Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) najwyraźniej zachłysnęła się władzą i nie zamierza się wycofywać. Przeciwnie. Chce sięgnąć po jeszcze więcej kompetencji, zapewnić sobie lepsze finansowanie i tak – w imię walki z pandemią – zrealizować cele Agendy 2030, postrzegane jako lek na wszystkie problemy świata. Jeśli plan zostanie wcielony w życie czeka nas „globalny sanitaryzm” o twarzy zrównoważonego rozwoju.
Sprawę na łamach tygodnika „Do Rzeczy” opisuje Wojeciech Golonka. Publicysta prześwietlił raport przygotowany przez WHO zatytułowany „Aby COVID-19 był ostatnią pandemią”. Dokument, ani autorstwo dziwić nie powinno. Problem w tym, że jako rozwiązanie proponuje się przejmowanie władzy przez służby sanitarne pod wodzą WHO, a tym samym stworzenie podwalin pod rząd światowy. I nie jest to przesada, bo uprawnienia światowego giganta sanitarnego miałyby być tak wielkie, że krajowe rządy zostałyby zredukowane do pokornych wykonawców wytycznych „większych i mądrzejszych”. Wszystko w trosce o światowe zdrowie.
Raport miał być przygotowany przez fachowe i bezstronne gremium, tzw. „niezależny panel”. Rzut oka na jego skład rozwiewa wszelkie wątpliwości. Na temat zdrowia publicznego i epidemii wypowiadają się bowiem m.in. bankowcy, politycy, aktywistka feministyczna… jest lekarz… np. skompromitowany zarządca programu walki z AIDS i naukowiec… chiński pulmonolog. Nic dziwnego, że zamiast fachowego raportu otrzymaliśmy folder reklamowy pełen frazesów na temat zrównoważonego rozwoju i zielonego ładu. Implementacja założeń tych programów ma być sposobem na uniknięcie w przyszłości pandemii.
Wesprzyj nas już teraz!
Tak oto w raporcie zaznaczono, że pandemia sprawiła, że 10 mln młodych dziewcząt jest zagrożona wczesnym zamążpójściem, ale brak informacji o nadmiarowych zgonach spowodowanych brakiem dostępu do opieki medycznej, czy diagnozy stanu zdrowia psychicznego dzieci. Raport w ogóle nie zajmuje się skutkami restrykcji. Są za to takie tematy jak nierówność płciowa, etniczna, mowa o zasadzie inkluzywności – bo jak się okazuje, COVID-19 był „pandemią nierówności i niesprawiedliwości”. I to owa nierówność była z punktu widzenia „pandemii” istotnym czynnikiem. Dlaczego? Jak czytamy, biedniejsze społeczeństwa nie mogły w czasie lockdownu siedzieć w domach, bo musiały zadbać o swoje utrzymanie, więc restrykcje nie przynosiły efektu. Dlatego trzeba wprowadzić… dochód gwarantowany dla każdego. Raport jakoś nie zauważa zachowań np. bogatych Szwajcarów, którzy w czasie lockdownu wydawali pieniądze na szusowanie na stokach.
Raport zakłada, że pandemię da się kontrolować poprzez ograniczenia, że można jej wyznaczyć harmonogram, ale pod warunkiem… wprowadzenia globalnych restrykcji, globalnych szczepień i globalnej inwigilacji sanitarnej. Nad całością chętnie czuwać będzie WHO. Stąd też w raporcie oczywiście znalazły się pomysły jak lepiej finansować tę organizację (tu pojawiają się składki krajów G7 oraz G20). Pieniądze są potrzebne, bo WHO chce rozwijać ACT-A (akcelerator badawczo-produkcyjny). Prócz środków, WHO chce dla siebie szerszych kompetencji w zakresie decydowania o krokach podejmowanych przez państwa. Ot taki światowy rząd sanitarny z Radą Zagrożeń Globalnego Zdrowia, jako ciałem doradczym. Środkiem oddziaływania na państwa byłyby oczywiście pieniądze (lub odcięcie od nich niepokornych).
Jak czytamy w „DoRzeczy”, raport WHO winą za pandemię obciążą nieokreślone bliżej kraje, które nie zaangażowały się w walkę z wirusem (obostrzeniami) i te, które nie chcą dzielić się z krajami biedniejszymi. Chińskie pochodzenie wirusa jakoś przeoczono. Podobnie jak potencjalne metody leczenia choroby, prewencji. Taki to „raport”. Problem w tym, że śmiałe założenia WHO mogą okazać się wkrótce naszą rzeczywistością.
Źródło: DoRzeczy
MA