2 września 1939 roku, gdy hitlerowcy w błyskawicznym tempie zbliżali się do Krakowa, na Zamku Wawelskim, po gorączkowych, całonocnych naradach, zapadła decyzja o najbardziej brawurowej i ryzykownej ewakuacji bezcennych skarbów Wawelu, jaką zna historia…
Złote arrasy króla Zygmunta Augusta zwijano w pośpiechu całą noc i pakowano do żelaznych skrzyń. Obok tego dziedzictwa Jagiellonów, postanowiono ratować miecz koronacyjny królów Polski – Szczerbiec. W mieście nie było już odpowiednich samochodów do transportu…
Wszyscy, włącznie z władzami miasta, uciekali na wschód przed nawałą hitlerowską. Drogi były przepełnione, zakorkowane, pełne zatorów samochodowych, tory kolejowe – regularnie bombardowane przez niemieckie bombowce Luftwaffe… i to właśnie wówczas, gdy liczyła się każda minuta!
Wesprzyj nas już teraz!
Wtedy Kustosz Zamku dr Stanisław Świerz-Zaleski, (z tej samej, sławnej rodziny taternickiej nieustraszonych zdobywców szczytów tatrzańskich), pobiegł nad brzeg wiślany do właśnie cumującej w Podgórzu… węglarki, czyli dużej galary wiślanej transportującej węgiel. Flisak, Franciszek Misia wrócił właśnie przemęczony, niewyspany po rejsie, szczęśliwy, że nie będzie już musiał się kryć przed nalotami…
Kustosz ściskał mu ręce: „Panie Franciszku, błagam o pomoc, tylko w Panu cała nadzieja, tu chodzi o… skarby wawelskie!!!” Gdy flisak pojął, co Kustosz chce mu powierzyć, otrząsnął się i zawołał na swego 15-letniego pomocnika: „Antoś! Wstawaj! Wyśpimy się na tamtym świecie, a skarbów wawelskich szkopom nie oddamy!!!”
Potem już wypadki potoczyły się błyskawicznie: pod osłoną nocy, 3 września, przewieziono miejską śmieciarką z przyczepką (bo tylko taka była dostępna!) skrzynie z blachy cynkowej ze 132 arrasami na galerę. Wraz z arrasami popłynęły cichutko nocą rodziny pracowników zamku z dziećmi… Węglarka płynęła tylko nocami, za dnia i w czasie nalotów chowano się w sitowia, trzciny, szuwary…
W Sandomierzu, ksiądz dr Edward Górski rzekł im, że Niemcy są już bardzo blisko i on sam boi się o los ukrytego w podziemiach Katedry Sandomierskiej krakowskiego Ołtarza Mariackiego, jakże wielką nieostrożnością byłoby złożenie tuż obok Ołtarza – Wawelskich Skarbów! Ksiądz się nie mylił, już w październiku 1939 roku Gestapo wytropiło i zrabowało do III Rzeszy rzeźbione arcydzieło Wita Stwosza.
Zatem… nie pozostawało nic innego… arrasy popłynęły dalej, dzięki odwadze flisaka również pod płonącym mostem! Po 6 nocach dotarto do Kazimierza nad Wisłą. Zdecydowano, że dalej płynąć niepodobna! Hitler zamykał żelazną obręczą oblężenia broniącą się do upadłego Warszawę. Płynąc dalej – wpadliby wprost w niemiecki potrzask. Kustosz pobiegł do miasteczka. W opustoszałym budynku urzędu pocztowego trwał na swym posterunku jeden jedyny człowiek: jej naczelnik – Leopold Pisz, uparcie odmawiając wykonania rozkazu ewakuacji, niezmordowanie usiłując naprawiać zerwane łącza telefoniczne…
To On, po godzinach wydzwaniania do dowódców, starostów, wojewodów odnalazł w końcu w Lublinie 3 sprawne autobusy miejskie i 1 ciężarówkę. To On zorganizował chłopów i furmanki, aby dowieźć bezpiecznie lasami skrzynie do autobusów… Chłopi klęli, lękając się o swój dobytek… jeden arras okuty w ochraniającą go metalową blachę ważył nawet 360kg!… Zdarzało się, że w ośmiu chłopa trzeba było „toto” dźwignąć!… Wozy trzeszczały, dysze pękały, koła zapadały się i grzęzły w błotnistych leśnych drogach… chłopi pomstowali, ale… nie odmówili pomocy i dowieźli skarby Wawelu do podstawionych pod Tomaszowicami autobusów.
Nocą z 17 na 18 września, gdy Sowieci zaatakowali Polskę, drogocenny transport wjechał na most graniczny na Czeremoszu w Kutach na granicy polsko-rumuńskiej. Józef Krzywda-Polkowski, komendant Obrony Wawelu i drugi bohater tej niesamowitej ewakuacji, pisze w swych „Wspomnieniach”: „Na środku mostu stał graniczny znak z Orłem Białym. Mijając go, zdjęliśmy czapki z głów, a jeden z szoferów powiedział: Przypatrzcie się Państwo na ten Znak Polski, bo może niewielu z nas dane będzie zobaczyć go znów w swym życiu”. Słowa te okazały się prorocze właśnie dla Polkowskiego, który już nigdy nie wrócił do komunistycznej Polski, zmarł na emigracji w Kanadzie w 1981 roku.
W Bukareszcie, najcenniejsze arrasy umieszczono w Ambasadzie Brytyjskiej, reszta w autobusach miejskich czekała na podwórzu Polskiej Ambasady… Ale ambasador III Rzeszy w Rumunii, Wilhelm Fabricius, także nie spał… Zażądał od rządu Rumunii aresztu przywiezionych tam polskich zabytków… Nie było chwili do stracenia! Trzeba było znów uciekać! 22 listopada 1939 roku, z rumuńskiego portu Constancy na małym statku „Ardeal” arrasy wyruszyły w kolejną odyseję przez całe Morze Czarne i Morze Śródziemne, aż do francuskiego portu ocalenia w Marsylii. Ziemia francuska – ziemią schronienia, lecz nie na długo! 10 maja 40r, Hitler atakuje Paryż! 14-go Niemcy są już w Paryżu! I znów szalony wyścig z czasem, tym razem odkupioną od piekarza furgonetką, aby zdążyć przed Niemcami dopaść portu Bordeaux… Byle się zaokrętować! 18 czerwca 1940 roku, nie pytając o zgodę celników francuskich (bo nie było czasu do stracenia!) polski handlowy statek „Chorzów” kapitana Góry po wyładowaniu smoły i siarki, odbija od francuskiego brzegu obciążony arrasami, biorąc kurs na Anglię. Rozpoczęły się 3 najstraszliwsze dni i noce na morzach północy ogarniętych ogniem wojny…
Fot. Anna Stankiewicz, Dział Dokumentacji Zamku Królewskiego na Wawelu
Statek płynie bez eskorty, w każdej chwili może być zbombardowany z powietrza, wysadzony miną morską, zatopiony torpedą przez jakąś przepływającą hitlerowską łódź podwodną… Jak wspomina prof. Karol Estreicher: „74-pak i skrzyń pod pokładem… śpimy na nich w kilka osób, pilnujemy rzeczy jak oka w głowie. Szczerbiec wyjęliśmy ze skrzyni…” Do miecza koronacyjnego królów Polski przytwierdzili deskę i „klasycznym sposobem rozbitków” przywiązali flaszkę z zakorkowanym w środku papierem opisującym co to za miecz i ile wart! Podadzą go temu, komu uda się dostać na szalupę ratunkową…
21 czerwca 1940 roku, dzień przed kapitulacją Francji, polski statek cudem przybija szczęśliwie do małego portu rybackiego Falmouth na angielskim brzegu Kornwalii… Przewożą arrasy do Ambasady Polskiej w Londynie. Ale oto zbliża się Bitwa o Anglię… Kustosz stawia sobie uporczywe pytanie: jeśli Francja – największa potęga lądowa, potrafiła być, zaledwie w parę dni, tak rozgromioną przez Hitlera, to cóż się stanie z Anglią!? Zatem, jedyna droga ocalenia otwiera się ku oceanom! Na północy Anglii, w porcie Greenock (byle dalej od Hitlera!) ładują wszystkie skrzynie wraz ze złotem banków brytyjskich na transatlantyk „Batory” i już tym razem, w doborowej eskorcie wojskowej strzegącej angielskiego złota, bezcenne Arrasy Jagiellońskie pokonują cały Atlantyk przybijając 12 lipca 1940 roku do gościnnego brzegu Kanady!
Arrasy, ofiarnie strzeżone przez Kanadyjczyków spędzą tam 21 długich lat, a ich powrót do powojennej Polski odbędzie się nie bez aury międzynarodowej afery, ale to już temat na oddzielny artykuł… Czyta się te wspomnienia z wypiekami na twarzy… momentami trudno jest uwierzyć! Dlaczego do tej pory nie nakręcono paru filmów sensacyjnych o tej niesamowitej ewakuacji, przy których James Bond byłby tylko bajeczką dla grzecznych dzieci?! Przecież ci ludzie ryzykowali całym swym życiem, aby je uratować! A jednak ta granicząca z cudem ewakuacja, w której stawiali na szali całe swe życie – udała się! I to w sytuacji zdawałoby się beznadziejnej, gdy osaczona, konająca Polska, bez najmniejszych szans, znalazła się między młotem nazizmu a sierpem komunizmu…
A teraz my, po 500 latach od zamówienia królewskiego, możemy ujrzeć owe Arrasy rozwieszone w całym blasku w komnatach Wawelu, lśniące od złota, które król Zygmunt August hojnie wyłożył najlepszym tkaczom brukselskim!
Gdyby król pożałował tego złota – srebrne płytki nici utleniłyby się i sczerniały zaledwie już po paru latach… Sam Zygmunt August ukrywał do końca swoich dni ile za nie zapłacił! Bezcenne? O tak! Nigdy żaden monarcha nie zamówił aż tylu (bo aż 160!) tapiserii, w dodatku tkanych złotymi i srebrnymi nićmi! Poza tym, nikt w XXI wieku nie siądzie dziś do krosien i pochylony długimi godzinami nie będzie tkał w pocie czoła 1 metr kwadratowy przez trzy miesiące! Już sama konserwacja jednego arrasu trwa nierzadko 10 lat! Na dorocznych, holenderskich targach sztuki w Maastricht, cena jednego, wiekowego arrasu dochodzi do kilkuset tysięcy euro!
Ale te nasze są bezcenne… Dlaczego? Gdyż nasze Arrasy Jagiellońskie przejęły funkcję swego rodzaju symbolu polskiej państwowości. Po wykradzeniu przez Prusaków w XVIII wieku ze Skarbca Koronnego wszystkich polskich koron i bereł królewskich i przetopieniu ich na biżuterię dworakom pruskim – jedynie te Arrasy nam pozostały jako świadectwo potęgi i promieniowania dynastii Jagiellonów i świetności Rzeczypospolitej Obojga Narodów!
Ale przejdźmy się chwilę po komnatach Zamku Wawelskiego: oto 19 największych i najpiękniejszych Arrasów opowiada nam 11 pierwszych rozdziałów Biblii: Bóg stwarzający Adama, potem cudną Ewę i otaczający ich przepysznym ogrodem rajskim… grzech pierworodny, zabójstwo Abla przez Kaina i najliczniejsza seria „Potop”, jako kara za upadek moralny ludzkości – swoisty horror dla tych ludzi XVI wieku, po zobaczeniu którego często nie mogli zasnąć roztrząsając swe własne grzechy i czekającą już być może u ich wrót karę…
Potem historia pychy ludzkiej uosobiona w Wieży Babel… Możemy poczuć się jak w Kaplicy Sykstyńskiej na Watykanie, bo istotnie, artysta flamandzki, Michiel Coxcie, zwany „Rafaelem Północy”- autor projektów naszych arrasów – inspirował się freskami Michała Anioła czy Rafaela! Nasze wawelskie arrasy zostały zaprojektowane w stylu tych najsłynniejszych „Dziejów Apostolskich” zamówionych w 1516 roku przez papieża Leona X do dekoracji Kaplicy Sykstyńskiej, a rysowanych przez samego Rafaela.
Król Zygmunt August musiał medytować te fragmenty Pisma Świętego stawiając sobie głębokie pytania egzystencjalne o dobro i zło, o to jak królować i rządzić sprawiedliwie, aby Rzeczypospolitą powierzoną Jego pieczy nie pochłonął „potop”…
Ogromne nieba, dalekie wzgórza, gotyckie zamki, słoneczny horyzont i przepyszna przyroda z każdą roślinką utkaną tak, że mogłaby być przedmiotem studiów botanika! Powabne, dzikie zwierzęta, które często symbolizują charaktery i temperamenty ludzkie. I ileż szczegółów anegdotycznych! Ukryte w trawie włochate gąsieniczki, żabki, ślimaki, legendarne jednorożce, smoki walczące z lwami, wydry łowiące ryby, polatujące ważki, motyle mieniące się od ferii barw… I cała ta ptasia ferajna latająca wzdłuż i w poprzek naszych arrasów!
Z okazji setnej rocznicy ich odzyskania z Rosji po zaborach oraz 60 rocznicy ich powrotu z Kanady, z magazynów wawelskich wyciągnięto je po raz pierwszy wszystkie i możemy je podziwiać do 31 października 2021 roku. Nie przegapmy tej wystawy stulecia! Jedna z najwspanialszych kolekcji na świecie, opiewająca chwałę Pana Boga i stworzonego przezeń świata znajduje się tak blisko – na Wawelu!
AK
Fot. Tomasz Śliwiński, Dział Dokumentacji Wizualnej ZKnW









