Apostaci odcinają się od najważniejszej wartości, jaką jest dla człowieka zbawienie. A dokonując tego aktu publicznie i ostentacyjnie, zachęcają do podobnego kroku innych, a więc sieją zgorszenie. Przez nich być może kolejne osoby tracą szansę na szczęście wieczne – mówi ksiądz profesor Ryszard Sztychmiler, prawnik i kanonista, w rozmowie z Romanem Motołą.
Czym jest w istocie apostazja, tak mocno promowana ostatnio przez kręgi antykościelne?
Apostazja stała się w niektórych kręgach modna – robi się z niej swego rodzaju demonstrację. Jednak nawet traktowana w kategoriach politycznych i tak oznacza w istocie wystąpienie z Kościoła. Chodzi zatem o sprawę bardzo poważną. Apostazja to – zgodnie z prawem kanonicznym (kanon 751 Kodeksu Prawa Kanonicznego) – całkowite porzucenie wiary chrześcijańskiej.
Wesprzyj nas już teraz!
Jest to przestępstwo, którego może dokonać człowiek ochrzczony, zdolny do używania rozumu, przynajmniej szesnastoletni. Oczywiście musi być w tym zamiar – wina umyślna. Przyjmuje się, że jest to decyzja świadoma, podjęta aktem wewnętrznym; że ktoś chce zerwać z Kościołem, a ponadto okazuje to na zewnątrz.
Jak to wygląda w świetle kościelnych przepisów?
Konferencja Episkopatu Polski wydała w październiku 2015 roku ogólny dekret dotyczący występowania z Kościoła. Nowsze uregulowania pochodzą z grudnia 2020 roku.
Sprawę jednak trzeba widzieć szerzej niż tylko w zakresie przepisów. Chrzest otrzymujemy na zawsze. Jeśli potem człowiek nawet zerwie kontakt z Kościołem, nie chce praktykować, czy wręcz straci wiarę, to ważnie przyjęty sakrament chrztu ma skutki na wieczność.
Dlatego kiedy ktoś się potem nawraca i powraca do Kościoła, nie chrzci się go po raz drugi. W pierwszych wiekach po narodzeniu Zbawiciela panowało przekonanie, że człowieka, który raz się sprzeniewierzył obowiązkom chrześcijanina, nie można przyjąć ponownie do Kościoła. Dziś jednak ktoś taki może odbyć odpowiednią pokutę; zostaje z niego zdjęta kara ekskomuniki i może wrócić do pełnej łączności z Kościołem.
To znaczy, że istnieje możliwość wyjścia z apostazji?
Owszem, człowiek, który dokona apostazji, może później się z niej wycofać i powrócić do pełnej jedności z Kościołem. Ekskomunika nie jest na wieczność czy określony okres. Obowiązuje do momentu poprawy, nawrócenia grzesznika, odbycia przezeń pokuty i zostaje zdjęta w stosownym momencie, na przykład po okresie próby.
A jak się dokonuje formalnej apostazji?
W Polsce akt apostazji musi zostać złożony na piśmie, w obecności proboszcza, który musi mieć pewność, że decyzja jest przemyślana. Dokonuje wtedy adnotacji w metryce, w księgach chrzcielnych parafii. Od tego momentu osobę, która takiego aktu dokonała, traktuje się analogicznie do osoby pozbawionej praw publicznych w prawie świeckim. Pozostaje ona i nigdy nie przestanie być członkiem Kościoła, jest jednak jakby „martwą gałęzią”. Dokonując więc aktu formalnej apostazji, człowiek powinien być świadomy, że nie będzie już mógł korzystać z sakramentów ani z żadnych uprawnień w Kościele.
Taki problem pojawia się na przykład w Niemczech albo innych państwach, które ustanowiły podatki kościelne. Niektórzy myślą, że jeśli złożą deklarację wystąpienia z formalnej przynależności do Kościoła, a sami będą nadal uważali się za katolików, nawet pójdą czasem na Mszę, to dalej mają swoje prawa w Kościele. A potem dziwią się, gdy w innym kraju zgłoszą się do parafii, żeby wziąć ślub czy zostać rodzicem chrzestnym, a tam proboszcz wie o dokonanej przez nich apostazji i uświadomi ich, że nie mają takich uprawnień.
Ksiądz przyjmujący zgłoszenie porzucenia Kościoła ma bowiem obowiązek przesłać informację do parafii, w której znajduje się metryka chrzcielna apostaty. Taki człowiek nie może już uzyskać żadnych sakramentów, zostać chrzestnym czy mieć katolickiego pogrzebu. Choć nie może przestać być członkiem Kościoła, to jednak może przerwać czy zakończyć swoje kontakty z Kościołem.
Czy to oznacza, że w wymiarze duchowym taka osoba traci szansę na zbawienie?
Tak, oczywiście – jeżeli w tym stanie zastanie ją śmierć. Ekskomunika nie oznacza, że człowiek przestaje być katolikiem, ale że nie może korzystać z żadnych kościelnych praw. Jest więc w stanie grzechu ciężkiego, bez zaistnienia którego nie może dojść do ekskomuniki. Jeżeli ktoś w takim stanie umiera, nie ma szansy na zbawienie.
Oczywiście, my oceniamy po ludzku, w świetle tego, co widzimy: w świetle kryteriów ludzkich i tych, które pozostawił nam Pan Jezus, dając Apostołom władzę odpuszczania grzechów. Nie można jednak wejść w umysł Boży. Wiadomo, że żal doskonały w chwili śmierci może zgładzić grzechy. Jeżeli więc taki człowiek w chwili śmierci zwróciłby się do Boga, szczerze Go przeprosił i żałował, nie wiemy, co Pan Bóg by z nim zrobił. Pan Bóg może w sposób nadzwyczajny komuś przebaczyć, ale nie jest to możliwe bez szczerego żalu.
U ludzi, którzy tak demonstracyjnie upominają się o apostazję, nie widać nawet śladu żalu…
Ksiądz profesor Bogusław Nadolski napisał książkę o tym, jak ważne dla momentu umierania jest całe życie człowieka. Nie jest tak, że ktoś całe życie spędzi z dala od Boga, a w ostatniej chwili zwróci się do Niego i ocali duszę. Ta ostatnia chwila jest bowiem wypadkową decyzji podejmowanych w ciągu całego życia. Jeżeli ktoś przez długi czas przed śmiercią był przeciwko Bogu, najczęściej nie będzie już w stanie się do Niego zwrócić. I odwrotnie: jeśli człowiek cały czas był blisko Stwórcy, a zdarzyło się nieszczęście i zginął nagle bez spowiedzi i bez sakramentów, prędzej będzie w stanie wzbudzić żal za grzechy i powiedzieć, choćby w sercu: Boże, przebacz mi.
Apostaci odcinają się od najważniejszej wartości, jaką jest dla człowieka zbawienie. A dokonując tego aktu publicznie i ostentacyjnie, zachęcają do podobnego kroku innych, a więc sieją zgorszenie. Przez nich być może kolejne osoby tracą szansę na szczęście wieczne. Należy więc szeroko uświadamiać konsekwencje działań zmierzających do apostazji.
Ale żeby postawić się w stanie ekskomuniki i faktycznej apostazji od Kościoła wcale nie potrzeba formalnego aktu, nieprawdaż?
Nie potrzeba. Zewnętrzna, formalna i udokumentowana apostazja to akt radykalny, drastyczny, świadczący o dużej determinacji. Człowiek jednak może znaleźć się w podobnej sytuacji, nie robiąc wokół tego żadnego szumu, żadnego wydarzenia – wystarczy, że odrzuca w całości lub w części naukę Kościoła w ważnych kwestiach albo neguje prawdy wiary. Sprawdzianem jest Credo, w którym zawarte są najważniejsze prawdy wiary katolickiej. Jeżeli ktoś odrzuca choćby niektóre z nich, to już w jakimś stopniu jest apostatą.
Do Kościoła można należeć w pełni albo nie w pełni. Ta druga ewentualność dotyczy właśnie takich ludzi. To są tak zwani „katolicy, ale…”. W pełni katolikiem się jest, gdy się akceptuje wszystkie przykazania Boże i kościelne (choć człowiekowi zdarza się je przekraczać, czyli grzeszyć) i jeśli przyjmuje się sakramenty oraz respektuje decyzje władzy kościelnej. Jeżeli ktoś przez długi czas nie korzysta z sakramentów, nie jest w pełni złączony z Kościołem. I wreszcie ostatni element, czyli uznawanie władzy kościelnej – posłuszeństwo wobec własnego biskupa i papieża.
Ludzie niespełniający powyższych warunków cieszą się jedynie częściową przynależnością do Kościoła – nie są jednak apostatami. Stoją za to na drodze do apostazji, która może w nich zaistnieć, jeżeli nie skorygują swego postępowania i nie wrócą na właściwą drogę.
Dziękuję za rozmowę.
Ks. prof. dr hab. Ryszard Sztychmiler – wcześniej kierownik katedry Prawa Kanonicznego i Wyznaniowego Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie, obecnie adwokat przy Metropolitalnym Sądzie Archidiecezji Warmińskiej i prezes Krajowej Izby Adwokatów Kościelnych.
Tekst pochodzi z 80. numeru magazynu Polonia Christiana
Dołącz do Klubu Przyjaciół PCh24.pl aby otrzymywać kolejne numery pisma
Chcesz otrzymać jeden numer pisma? Kliknij TUTAJ