Globalna moda na „wojny o ocalenie klimatu” przekłada się już na prawdziwe szaleństwo. Radykałowie gotowi są nawet ograniczać międzynarodowe imprezy sportowe. Z drugiej strony, oficjalna transformacja ekologiczna to miliardy czasami bezrozumnie wyrzucanych w błoto pieniędzy.
Miliardy na „zielony postęp”
Wesprzyj nas już teraz!
Raport opublikowany przez think-tank 14CE (Instytut Ekonomii Klimatu) przedstawił w zarysach 10 czerwca francuski dziennik „Les Echos”. Chodzi o pieniądze wstrzykiwane do gospodarki przez państwo na „walkę o klimat”. Rzecz dotyczy Francji, ale podobnie dzieje się w całej UE. Od 2012 r. wydatki takie stale w budżecie rosły. Często kosztem rzeczywiście potrzebnych i koniecznych inwestycji.
W 2012 roku nad Sekwaną przewidziano na „walkę z globalnym ociepleniem” 15,3 miliarda euro. Wydatki podzielono na trzy sektory: wsparcie dla energii odnawialnej, polityka renowacji energochłonnych budynków publicznych i prywatnych oraz na rozwój mniej zanieczyszczającego transportu. Od tego czasu pozycje te w budżecie tylko rosły. W 2021 r. osiągną już sumę 30,5 mld euro. W sumie ponad 200 miliardów euro.
Wydatki publiczne w tym obszarze rosły, a efekt był mizerny. W czasie tegorocznej zimy Francja ratowała się zakupami „brudnej” (bo także węglowej) energii z Niemiec. „Les Echos” przytacza też przykłady „bardzo hojnych taryf”, po których państwo kupowało energię od „zielonych dostawców”. Dla zachęty taryfy podwyższano w 2006 i 2010 roku, co kosztowało państwo miliardy (6 miliardów na dopłaty w 2020 roku). Opłacalność eksploatacji turbin wiatrowych i paneli słonecznych zależała do budżetowej „kroplówki”. Tylko dzięki dotacjom i istnieniu sektora energetyki atomowej, rachunki odbiorców jeszcze ich nie przytłoczyły.
Warunkowa akceptacja i niejasna przyszłość
80 proc. Francuzów wyraża poparcie dla energetyki wiatrowej. Jednak tylko 53 proc. z nich zgodziłoby się mieć wiatraki w swoim sąsiedztwie. Temat ten pojawił się w kampanii do wyborów regionalnych. Turbiny zdaniem wielu szpecą krajobraz, a przy okazji podnosi się temat ich efektywności. W 2019 roku zaopatrywały zaledwie 6 proc. francuskich gospodarstw domowych, a dotowane farmy energetyki wiatrowej miały już 7 tys. turbin. Maszyn i były wszechobecne.
Po kryzysie koronawirusowym przewiduje się zwiększenie zapotrzebowania na energię. Tym bardziej, że mają nastąpić zmiany, które mają zakończyć delokalizację produkcji poza Europę i ściągnąć zakładu z powrotem do kraju. W powojennych czasach zaczęto od Wspólnoty Węgla i Stali. Teraz wspólnota energii odnawialnej i politycznej poprawności może już takich efektów nie przynieść.
Zdaje się, że odwrotu od tego eko-szaleństwa nie ma. W „świecie zielonego progresywizmu” pojawiła się np. moda na wyszukiwanie coraz to nowych sposobów redukcji „śladu węglowego”. Ofiarą jest już nie tylko węgiel zastępowany bez względu na koszty wiatrakami, ale motoryzacja, cały transport, wręcz nasza codzienność. „Ajatollahowie” nowej zielonej religii nie mają nic wspólnego z islamem, poza jednym – zaciekłością w tropieniu „grzechu”, czyli „śladu węglowego”.
Ideologia wygrywa z rozsądkiem
Prawdziwe ograniczenie efektu cieplarnianego jest często minimalne, jeśli nie żadne, ale ta propaganda sama się napędza, a pomysłów i inwencji im nie brakuje. Jej głosiciele chcą przegonić samoloty, a przynajmniej zlikwidować loty krajowe. Wybić wszystkie krowy, bo te wydalają gazy cieplarniane. Chcą natychmiast pozamykać kopalnie, zakazać jazdy samochodami w miastach, itd., itp. To już fanatyzm graniczący z totalitaryzmem.
Piewcom nowego eko-ładu podpadł np. nawet Amazon, który ma swoje centrum reklamacji na Słowacji. Zakwestionowane produkty wędrują tam z całej Europy. W sumie wybór lokalizacji wydaje się niezły, bo to Europa Środkowa. Jednak tropem trasy takiej zareklamowanej paczki ruszyli „eko-dziennikarze” śledczy i skrupulatnie wyliczyli ile to dodatkowego CO2 powoduje jedna reklamacja. Później pomnożyli jeszcze przez ilość reklamacji zgłaszanych w całej Europie i wyszła im produkcja CO2 średniego europejskiego miasta. Ciekawe, czy pojawią się postulaty zakazu reklamowania produktów w sprzedaży wysyłkowej?
Inny przykład to „postępowa” likwidacja plastikowych naczyń i sztućców. Nagle wybuchła jednak pandemia koronawirusa i okazało się, że takie jednorazowe naczynia są niemal… niezbędne. To tylko drobny przykład na to, że pozornie słuszne działania mają skutki trudne do przewidzenia. W dodatku globalne skutki likwidacji plastiku w UE nie mają wpływu na planetę. Spadek produkcji tworzyw sztucznych w Europie w 2020 roku wyniósł 5 proc. Tymczasem w Chinach ich produkcja nadal rosła. Ten kraj produkuje jedną trzecią światowego plastiku, a cała Europa… 15 proc. Na Sanie może ubyło, ale co z tego, kiedy już Wiśle poziom się podniósł i to znacznie.
„Ślad węglowy” w sporcie
Wróćmy jednak do zabaw w mierzenia i ograniczanie ilości zużywanego CO2. Wskaźnik „śladu węglowego” drukuje się na biletach pasażerów pociągów w celu podniesienia ich eko-świadomości, na opakowaniach produktów, itd. Powstały nowe modele biznesowe „wspierające zrównoważony rozwój”. W UE handluje się „emisjami” i wyznacza coraz to bardziej ambitne „poziomy redukcji emisji gazów cieplarnianych”. Chodzi o surowce, produkcję energii, przemysł, transport, handel, miasta, nawet banki i… sport.
Tropienie i wyliczanie „śladu węglowego” ma już niemal swoich maniaków. Nic dziwnego, że podpadły im nawet i Mistrzostwa Europy w piłce nożnej. Tegoroczne Euro jest rozgrywane przecież w 11 krajach, więc drużyny podróżują samolotami. Dostało się więc UEFA za „aberrację ekologiczną”. Wydarzenia sportowe obserwuje m.in. organizacja SV Planet, a zroku na rok owa „obserwacja” jest coraz bardziej wnikliwa.
Każde mistrzostwa to nie tylko podróże piłkarzy i kibiców, ale i pozostawiająca „ślad węglowy” budowa obiektów itp. Wyliczono, że najbardziej „zanieczyszczającymi” planetę zawodami były do tej pory MŚ w piłce nożnej w RPA w 2010 roku. Nie dość, że to długie trasy przelotów, to podobno stadiony ogrzewano, o zgrozo… węglem. SV Planet wyliczyła na użytek FIFA, że impreza stanowiła w sumie ekwiwalent 2,7 miliona ton CO2 wydalonego do atmosfery.
Według ekspertów powołanych przez FIFA, lepiej wypadł tu nawet Mundial w Rosji (2,2 mln CO2). Teraz cieszą się, że koronawirus pozwoli oszczędzić CO2 na podróżach kibiców, bo będzie ich mniej. Wcześniej szacowano ich wyjazdy na ekwiwalent 425 tys. ton.
Międzynarodowe organizacje futbolu są zresztą „postępowe” i nie unikają odpowiedzialności za emisję CO2. W końcu i tak nie płacą za te obserwacje ze swoich kieszeni. Np. UEFA jako rodzaj ekspiacji za tegoroczne Euro sfinansuje zasadzenie blisko 600 000 drzew, po 50 000 w każdym kraju goszczącym rozgrywki. Szacowany koszt operacji to 400 000 euro. Tu warto dodać, że tylko jedna udowodniona łapówka dla jednego działacza za poparcie kandydatury Kataru do zorganizowania Mundialu była ponad 10 razy wyższa (5 milionów).
Z czasem zapewne pojawią się postulaty ograniczania imprez sportowych i zaczną one nabierać charakteru bardziej „eko”. Chyba, że się trochę pieniędzmi z Zielonymi podzielą…
Bogdan Dobosz