21 czerwca 2021

Nie znajdziemy w Niemczech ratunku dla Kościoła w Polsce. Polemika z Kongresem Katoliczek i Katolików

(Wnętrze katedry w Osnabrück. Fot. Wikipedia)

Czy można naprawić stosunki w Kościele katolickim w Polsce sięgając po wzorce z Niemiec? Jakkolwiek nie byłoby to kuszące, jest skazane na porażkę. Polska nie może czerpać przykładu z niemieckiego katolicyzmu, niezależnie od jego intelektualnego powabu i organizacyjnego blasku.

Artykuł profesora Zolla z Kongresu Katoliczek i Katolików

„Episkopat nic nie zrozumiał z pandemii i wydarzeń, której w niej miały miejsce” – pisze prof. Fryderyk Zoll, lider Kongresu Katoliczek i Katolików. Na łamach strony Kongresu opublikował artykuł pod tytułem „Koniec dyspensy”. Krytykuje w nim decyzję Konferencji Episkopatu Polski o zniesieniu dyspensy od udziały w niedzielnej Mszy świętej. Według profesora Zolla biskupi popełnili błąd – i to na kilku płaszczyznach. Zdaniem uczonego katolicy chcą być dzisiaj w swojej wierze „prawdziwie wolnymi”; „mają potrzebę święcenia dnia świętego” i bynajmniej „nie muszą być do tego dodatkowo mobilizowani nakazami władzy kościelnej”. Potrzeba ta, przekonuje Zoll, „bierze swoje źródła w przykazaniach będących podstawą naszej religii i wiary”.

Wesprzyj nas już teraz!

Według uczonego, Episkopat nie powinien znosić dyspensy tym więcej, że mimo poprawy sytuacji pandemicznej, wciąż wiele osób może inaczej od biskupów oceniać ryzyko zakażenia, a nie chce narażać swoich bliskich.

Profesor uważa też, że w Polsce zrobiono niewiele, by stworzyć w kościołach bezpieczne warunki. „Wczoraj poszedłem do kościoła w Polsce. Tłum, jeden na drugim. Wiele osób bez masek. Nikt z duchownych nie zwraca uwagi, nikt nie mówi: dbaj o swoich bliźnich, ochrona życia to nasz codzienny obowiązek w praktyce” – pisze Zoll. Inaczej jest, jak przekonuje, w Niemczech. Tam podczas pandemii w kościołach wierni wrzucali do koperty swoje dane, by w razie zakażenia można było dotrzeć do zagrożonych osób. Komunii udzielano w sposób, który Zoll określa jako „maksymalnie bezpieczny” – komunikanty kładziono na talerzyku, a wierni podchodzi do stołu „i brali udział w Uczcie Pańskiej”, zachowując odstępy.

Profesor Zoll, jak przyznaje, przez ostatni rok „uczestniczył mszach on line” łącząc się z katedrą w Osnabrück. Tam wysłuchiwał kazań, które „służą budowaniu więzi między Bogiem a człowiekiem, w całym uszanowaniu godności tego ostatniego”. Od polskich kazań, jak pisze, odwykł. Będąc w ostatnią niedzielę w kościele w Polsce usłyszał, iż z biblijnej historii stworzenia Adama i Ewy wynika komplementarność obu płci. „Opadły mi ręce”, ocenił, twierdząc, bo, jego zdaniem, z kazania wynikało, iż „osoby homoseksualne nie zostały stworzone przez Boga”.

Swój tekst profesor Zoll kończy niezwykle cierpką uwagą. „Synod jest potrzebny jak powietrze, które trzeba wpuścić do tego Kościoła, w którym obok śliny plujących na prawo i lewo naszych współwyznawców bez maseczek unosi się jeszcze bardzo wiele bzdur, których jednak nie wolno bagatelizować, bo uderzają w godność człowieka” – pisze.

Do tego materiału mam trzy zasadnicze uwagi. Dotyczą zarówno tematyki podjętej na polskim kazaniu, jak i problemu wolności – oraz przede wszystkim zagadnienia stawiania za wzór czy przykład Kościoła w Polsce. Najistotniejsza jest, jak mniemam, kwestia ostatnia; czytelnika mniej cierpliwego czy też dysponującego ograniczonym tylko czasem odsyłam zatem od razu do punktu trzeciego.

W kwestii związków homoseksualnych

Z krótkiego opisu polskiego kazania, jaki zaprezentował profesor Zoll, nie wynika bynajmniej, by ksiądz chciał powiedzieć, że Bóg nie stworzył homoseksualistów, a jedynie, że chciał podkreślić komplementarność obu płci i wskazać na Boży porządek małżeństwa, któremu związki jednopłciowe, siłą rzeczy, są przeciwne. Oczywiście, mogę wyrażać błędny osąd: nie dysponuję zapisem kazania, a jedynie krótką relacją lidera Kongresu. Na bazie tych szczątkowych informacji doprawdy nie wiem jednak gdzie są tutaj „bzdury, które uderzają w godność człowieka”. Ostatecznie rzecz biorąc nauczanie Kościoła katolickiego w kwestii związków jednopłciowych jest bardzo jednoznaczne – i nie chodzi jedynie o Stary Testament czy o św. Pawła Apostoła, ale również o liczne dokumenty Kurii Rzymskiej z XX wieku i XXI wieku. Profesor Zoll może powiedzieć, że dokumenty te nie uwzględniają ustaleń współczesnej nauki, zwłaszcza psychologii, a nauczania biblijnego nie można traktować dosłownie. To oczywiście prawda. Rzecz jednak w tym, że nawet jeżeli w świetle osiągnieć naukowców można w indywidualnym podejściu duszpasterskim być może inaczej oceniać winę moralną niektórych osób o skłonnościach homoseksualnych, to ustalenia te nie mają żadnego znaczenia dla samej istoty porządku Stworzenia.

Mam nadzieję, że nie obrażę wrażliwości profesora Zolla ani zwolenników jego linii, jeżeli stwierdzę oczywisty fakt: to, że niektórzy ludzie rodzą się z poważną chorobą, na przykład porażeniem mózgowym, nie jest ich winą; możemy te osoby błogosławić. Jednak ta rzeczywistość nie uprawnia nas bynajmniej do tego, by sam ich chorobowy stan uznawać za właściwy porządkowi Stworzenia. Wiążemy go z upadłą naturą i dostrzegamy w nim konsekwencje istnienia grzechu pierworodnego i metafizycznego zła. Nie pobłogosławimy zatem w Kościele samej choroby. Chorego – tak, ale choroby – nie.

Podobnie jest w przypadku skłonności do osób tej samej płci. Nawet jeżeli byłoby tak, jak chce współczesna nauka, że skłonności te są często wrodzone, bynajmniej nie uprawnia nas to do ich afirmowania. Są, podobne jak choroba, niezgodne z właściwym porządkiem Stworzenia. W tym sensie są dla osób nimi obarczonych ciężkim krzyżem. Osoby te możemy błogosławić – i to Kościół przecież czyni. Nie możemy jednak błogosławić związku osób o takich skłonnościach, bo to oznaczałoby w oczywisty sposób kościelne poparcie dla używania czegoś, co nie należy do Bożego porządku. Zupełnie tak, jakbyśmy błogosławili porażenie mózgowe – dostrzegając w nim dobro. Nie, ono nie jest dobre; jest cierpieniem, jest złem. Cierpienie nie jest dobre – cierpienie prowadzi do dobra. Podobnie skłonności do osób tej samej płci nie są dobre – mogą, właściwie przeżywane, prowadzić do dobra, jak każdy krzyż. Dlatego Kościół nie może błogosławić związków homoseksualnych – a jeżeli jacyś biskupi to czynią, opuszczają w ten sposób grunt katolicki, stając raczej po stronie współczesnej mentalności. Jeżeli mylę się w tym rozumowaniu, szczerze i gorąco proszę o wykazanie, gdzie leży błąd.

W kwestii dyspensy

Zastanawia mnie głęboko reakcja profesora Zolla na zniesienie przez polski Episkopat dyspensy. Lider Kongresu przekonuje, że współcześni katolicy chcą wolności i nie potrzebują dodatkowych nakazów, by dzień święty święcić, jako że – jak pisze profesor – ich niedzielna potrzeba wynika z samych przykazań. Kłopot polega na tym, że Boże przykazanie – Dekalog – nie jest bynajmniej jakąś niezobowiązującą zachętą, ale przykazaniem właśnie, to znaczy – Bożym rozkazem, oczywiście nie autorytatywnym i samowolnym, ale ugruntowanym w naturze rzeczy. Czyń tak, a będziesz zbawiony; czyń inaczej – a będziesz potępiony. Można powiedzieć: Bóg stawia sprawy na ostrzu noża. Polski Episkopat, znosząc dyspensę, wraca do tego prawidłowego stanu rzeczy. Idź do kościoła na Mszę, a spełnisz jeden z warunków zbawienia, nie idź – a możesz skazać się na potępienie. Wyprzedzając ewentualny zarzut, zaznaczam, że nie twierdzę, jakoby czysto zewnętrzne spełnianie obowiązku niedzielnego miało być wystarczające, ale jest po prostu jednym z wielu elementów budowania, by tak rzec, dyspozycji zbawienia.

Oczywiście, w naszej obecnej sytuacji dochodzi do tego jeszcze zagrożenie zakażeniem Covid-19. Prof. Zoll twierdzi, że część Polaków może mieć inną ocenę ryzyka od biskupów. To niewątpliwie prawda, ale rzecz polega na tym, by w decyzjach dotyczących całej wspólnoty nie kierować się subiektywnymi odczuciami, ale obiektywną rzeczywistością. Ta jest dzisiaj, jaka jest: zakażeń jest skrajnie niewiele i ryzyko zakażenia jest w związku z tym obiektywnie skrajnie niewielkie. Wciąż pozostaje faktem, że ktoś może ocenić to inaczej. Kłopot polega na tym, że ta sytuacja jest permanentna: choroby zakaźne występują zawsze i pójście do kościoła w zupełnie zwykłym okresie, w czasie niepandemicznym, również może wiązać się z zakażeniem, na przykład ciężką grypą. Albo zatem uznajemy – zgodnie z obiektywnymi faktami – że nie ma dzisiaj szczególnego ryzyka i znosimy dyspensę – albo uznajemy, że dyspensa powinna być permanentna, to znaczy, że należy w ogóle znieść kościelne przykazanie, bo starczy nam Dekalog. O stanie zagrożenia epidemiologicznego można, oczywiście, dyskutować, ale obecna sytuacja nie daje podstaw do formułowania tak radykalnych osądów, jak przedstawiony przez prof. Zolla, jakoby biskupi „niczego nie zrozumieli”.

Wydaje mi się bowiem, że sednem problemu jest fakt, iż profesor Zoll bliski jest tego drugiego poglądu o konieczności „permanentnej dyspensy” – nie ze względu na Covid-19, ale gwoli wolności. Z takim ujęciem sprawy jednak zgodzić się znowu nie można. Jest, oczywiście, prawdą, że człowiek wierzący, jak pisze profesor, „ma potrzebę święcenia dnia świętego”. Wszelako ludzka natura jest, jak wiadomo, grzeszna – i kościelne nakazy są doprawdy doskonałą pomocą w tym, by tej grzeszności nie ulegać. Bojowaniem jest życie ludzkie, powiada Księga Hioba; popadałby w zaskakującą pewność siebie ten, kto świadomie odrzucałby narzędzia pomocy – a tym jest przecież kościelny nakaz – dane nam po to, by w tym bojowaniu odnieść zwycięstwo. Przez setki lat mądrość Kościoła uznawała przykazania kościelne, będące konkretyzacją przykazań Bożych, za instrument pożyteczny i właściwy. Czy nasze współczesne mniemania – demokratyczne, egalitarne i liberalne – uprawniają nas do tego, by tę mądrość odrzucać i przenosić przekonania naszej epoki nad tysiąclecia tradycji? Czy zmieniła się nasza kondycja i dzisiaj z całą pewnością nie potrzebujemy już kościelnych nakazów, będąc w stanie żyć po Bożemu bez nakazów Kościoła? To pogląd, który, uważam, jest niezwykle odważny, by nie rzecz – niebezpieczny.

W kwestii Niemiec

Wreszcie aspekt trzeci artykułu profesora, czyli fascynacja niemieckim katolicyzmem. Profesor Zoll nieco przekornie sam określa się jako „opcję niemiecką”, wyprzedzając tym samym i wyśmiewając możliwą krytykę. Niepotrzebnie. Zauroczenie niemczyzną jest dla każdego wykształconego Polaka doskonale zrozumiałe. Nie podlega dyskusji fakt, że to od Niemców przejęliśmy ogrom naszych urządzeń kościelnych, społecznych, publicznych; że przejęliśmy dużą część zachodniej cywilizacji. Niepodważalne są też niemieckie osiągnięcia na polu kultury; sam uważałbym swój ziemski żywot za boleśnie zubożony, gdybym nie mógł cieszyć się choćby niemiecką muzyką czy sztuką sakralną. Niewątpliwa wspaniałość wielu osiągnięć niemieckiej cywilizacji nie może nam jednak przesłaniać drugiej strony medalu. Nie chcę tu bynajmniej pisać o zbrodniach Prus ani III Rzeszy, choć zbrodnie te są interesujące także na planie metafizycznym: ujawniają z dramatyczną mocą jak nisko upaść może duch ludzki wtedy właśnie, gdy, zdawałoby się, wznosi się na absolutne wyżyny poznania. Nie zamierzam też deprecjonować niemieckich osiągnieć na polu intelektu, choć w istocie o to przecież nietrudno; często wygłasza się peany na cześć doskonałości niemieckiej filozofii, nie zważając na owoce, które ten geniusz przyniósł; geniusz człowieka wtedy, gdy nie współdziała z łaską Bożą, obraca się nader często w torowanie drogi bezbrzeżnemu złu.

Zostawiam to jednak na boku, skupiając się na współczesnej rzeczywistości eklezjalnej Niemiec, która dla profesora Zolla jest, jak się zdaje, jeżeli nawet nie w pełni wzorowa, to co najmniej bardzo inspirująca. Przestrzegam przed tym podejściem. Afirmowanie niemieckich urządzeń kościelnych może rzeczywiście narzucać się wykształconemu Polakowi, tym więcej obeznanemu z Niemcami, jako prosta konsekwencja naturalnego i zrozumiałego podziwu dla zachodniej cywilizacji w ogóle. Spójrzmy jednak na sprawę trzeźwo. Kościół katolicki w Niemczech, mimo całego intelektualnego i organizacyjnego blasku, jest w bardzo złym stanie. W kościołach nie ma wiernych. Niewiele jest powołań. Interpretacja Tradycji jest często frywolna. Może ktoś powiedzieć: owszem, tak jest, ale to nie jest niemiecka wina, tylko pokłosie szerokich procesów dotykających całego Zachodu. To prawda, ale znowu – niemiecki katolicyzm nie był w stanie tym procesom w żaden sposób się przeciwstawić. O tym mówił przecież niedawno sam kardynał Walter Kasper. W jednym z niedawnych wywiadów – profesor Zoll na pewno go czytał – ten wybitny intelektualista odrzucał próbę przedstawiania niemieckiego Kościoła jako wzorca. Mówił, że świat widzi, w jakim stanie jest katolicyzm w RFN – i nie ma specjalnej ochoty, by go naśladować.

Dlatego raz jeszcze przestrzegam profesora Zolla i cały Kongres Katoliczek i Katolików przed zapatrzeniem w niemiecki katolicyzm i teologię niemiecką. Podkreślam: doskonale rozumiem tę pokusę. Trzeba jednak, sądzę, spojrzeć prawdzie prosto w oczy i przyznać, nawet jeżeli miałoby to być dla nas osobiście bardzo bolesne: za Odrą nie ma dziś w dziedzinie katolickiej niemal nic, co warto byłoby naśladować. Owszem, jest organizacja – ale to organizacja duchowej pustyni. Nie ma tam życia. Nie można rzutować własnych doświadczeń na całą societas Kościoła, nie można wszystkich mierzyć własną miarą. Niemiecki model katolicyzmu oparty jest na liberalnie rozumianej wolności. To doskonale – czy nie zbyt doskonale? – koresponduje ze współczesną niechęcią do wszelkiego przymusu. Problem polega na tym, że to podejście jest skażone elitaryzmem i w ten sposób – skazane na porażkę. Potrzebujemy Kościoła dla wszystkich. Potrzebujemy kościelnych nakazów i kościelnego prowadzenia. Potrzebujemy Tradycji. Wolność w religii musi mieć ramy. Nie mogą być za wąskie, ale nie mogą być też za szerokie. W Niemczech, jestem o tym przekonany, nie znajdziemy recepty na uleczenie ran Kościoła. Niezależnie od tego, jak byłoby to bolesne dla tych, którzy kochają niemiecką kulturę.

Paweł Chmielewski

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(20)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie