Zrewolucjonizował taktykę wojenną podczas I wojny światowej. Niemal w pojedynkę utrzymał Lwów w polskich rękach. Autor planu ocalenia Warszawy i Polski przed bolszewicką nawałnicą. Za wierność przysiędze i legalnemu rządowi był szkalowany i poniewierany, a w końcu wtrącony do więzienia. Lud Stolicy do dzisiaj nie postawił swojemu wybawicielowi nawet jednego pomnika. Generał Tadeusz Jordan Rozwadowski – wierny rycerz Rzeczpospolitej, w równym stopniu dla niej zasłużony, co przez nią zapomniany.
W powszechnej świadomości utrzymuje się pamięć wojskowych pierwszych lat niepodległości; Józefa Hallera, Józefa Dowbora-Muśnickiego, Władysława Sikorskiego czy Edwarda Śmigłego-Rydza. Jednak w tym gronie wciąż brakuje jednego, niezwykle dla Polski zasłużonego nazwiska. Zasłużonego do tego stopnia, że nie wiadomo czy w bez niego w ogóle istniałaby niepodległa Rzeczpospolita.
To swoista tragedia. Bo w istocie, jak pisał znany przed wojną publicysta Zygmunt Nowakowski: „Całe (…) życie Rozwadowskiego od kolebki prawie aż po wielki finał zgonu zbudowane było jakby na modłę tragedii antycznej”, gdzie jedność czasu i miejsca akcji wyznaczała Polska.
Wesprzyj nas już teraz!
Żołnierz z dziada pradziada
Tadeusz Rozwadowski wywodził się z rodziny o bogatych tradycjach wojskowych; wśród jego przodków byli uczestnicy wojny w obronie Konstytucji, insurekcji kościuszkowskiej, dwóch wielkich powstań i wojen toczonych przez państwa zaborcze. Pradziadek Kazimierz i dziadek Wiktor za swoje dokonania otrzymali nawet order Virtuti Militari.
Ojciec Tadeusza, Tomisław walczył po stronie austriackiej z Francuzami, a następnie przeciwko Rosjanom w Powstaniu Styczniowym. Udzielał się też politycznie jako poseł Sejmu Krajowego Galicji V i VI kadencji. Tadeuszowi była więc pisana kariera oficerska.
Z wyróżnieniem przechodził kolejne stopnie wojskowej edukacji. Do 1894 r. dosłużył się stopnia kapitana i został wysłany jako attaché wojskowy do Bukaresztu, gdzie walnie przyczynił się do zacieśnienia stosunków z Austrią. Przejawiał także talenty konstruktorskie: wynalazł armatni aparat celowniczy oraz wybuchający podwójnie granato-szrapnel. Jego miłością były konie i kawaleria.
Już jako generał-major miał swoje pięć minut podczas Wielkiej Wojny; w 1914 r. pod Borowem wcześniej niż inni dowódcy dostrzegł Rosyjskie zagrożenie i śmiałym uderzeniem wyprzedzającym ocalił armię przed okrążeniem.
W 1915 r. natomiast, w bitwie pod Gorlicami zastosował autorski manewr natarcia piechoty w połączeniu z niegasnącym, precyzyjnie wycelowanym ogniem artyleryjskim. Taktyka okazała się niezwykle skuteczna, umożliwiła przełamanie rosyjskiego frontu, a wizjonerska strategia od razu stała się także obowiązującym elementem taktyki zarówno w armii austriackiej, jak i w niemieckiej. Pod Jarosławiem, na oczach samego cesarza Wilhelma II samą artylerią rozbił rosyjską dywizję, za co otrzymał z rąk władcy Krzyż Żelazny.
Miłość do ojczyzny sprawiła, że jego drogi z austriacką armią zaczęły się rozchodzić. Za stawanie w obronie polskiej ludności cywilnej naraził się Naczelnemu Dowództwu, a jego talent i sukcesy wywołały zazdrość innych oficerów. Odesłany na przymusową emeryturę, od władz austriackich nie przyjął żadnych stanowisk politycznych, gdyż były sprzeczne z racją stanu odradzającego się państwa polskiego.
Lwowskie dziecię
Nic dziwnego, że Rada Regencyjna właśnie doświadczonemu i gruntownie wykształconemu Rozwadowskiemu powierzyła funkcję Szefa Sztabu Generalnego Wojska Polskiego. Jednak zadanie tworzenia zrębów polskiej armii już od początku okazało się dużo trudniejsze niż przewidywał. Niechętni rozwadowskiemu byli socjaliści z rządu lubelskiego pod przewodnictwem Daszyńskiego i tamtejszego ministra wojny, Edwarda Śmigłego-Rydza. Nie tylko zatrzymali wysłane przez Rozwadowskiego, idące na odsiecz Lwowa oddziały, ale planowano też aresztowanie (niektórzy mówili nawet o skrytobójstwie) „austriackiego żołdaka”.
Zgodnie z decyzją Rady Regencyjnej, oddał zwierzchnictwo nad siłami zbrojnymi przybywającemu z Magdeburga Piłsudskiemu. Wtedy też doszło do pierwszego z wielu konfliktów pomiędzy „Ziukiem”, a generałem. Na skutek rozdźwięku w sposobie formowania armii, Rozwadowski złożył swoją rezygnację 15 listopada. Kiedy dotarły do niego wieści o fatalnej sytuacji obleganego przez Ukraińców Lwowa, poprosił Naczelnego Wodza o pozwolenie na wzięcie udziału w walkach. Aby je uzyskać, musiał się jednak uciec do szantażu – zagroził, że jeżeli nie pojedzie jako dowódca, i tak się tam uda – nawet jako zwykły żołnierz.
Warszawa konsekwentnie odmawiała pomocy krwawiącemu miastu. Rozwadowski, który otrzymał rozkaz przebicia się przez okrążenie i wycofanie do Przemyśla, odmówił, tłumacząc się decyzją o „utrzymaniu miasta za wszelką cenę, nawet własnej śmierci”. Dopiero nacisk opinii publicznej, wywołany niewiarygodnym poświęceniem obrońców zmusił naczelne dowództwo do interwencji.
Wówczas jednak Rozwadowski, któremu tak naprawdę Polska zawdzięczała obronę miasta do czasu przybycia odsieczy, został pozbawiony dowództwa nad Armią Wschód. W „nagrodę” za ocalenie Lwowa został oddelegowany do Paryża, gdzie objął stanowisko szefa Polskiej Misji Wojskowej przy Naczelnym Dowództwie Wojsk Sprzymierzonych. Historycy zwracają uwagę, że decyzja wynikała z niechęci dowództwa do generała, który swoją nieugiętą postawą pokrzyżował plany Piłsudskiego. Dla niego bowiem, priorytet stanowiła Wileńszczyzna.
Na ratunek Warszawie
Znający go podkreślali, że skromny generał nigdy nie żalił się na swoją sytuację. Nigdy nie dał poznać swojego niezadowolenia przed Piłsudskim. Być może nieco naiwnie sądził, że – jak sugerował jego biograf dr hab. Mariusz Patelski – bardziej przemówią jego czyny i zasługi.
Tymczasem Polsce zagrażały czerwone hordy bolszewickiej zarazy. Błyskotliwy dyplomata, wykorzystał swoje znajomości z gen. Fochem uzyskując niepisaną zgodę na uderzenie wyprzedzające na Kijów. Swoją niezachwianą wiarą w państwową przyszłość Polski – jak pisał gen. Maxime Weygand – „wywierał ogromy, wprost sugestionujący wpływ na najwyższe wojskowe sfery francuskie, pozyskał je dla sprawy waszej”.
Zdaniem historyków, decyzja o ponownym powierzeniu w jego ręce szefostwa Sztabu Generalnego była jedną z decydujących o wyniku wojny z Bolszewikami. Wraz z gen. Kazimierzem Sosnkowskim przegrupował uciekające w bezładzie wojsko. Jego optymizm i wiara, potwierdzone we wspomnieniach zarówno Piłsudskiego jak i Wincentego Witosa – udzielały się innym i prowadziły do odzyskania morale.
W krytycznych dniach poprzedzających Bitwę Warszawską, u dwóch mężów stanu obserwowano dwie skrajne postawy; przybity i apatyczny marszałek, narzekający na „upadek moralu (sic.)”, przekazuje premierowi list ze swoją dymisją, a następnie udaje się – tu według źródeł – albo do kochanki, albo kwatery swojego adiutanta Wieniawy-Długoszowskiego. W tym samym czasie Rozwadowski do końca wierzy w polskiego żołnierza i stara się w tej wierze potrzymać również Naczelnego Wodza.
Przejawem tej wiary był też sam plan wydania bitwy Bolszewikom, uznanej później jako „Cud nad Wisłą”. Podczas gdy doradzający naszemu sztabowi gen. Weygand optował za przekształceniem Stolicy w twierdzę, Rozwadowski przekonuje do ułańskiego uderzenia na lewe skrzydło i tyły armii przeciwnika. Wiedział bowiem, że „albo rozbijemy zupełnie dzicz bolszewicką i udaremnimy tym samym zamach sowiecki na niepodległość Ojczyzny i byt Narodu albo ciężka niedola i nowe jarzmo czeka nas wszystkich bez wyjątku”. Po wielu burzliwych debatach, zdecydowano się na drugi wariant.
Choć nie możemy w 100 proc. wskazać jednoznacznego autora zwycięskiego planu, to zarówno dokumentacja, wspomnienia postronnych jak i talent militarny skłaniają nas ku Rozwadowskiemu. Zwłaszcza, że wobec informacji o przechwyceniu rozkazu przez obcy wywiad, Szef Sztabu Generalnego w ścisłej tajemnicy zdecydował o rozesłaniu ostatecznej, jeszcze ofensywniejszej wersji znanej jako rozkaz nr 10 000. To m.in. dzięki temu manewrowi udało się przechytrzyć Bolszewików i zgotować – parafrazując treść rozkazu – „tej czerwonej hordzie takie przyjęcie, że nic z niej nie zostało”.
W Bitwie Warszawskiej 14 polskich dywizji pokonało w walce 30 dywizji armii sowieckiej. W wymiarze militarnym autorem tej wiktorii pozostanie gen. Rozwadowski, natomiast plany przekuli w czyn generałowie; Sikorski, Haller, Latnik i Zagórski. Nie bez znaczenia jest to też zasługa dokonań kontrwywiadu radiowego. Nie zapominajmy jednak, że nawet najchwalebniejsze czyny polskiego oręża nie zdałyby się na nic, gdyby nie szturm modlitewny całego Narodu, wzywający nadprzyrodzonej interwencji.
Arcywróg
W 1921 r. otrzymał stanowisko Generalnego Inspektora Jazdy i przeprowadził modernizację kawalerii. Dostrzegł powstanie na Zachodzie pierwszych wojsk pancernych i doceniając ich przyszły potencjał postulował realizację podobnego pomysłu również w Polsce. Cieszył się niesłabnącym szacunkiem zarówno w wojsku jak i społeczeństwie. I podobnie jak kilka lat temu w armii austriackiej, tak i teraz rosnąca pozycja przysporzyła mu wrogów – tym razem – śmiertelnych.
Piłsudski wiedział, że na drodze do ponownego objęcia władzy stoi nie żaden parlamentarzysta, ale właśnie były Szef Sztabu. Jako legalista i zwolennik apolityczności armii, Rozwadowski nigdy nie stanąłby po stronie spiskowców. Wojsko miało w tej rozgrywce kluczowe znaczenie, dlatego Naczelnik nie mógł pozwolić, by szala przechyliła się na stronę jego oponenta. Efektem tych działań było propagandowe dzieło Rok 1920, w którym dyskredytował Rozwadowskiego, umniejszając jego rolę w ocaleniu Ojczyzny.
Doświadczony dowódca wiedział, że coś się święci. Ostrzegał prezydenta Wojciechowskiego przed rosnącym fermentem w wojsku. Kiedy kolejne apele pozostawały bez reakcji, Rozwadowski nie miał wątpliwości o wiszącej nad rządem konfrontacji z Piłsudskim.
Obaj panowie stanęli z sobą oko w oko w maju 1926 r. Tym razem na ulicach Warszawy polała się bratnia krew, a w toku walk kolejne oddziały dołączały do zamachowców. W obliczu rezygnacji prezydenta Wojciechowskiego, Rozwadowskiemu nie pozostało nic innego jak kapitulacja.
Mimo gwarancji o nieprześladowaniu przeciwników, Piłsudski wtrącił dowódcę wojsk rządowych do więzienia. 61 – letniego generała przetrzymywano w tragicznych warunkach; siedział w jednym bloku z pospolitymi kryminalistami, pozbawiono go kontaktów z rodziną i odmówiono podstawowej opieki zdrowotnej. Na zewnątrz natomiast trwał proces szkalowania generała i oskarżania go o defraudację funduszy publicznych.
Wyszedł na wolność dopiero w następstwie poruszenia opinii publicznej, jaką wywołała broszura Mariana Zdziechowskiego Sprawa sumienia polskiego. W Belwederze spotkał się z Piłsudskim tylko raz, ale nie wiemy co obaj panowie sobie powiedzieli. Pobyt w więzieniu negatywnie odbił się na jego zdrowiu – Rozwadowski zmarł 18 października 1928 r. Pojawiły się pogłoski o jego otruciu. Do takich wniosków doszedł dr Bolesław Szarecki, badający zwłoki generała oraz słynny chirurg lwowski, prof. Tadeusz Ostrowski. Czy tak było w istocie, nigdy się nie dowiemy. Natomiast wymownie brzmi w tym kontekście zakaz przeprowadzenia sekcji zwłok. Wkrótce po wyjściu na wolność w niewiadomych okolicznościach zniknął też przyjaciel Rozwadowskiego, osadzony z nim gen. Włodzimierz Zagórski.
Generał Tadeusz Jordan Rozwadowski został pochowany w ukochanym Lwowie, w obronie którego zdecydowany był zginąć.
Premier Witos, opisując wydarzenia z 1920 stwierdzał, że „od Piłsudskiego różnił się gen. Rozwadowski bardzo silnie tym, że pozostawiając swoją osobę na boku, wierzył w naród i armię i stale to powtarzał. Idąc niezachwianie z tą wiarą naprzód, w bardzo wielkiej mierze przyczynił się też do uchronienia tego narodu od hańby, nie zarobiwszy jak dotąd na jego wdzięczność, gdy inni niezasłużenie hołdy zbierają”.
Jego słowa okazały się prorocze. Tadeusz Rozwadowski wciąż czeka na wdzięczność narodu, a „polowanie na generała” trwa do dziś. W 2020 r. warszawscy radni powiedzieli „nie” dla pomysłu postawienia bohaterowi pomnika. Ich zdaniem, „wystarczającym upamiętnieniem (…) będzie planowany pomnik Bitwy Warszawskiej”.
Piotr Relich