Zgodnie z definicją celem istnienia każdej partii politycznej jest wywieranie wpływu na życie publiczne. Ale jak działać ma formacja, której politycy – z liderami włącznie – nie wiedzą, czego chcą? Los takiego ugrupowania wydaje się przesądzony: prędzej czy później nadejdzie kres jej istnienia. Niewykluczone, że ów scenariusz właśnie realizuje się w przypadku niegdyś potężnej, a dziś zagubionej jak dziecko we mgle Platformy Obywatelskiej.
Historia PO z pewnością doczeka się w przyszłości niejednego opracowania naukowego. Czegokolwiek bowiem byśmy o tej formacji nie powiedzieli (złego lub dobrego), to ugrupowanie założone przeszło 20 lat temu należy do czołówki najważniejszych partii w historii Polski po roku 1989. W jej dziejach jednak już dziś, bez akademickich analiz, możemy wyróżnić trzy etapy. To:
1. czasy w opozycji (względem rządu SLD-UP-PSL oraz PiS-u z Samoobroną i LPR-em) z nadzieją na przejęcie władzy,
Wesprzyj nas już teraz!
2. sprawowanie władzy,
3. czasy po utracie władzy (na rzecz Zjednoczonej Prawicy) i nadzieja na jej odzyskanie.
Co istotne, partia wraz z kolejnymi etapami zmieniała – stopniowo, ale z żelazną konsekwencją – swój profil ideologiczny. Początkowo bowiem ugrupowanie z „trzema tenorami” u steru (oraz jeszcze później, pod samodzielnym kierownictwem Donalda Tuska) miało profil centro-prawicowy, a w jego szeregach nie brakowało chociażby przeciwników aborcji. Wtedy też pojawił się trwający przez jakiś czas zwyczaj odbywania przez polityków PO rekolekcji, co dziś brzmi niewiarygodnie.
Przesunięcie ideologiczne dokonało się po przejęciu władzy. Można powiedzieć, że w tym okresie lider ugrupowania Donald Tusk, niczym tonący koła ratunkowego, trzymał się zasady, że władzę zdobywa się i utrzymuje w centrum – i miał w tym sukcesy, gdyż jako pierwszy premier w historii III RP pozostał szefem rządu po wyborach. Ceną za (w miarę skuteczną) próbę podobania się wszystkim była utrata poglądów na wiele spraw. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że w tym czasie PO, niczym diabeł święconej wody bała się konfliktów światopoglądowych, unikała skrętów i w lewo i w prawo. Były oczywiście od tej zasady wyjątki – jak chociażby przy okazji ustawy o in vitro – jednak w sprawie aborcji czy związków jednopłciowych przez długi czas Platformie „brakowało” głosów, by spełnić oczekiwania lewicy czy liberalnych mediów.
Sytuacja zmieniła się wraz z utratą władzy, jednak symptomy przejścia z centrum na pozycje centro-lewicowe można było obserwować już u schyłku rządów PO-PSL, gdy miejsce Donalda Tuska zajęła Ewa Kopacz – polityk o ewidentnie mniejszym wyczuciu nastrojów, co udowodniła godząc się latem roku 2015 na przyjęcie przez Polskę – wbrew sporej części opinii publicznej – imigrantów. Wtedy też, czując być może perspektywę utraty władzy po przegranych wyborach prezydenckich, Platforma Obywatelska niejako rzutem na taśmę kolanem upychała rozmaite ustawy stanowiące praktyczną realizację ideałów nowej lewicy, korzystając przy tym z głosów posłów SLD i Ruchu Palikota. Jednak nawet porażka z jesieni roku 2015 niczego polityków PO nie nauczyła. Kierunek na lewicę został utrzymamy – i to pomimo wypadnięcia wtedy lewicy poza parlament, co świadczyło raczej o chwilowej defensywie takich ideałów w polskim społeczeństwie niż o ich sile, która ewentualnie mogłaby kusić politycznych cyników nastawionych wyłącznie na sukces.
Dlatego też historia Platformy Obywatelskiej po utracie władzy to festiwal żenujących prób mizdrzenia się do rewolucyjnych fundamentalistów połączonych z udawaniem, że cały czas rdzeniem ugrupowania są umiarkowani konserwatyści czy ewentualnie centryści. Ów absurdalny mariaż najjaskrawiej ucieleśnił się podczas eurowyborów w roku 2019, które stały się dla PO polityczną klęską i wizerunkowym balastem (wprowadzenie do Parlamentu Europejskiego kilku towarzyszy zaczynających kariery w PZPR kosztem… własnych działaczy). Kompromitujący był także udział największej partii opozycyjnej w licznych (a niekiedy i kanapowych) inicjatywach mających teoretycznie jednoczyć anty-PiS, zaś w praktyce stanowiących trampolinę dla mniejszych, ale bardziej radykalnych środowisk. Owego chaosu panującego pod rządami Grzegorza Schetyny kolejny lider partii, Borys Budka, w żaden sposób nie uporządkował. Nie wniósł także do partyjnej retoryki świeżych pomysłów, więc nadal naczelnym i w zasadzie jedynym pomysłem PO na Polskę jest sprzeciw wobec wszystkiego, co proponuje Prawo i Sprawiedliwość. Co prawda latem roku 2020 kandydat formacji w wyborach prezydenckich uzyskał w II turze ponad 10 milionów głosów, jednak był to w większym stopniu efekt skrajnej polaryzacji społecznej, niż szerokiego poparcia dla Platformy.
Niesprawująca władzy „partia władzy” od dłuższego czasu trwa w uwiądzie i niemocy – mimo zastępów parlamentarzystów i samorządowców, mimo wielomilionowych dotacji, mimo przychylności wielkich mediów liberalnych. Dziś wydaje się już rzeczą niemożliwą, by Platforma Obywatelska zaproponowała Polakom… cokolwiek. Powrót do korzeni, zwrot w stronę umiarkowanego konserwatyzmu z wolnorynkowym zacięciem jest niemożliwy z powodu ideowej odległości zarówno partii jak i jej (coraz mniej licznego) elektoratu od takich haseł. Wycofanie się do centrum także jawi się jako nierealne, gdyż mocno okrzepł i okopał się tam PiS wcielający w życie zasadę o zdobywaniu władzy nie na skrzydłach, ale wśród osób umiarkowanych (niczym Platforma po roku 2007). Z kolei lewicowy radykalizm także nie pozwoli PO odzyskać utraconych wpływów, gdyż SLD czy partii Razem Borys Budka z towarzyszami nigdy nie przelicytują, a nawet gdyby próbowali – zostaną uznani za niewiarygodnych. Zresztą wyborcy o poglądach lewicowych nie są w stanie dać dziś żadnej partii samodzielnych rządów.
Platforma jest więc skazana na bezcelową egzystencję, usychanie i li tylko trwanie w oczekiwaniu na nieuchronny koniec. Posłowie będą uciekać, a wyborcy – rozglądać się za alternatywami, z których obecnie najpoważniejszą jest Polska 2050. To właśnie partia Szymona Hołowni ma największe szanse stać się szalupą ratunkową dla PO. Na razie jednak podziurawiony okręt dryfuje po oceanie polskiej polityki z nadzieją wyczekując wiatru, który skieruje partię do jakiegoś (czy wręcz: jakiegokolwiek) portu. Woda wdziera się jednak powoli, co nie tylko powoduje, że nie sposób wskazać datę końca Platformy Obywatelskiej, ale także ułatwia ewakuację pasażerom.
Problemem jednak – o czym warto w tym miejscu pamiętać – była, jest i będzie nie tyle Platforma Obywatelska jako struktura, co politycy bez kręgosłupa, ludzie gotowi podnieść rękę za czymkolwiek, co tylko nakaże lider ustalający miejsca na wyborczych listach. Im jest wszystko jedno kto kieruje partią i jakie hasła głosi ugrupowanie. Hasła zaś – zgodnie z pędzącym przez świat taranem postępu, za którym polscy liberałowie próbują nadążać – stają się coraz bardziej radykalne. Stary szyld o umiarkowanie konserwatywnej (choć odległej) przeszłości jawi się jako coraz bardziej problematyczny, a jego plastyczność w obliczu nowych celów wydaje się niewystarczająca. Niewątpliwie więc „coś” Platformę zastąpi, ale choć po ugrupowaniu rządzącym w latach 2007-2015 mało kto (włącznie z jej działaczami) będzie płakał, to nowy twór najprawdopodobniej okaże się jeszcze gorszy niż pierwowzór.
Michał Wałach