Opla jako założyciela firmy, ale oczywiście zaoferować dzisiejszemu klientowi nie jego oldtimera, lecz najbardziej zaawansowany model high-tech.
Nie potrzebujemy kościelnych inżynierów, budowniczych modeli, wizjonerów przyszłości i planujących biurokratów, czy też, mówiąc biblijnie: pasterzy, którzy karmią samych siebie i uciekają, gdy żąda się od nich wyznania Bożej prawdy, gdy są wyśmiewani lub gdy są odsuwani na bok jako nieoświeceni – jak Piłat.
Jako najważniejsza po Chrystusie postać w historii zbawienia, nie ma potrzeby uwspółcześniać jego matki Maryi w języku komputerowym. Była Ona, jest i pozostaje aktualna dla każdego wierzącego w słowo, które wypowiedziała do sług na weselu w Kanie Galilejskiej i które jest aktualne do dziś: „Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie” (J 2,5). Winniśmy wypełnić stągwie wodą, świadczyć o Ewangelii słowem i czynem, i pokładać całą naszą ufność w Chrystusie, który może przemienić w wino swoją boską łaskę.
Kościół stanie się istotny i atrakcyjny dla świata nie poprzez nasze skromne propozycje reform, ale wtedy, gdy ludzie rozpoznają wiarę uczniów w Jezusa, który „objawił swoją chwałę” w swoich cudach, znakach i potężnych czynach, i we wszystkim tym, co streszcza się w krzyżu i zmartwychwstaniu (J 2, 11).
Postulaty „Drogi Synodalnej” zmierzają do tak zwanej interkomunii. Czy istnieje różnica w rozumieniu protestanckiej Wieczerzy Pańskiej i katolickiej Komunii?
Kwestia Mszy Świętej jako ofiary była właśnie przyczyną rozpadu jedności chrześcijaństwa zachodniego. Luter, Zwingli i Kalwin odrzucili całkowicie nie pewne niedociągnięcia dotyczące Mszy Świętej, lecz centrum Eucharystii Kościoła katolickiego, z którego sami się wywodzili, jako wypaczone przez usprawiedliwienie z uczynków. W następstwie tego z dotychczasowej liturgii Mszy św. przetrwała jedynie część komunijna. Usunięto Modlitwę Eucharystyczną z konsekracją, ponieważ ofiara Kościoła została zinterpretowana jako dodatek lub nawet powtórzenie jednorazowej ofiary Chrystusa na krzyżu i dlatego musiała zostać odrzucona. Dziś staramy się lepiej zrozumieć partnera ekumenicznego z jego pozytywnymi intencjami i unikać polemiki. Nie ma to nic wspólnego z ukrywaniem poważnych różnic w rozumieniu Kościoła i sakramentów, które uniemożliwiają wspólną Komunię lub przyjęcie Komunii św. przez wiernych innych wyznań. Nie widzą problemów jedynie ci, którzy z daru Chrystusa czynią rodzaj czysto światowego obrzędu wspólnoty. Ale chrześcijaństwo, które zrezygnowało z dążenia do prawdy nadprzyrodzonego Objawienia i sprowadziło się do etyki społecznej i sentymentalizmu religijnego, i w związku z tym uprawomocnia się tylko docześnie, ośmieszy się jedynie przed zsekularyzowaną opinią publiczną. Nie trzeba się wówczas także użalać z powodu własnej nieistotności.
Skoro w ramach ruchu ekumenicznego wzywa się do interkomunii, to powstaje pytanie, pod jakimi warunkami mogą ją przyjmować także osoby, które przez chrzest nie są członkami Kościoła rzymskokatolickiego?
Kto nie wszedł do wspólnoty Kościoła przez chrzest święty, ten nie ma nic wspólnego z Eucharystią. Ten, kto nie uczynił pierwszego kroku, nie może dojść do celu. Z koniecznych warunków katolickiego rozumienia Kościoła i Eucharystii wynika, że pomoc duchowa ze strony duchownego niekatolickiego jest możliwa tylko w szczególnych przypadkach. Jest to możliwe, gdy chodzi o zbawienie duszy w sytuacji zagrożenia życia, a duchowny własnego wyznania nie jest dostępny. Może to być rozgrzeszenie w kontekście spowiedzi i przyjęcia Komunii Świętej, jeśli dana osoba wewnętrznie potwierdza i wyznaje wiarę katolicką w tych dwóch sakramentach.
Przyczyną różnicy między Wieczerzą Pańską a Komunią Świętą jest rozumienie ofiary. Czy Jezus Chrystus jest ofiarowany za każdym razem zarówno w katolickiej Mszy św., jak i w nabożeństwie protestanckim?
Na krzyżu Jezus złożył samego siebie w ofierze za zbawienie świata w takim sensie, który nie ma nic wspólnego z pogańskim rozumieniem boga, kultu i ofiary, a który przewyższa także starotestamentalne rozumienie ofiary. Ale nie dlatego, że była ona niewystarczająca, lecz dlatego, że tylko Chrystus jako Syn Boży, który stał się człowiekiem, mógł objawić większą miłość Boga poprzez śmierć zadaną przez ludzką nieprawość. Dzięki tej miłości zostały pokonane raz na zawsze grzech i śmierć, a w zmartwychwstaniu życie Boże objawiło się wszystkim wierzącym.
Eucharystia jako celebracja liturgiczna jest sakramentalnym, czyli symboliczno-realnym, uobecnieniem ofiary Chrystusa ze swego życia i Jego zmartwychwstania dla wszystkich, którzy w następnych pokoleniach uwierzą w Chrystusa poprzez słowo przepowiadania. Chrystus jest bowiem Panem rzeczywiście obecnym w Kościele po wszystkie czasy. On sam jest we Mszy świętej tym samym ofiarnym kapłanem i tą samą żertwą, w której na krzyżu dokonał i objawił swoje zjednoczenie z Ojcem w Duchu Świętym. Zwierzchnicy kościelni – jak biskupi i prezbiterzy – są uzdolnieni przez święcenia w Duchu Świętym do sprawowania posługi liturgicznej i duchowej, którą Jezus sprawuje przez nich w sposób rzeczywisty. Dlatego nazywa się ich kapłanami – co oznacza właśnie prezbiterów – bez żadnych pogańskich konotacji takich jak słudzy kultu, którzy wpływają na bogów. Tego, co spełniają, kapłani nie dokonują bowiem z własnej inicjatywy, lecz wyłącznie w imieniu Chrystusa na płaszczyźnie liturgiczno-sakramentalnej to, co Chrystus, Najwyższy Kapłan Nowego Przymierza, czyni dla Kościoła. My, wierzący, nie stoimy biernie jak milczący widzowie na przedstawieniu teatralnym, ale jesteśmy zaangażowani jako członkowie ciała Chrystusa, aktywnie składając naszą ofiarę życia w Chrystusie, z Chrystusem i przez Chrystusa, naszą Głowę, Boga Ojca, od którego przecież już wcześniej otrzymaliśmy wszystko, co możemy Jemu ofiarować. Św. Augustyn, w dziesiątej księdze swojego „Państwa Bożego”, dogłębnie przedstawił ten związek między jedyną w swoim rodzaju ofiarą krzyża a jej uobecnieniem w liturgii Kościoła. Bez znajomości tego tekstu dialog ekumeniczny jest tylko pustosłowiem.
Czy z odmiennego rozumienia samej ofiary wynika, że tylko katolicy mogą przyjmować Komunię św., czy także wierni innych wspólnot chrześcijańskich?
Nauka o charakterze ofiarnym jest – jak już powiedziałem – klasyczną doktryną kontrowersyjną. Ale równie ważny jest związek między Kościołem a sakramentami, który jest istotny dla katolickiej i prawosławnej nauki wiary, a jego punktem kulminacyjnym jest Eucharystia. W całej swojej strukturze protestanckie rozumienie Kościoła nie jest konstytutywnie zbudowane wokół Eucharystii jako centrum, ale wokół wiary jako aktu zaufania, który doświadcza pewności na poziomie sakramentów. W dialogu między katolikami a chrześcijanami wyznań protestanckich doszło już do zbliżenia dzięki temu, że możemy się wspólnie modlić i słuchać Słowa Bożego. Przy pewnych okazjach, myślę tu o ślubach i pogrzebach, uczestniczymy również duchowo w nabożeństwach danej innej wspólnoty, ale bez udawania pełnej komunii Kościołów poprzez przyjmowanie Komunii świętej – komunii, która jeszcze nie istnieje w rzeczywistości.
Ponadto jeśli dla przyjęcia Komunii św. konieczne jest przyjęcie katolickiego rozumienia Komunii św., to powstaje pytanie, dlaczego?
Ponieważ sakramenty są samorealizacją Kościoła. Ponieważ Kościół nie jest zewnętrzną organizacją, która zarządza pewnymi środkami łaski i rozdaje je chętnym, ale jest Ciałem Chrystusa, tak że wewnętrzne wyznanie i zewnętrzny wyraz muszą być zgodne. Również Kościoły protestanckie przez 450 lat aż do ostatnich czasów zawsze zgadzały się z tą zasadą, a te wspólnoty protestanckie, które nie chcą rozumieć sakramentów jako indywidualistycznych środków potwierdzenia dla liberalnego poczucia religijnego, trzymają się swoich wcześniejszych przekonań.
Czy zdaniem Księdza Kardynała można przezwyciężyć różnice w rozumieniu Komunii protestanckiej i katolickiej?
Tak, to jest cel. Z pewnością poczyniliśmy już postępy na drodze do wspólnego podstawowego zrozumienia. Jednak cel ten nie został osiągnięty, zwłaszcza w kwestii władzy konsekrowania przez kapłana ważnie wyświęconego przez biskupa. Niezmienne – zgodnie z doktryną katolicką – nie do przyjęcia byłoby ze strony katolickiej bagatelizowanie rozbieżności w wyznaniu wiary do rozbieżności w szkole teologicznej.
Ze względu na obecną pandemię, prawie nie ma Mszy św. Dlatego wielu wiernych nie przystępuje do Komunii świętej. Czy w związku z tym jest możliwe, podobnie jak w Kościele ewangelicko-luterańskim, aby kapłan mógł konsekrować chleb i wino na odległość za pomocą Internetu, tak jak konsekruje się hostie na bardzo dużą skalę na Mszach papieskich czy z okazji Światowych Dni Młodzieży, bez możliwości znalezienia miejsca na ołtarzu dla wszystkich kielichów z hostiami?
Konsekracja na odległość jest sakramentalno-teologicznym absurdem i nadużyciem. Ważna jest fizyczna obecność. Gdyby jednak Chrystus był prawdziwie, rzeczywiście i istotowo obecny tylko w wierze odbiorcy, a nie w darach eucharystycznych, to obraz w telewizji byłby wirtualnym zapewnieniem, które jest skuteczne psychologicznie, ale nie sakramentalnie. Chrystus naprawdę umarł z ciałem i krwią na krzyżu, a nie tylko pozornie, jak sądzili zwolennicy doketyzmu. Niech Bóg nas strzeże w czasach wirtualności przed sakramentalno-teologicznym doketyzmem w modnie przerobionej szacie.
W Biblii nie znajdujemy żadnych reguł, które określałby warunki przyjmowania Komunii św. dla osób, które nie zostały ochrzczone jako rzymscy katolicy. Czy z tego faktu można wywnioskować, że warunki były jedynie wymyślone przez ludzi, a więc nie były pochodzenia boskiego, tak że mogą zostać uchylone?
Oczywiście, w czasach biblijnych ten problem jeszcze nie istniał, dlatego nie ma tam instrukcji, jak w książce kucharskiej, co szczegółowo mówić i czynić w przypadku wszystkich przyszłych wyzwań. Świadectwo biblijne zawiera jednak całość Objawienia w jego istotnych rysach, tak że stamtąd mogły utwierdzić się w swojej prawdzie i rozwinąć w swoim wyrazie również nauka o Trójcy Świętej i Wcieleniu, jak również wszystkie inne tajemnice, które niesie ze sobą prawda Objawienia.
Czy ruch ekumeniczny może posunąć się tak daleko, aby stając się „ekumenizmem obojętności” zanegować różnice teologiczne, w celu osiągnięcia jedność?
Jeśli wszystko sprowadza się do religii cywilnej, to przestają istnieć nie tylko różnice, ale i podstawowa jedność w wierze w Boga Trójjedynego, w boskość Chrystusa, w konieczność łaski, w życie wieczne. Indyferentyzm i relatywizm w kwestii prawdy są fałszywymi przyjaciółmi ruchu ekumenicznego, a w rzeczywistości jego grabarzami.
Czy uważa Ksiądz Kardynał, że ma sens, tak jak w przypadku sprawy sądowej, osiągnięcie jedności Kościoła poprzez wycofanie przez obie strony swoich żądań zgodnie z zasadą: daj abyś otrzymał i targowanie się aż do znalezienia wspólnego mianownika?
Ekumenizm jest posłuszeństwem woli Chrystusa, który pragnie jedności swoich uczniów, aby świat uwierzył, a nie drobiazgowym targowaniem się czy wręcz prymitywnym handlem końmi.
Czy pragnienie stworzenia jednego Kościoła Świętego może doprowadzić do porzucenia warunków konstytutywnych Kościoła rzymskokatolickiego?
Kościół katolicki mógłby się poddać, gdyby był tylko ugrupowaniem religijnym stworzonym przez człowieka. Dlaczego klub sportowy nie miałby się rozwiązać lub połączyć z innym? Wierzy on jednak w Trójjedynego Boga, który również zwołał swój lud i powierzył apostołom głoszenie Ewangelii wszystkim narodom i udzielanie łaski w sakramentach. I tak Kościół wierzy, że w Chrystusie jest „powszechnym sakramentem zbawienia świata” (Sobór Watykański II, Lumen gentium 1; 48).
Z pewnością niekatolik może nam to przekonanie z oburzeniem zarzucić jako poczucie wyższości i zarozumiałość, albo, w oświeconym sceptycyzmie, wyśmiać. Ale na mocy jakiego intelektualnego i moralnego prawa apodyktycznie potwierdza on swój relatywizm i odmawia innym – jako jednostkom i jako wspólnocie – ludzkiego prawa do swobody przekonań? Jest dla mnie jasne, że czyni to będąc przekonanym, że nie może być żadnego Objawienia i że nasze przekonania muszą być zatem projekcjami. Ale to znowu jest tylko jego subiektywna opinia, której nie ma prawa stosować jako miary do sumienia innych.
Nawet jeśli istnieją jeszcze różnice między poszczególnymi wyznaniami, czy może Ksiądz Kardynał sobie wyobrazić, że przynajmniej zejdą one na dalszy plan, aby zbliżyć się do celu, jakim jest zjednoczenie chrześcijaństwa?
Klasyczna kontrowersja katolicko-protestancka nie dotyczy nauki o Bogu, stworzeniu czy łasce, ale ich pośrednictwa w Kościele i sakramentach. Z pewnością jesteśmy zjednoczeni w głównych artykułach wiary, jeśli nie popadliśmy w liberalne kulturowe chrześcijaństwo. Ale Kościół i sakramenty pozostają ważną kwestią. Jakim prawem ktoś twierdzi, że bierzmowanie, sakramentalna pokuta, namaszczenie chorych, święcenia kapłańskie, małżeństwo jako sakrament, episkopat czy papiestwo nie są ważne? Czy te prawdy mają trafić na stół relatywizmu jak na wyprzedaży?
Jeśli wiara nie jest już podstawą Kościoła, to rozpada się on w organizację o celach etycznych i społecznych, w której jednak każdy prywatnie wierzy w to, co mu się podoba. To izoluje każdego w jego jaźni, a wszyscy nie są już zjednoczeni w objawionej prawdzie uświęcającego Boga. Z jednego świętego Kościoła nie pozostałoby nic świętego ani jednoczącego. Nie byłby to już „Kościół Boga żywego, filar i podpora prawdy” (1 Tm 3,15).
Czy Kościół musi sięgać do wyników badań aktualnych tak zwanych realiów życia, aby interpretować nauczanie Kościoła?
Nie. Wyniesiona do rangi pastoralnego superdogmatu „rzeczywistość życia” jest koniem trojańskim zbudowanym przez przebiegłych oportunistów, aby omamić swoich prostodusznych przeciwników. Tylko Jezus zna w pełni nasze serca i zna realia ludzkiego życia na dobre i na złe. On jest Zbawicielem od grzechu, śmierci i diabła. Na realia życiowe rozwodu, zawiści i złej woli faryzeuszy, przemocy politycznej Rzymian nie zareagował dostosowaniem się i „zmianą paradygmatu” doktryny wiary Izraela. Przeciwnie, jako autorytet, przywrócił pierwotną wolę zbawczą Boga wbrew wszelkim przegięciom i alienacjom. On nie tylko inaczej interpretował świat i tu i ówdzie coś zmieniał, ale raz na zawsze przemienił go na dobre. Nie towarzyszy grzesznikowi w jego drodze ku przepaści, ale wzywa go do nawrócenia, aby mógł iść „wąską drogą, która prowadzi do życia” (Mt 7, 14).
Nawet jeśli Kościół nie musi podążać za głównym nurtem, aby uchodzić za nowoczesny, to czy nie powinien raczej starać się wpływać na ten nurt zgodnie z własnymi ideami?
Taka poprawność myślowa jest ideologią wrogą duchowi. Z punktu widzenia wiary nie możemy negocjować z ideologiami totalitarnymi, ale musimy zedrzeć z ich twarzy maskę. Każda demokracja pluralistycznego społeczeństwa obywatelskiego opartego na wolności sumienia i wyznania była i jest niszczona przez ideologie polityczne bolszewizmu, narodowego socjalizmu i dzisiejszego neomarksistowskiego socjalizmu kapitalistycznego w świecie zachodnim, czy też iluzję gender, która neguje i chce zniszczyć dwupłciowość zakorzenioną w ludzkim ciele.
Co rozumie Ksiądz Kardynał pod pojęciem neomarksistowskiego socjalizmu kapitalistycznego?
W Chinach mamy do czynienia z mieszanką kapitalizmu w gospodarce i komunizmu w ideologii, tak że oba systemy stają się środkami absolutnej dominacji. Na Zachodzie, w czasie kryzysu koronawirusa dziesięciu najbogatszych ludzi na świecie zdołało powiększyć wartość swoich fortun o 550 miliardów dolarów, podczas gdy miliony ludzi straciły pracę lub popadły poniżej granicy ubóstwa. Równocześnie w ich rękach znajdują się główne środki masowego przekazu. Mają więc monopol na interpretację wydarzeń w świecie, a zwykłych ludzi traktują jak niemowlęta, którymi mają się opiekować. Jest to nowa forma mieszania kapitalizmu z marksistowską kontrolą i dominacją nad masami. Jak Pan sądzi, dlaczego zainteresowane kręgi na Zachodzie podziwiają chiński system kontroli i nadzoru?
Czy można sobie wyobrazić, że – na wzór różnych katolickich Kościołów wschodnich – poszczególne rzymskokatolickie Kościoły narodowe otrzymują niezależność, że uznają papieża za głowę, ale mimo to będą miały inny, własny ustrój?
Nie, to byłoby zniszczenie Kościoła Chrystusowego i wiary katolickiej. Istota Kościoła czasów zbawienia, która ujawniła się w wydarzeniu Pięćdziesiątnicy, polega właśnie na tym, że wiara jednoczy tam, gdzie dzieli narodowość. Kościół niemiecki nie istnieje, chyba że w umysłach autorytarnych biskupów nadużywających swego urzędu, żądnych władzy funkcjonariuszy świeckich i profesorów nieprzejednanych ideologicznie. W świetle obrazu Kościoła z Vaticanum II, ci zwolennicy niemieckiego Kościoła narodowego nie są tak postępowi, jak im się wydaje, ale jeszcze bardziej reakcyjni, niż im się wydaje.
Kontrowersja między niemieckimi Kościołami lokalnymi a Watykanem o formułowanie doktryny jest postrzegany przez opinię publiczną jako spór. Czy ten spór może zwiększyć niezadowolenie z Kościoła i doprowadzić do kolejnych odejść z niego?
Ludzkie słabości i niedociągnięcia wyższych przedstawicieli są zawsze sprawdzianem naszej wiary, czy jesteśmy w Kościele z powodu Chrystusa, czy z powodu łask drugorzędnych. Ale nigdy nie są one podstawą, by odłączyć się od Kościoła. Jest On bowiem widzialnym ciałem Chrystusa i świątynią Ducha Świętego. Kto jednak grzeszy przeciwko jedności Kościoła przez poważne uchybienia, spory i żądzę władzy, ten jest również odpowiedzialny za utratę zewnętrznej wiarygodności Kościoła. Wiarygodności wewnętrznej Kościoła, to znaczy ofiarnej miłości Chrystusa dla naszego zbawienia i dobry przykład wielkich świętych, ale także niepozornych, gorliwych chrześcijan, których spotykamy w codziennym życiu – tej wiarygodności nie może zniszczyć żadna ziemska władza wewnątrz ani na zewnątrz jego wspólnoty (Mt 16, 18).
Czy ten spór może doprowadzić nawet do schizmy?
Obawiam się, że tak! I mam nadzieję, że nie!
KAI
TK