Zapewne pamiętają Państwo, jak po zbrodniczych atakach na redakcję obrazoburczego francuskiego czasopisma na ustach całego świata zawisło w wyrazie świętego oburzenia hasło je suis Charlie. Aresztowanie Ziemkiewicza zakończyło się po kilku godzinach hucpy ze strony brytyjskich służb, a publicyście nie przyszło przelać krwi za swoje poglądy. Pozostaje jednak pytanie: Jak do tego doszło? Pytanie to szczególnie złowrogo wybrzmiewa w kontekście aktualnego ideologicznego kursu brytyjskiego rządu…
Pomyłka? Podejrzenie przestępstwa? Figurowanie na „czarnej liście niebezpiecznych faszystów” denuncjowanych przez lewicowych „obrońców demokracji”? Niezależnie od tego, jakie będą oficjalne tłumaczenia zaistniałej sytuacji, sam fakt aresztowania polskiego obywatela bez podania przyczyny rodzinie już teraz oceniany jest jako skandaliczny.
Jeżeli komuś wydawało się, że opuszczenie Unii Europejskiej przez Wielką Brytanię jest świadectwem jakiegoś konserwatywnego przebudzenia, to ostatnie wydarzenia na wyspach zdają przeczyć tego typu nadziejom. Podczas gdy na brytyjskie ulice wyruszyły patrole policyjne w samochodach oklejonych kolorami homoseksualno-genderowej „tęczy”, funkcjonariusze już od jakiegoś czasu dbają o to, by żadna mniejszość nie była obrażana przez… mówienie prawdy.
Wesprzyj nas już teraz!
I tak pastor, który zdecydował się w przemowie na londyńskiej ulicy zacytować fragmenty Pisma Świętego na temat skłonności homoseksualnych, bynajmniej nie popadając przy tym w agresywny ton, został skuty kajdanami i odwieziony za kraty. Powodem aresztowania były zawiadomienia „oburzonych” obywateli, którzy nie mogli pozwolić na sianie „mowy nienawiści”. Podobnie opresyjne i tym razem publiczne działania podejmuje rząd brytyjski w kwestii „prawa” do zabijania nienarodzonych dzieci, którego pełnego uznania krnąbrnie odmawia Irlandia Północna. Że nie wspomnę o machinie propagandowo-represyjnej pod hasłem Covid-19.
Jak widać, sieci informacyjne brytyjskich służb działają nie tylko gorliwie, ale i z międzynarodowym rozmachem. Zresztą, nie są w tym odosobnione. Jakiś czas temu media informowały o podobnym zatrzymaniu innego prawicowego publicysty, Stanisława Michalkiewicza, z tym że wówczas miało to miejsce w Australii. Ale znów – wymowne pozostają okoliczności! Służby wypytywały bowiem nie tylko o stosunek do Żydów – co może budzić kontrowersje w kontekście sporów historycznych i stosunków dyplomatycznych z państwem Izrael – ale także o… aborcję.
Co australijskie służby graniczne, za przeproszeniem, obchodzi stosunek polskiego publicysty do tego, co lewica nazywa „opieką reprodukcyjną”? Jak widać obchodzi i niuans ten nie powinien nam umknąć. Wobec coraz agresywniejszej radykalizacji lewicowej agendy – dla której sztandarowymi „prawami człowieka” są właśnie zabijanie nienarodzonych i akceptacja dysfunkcji płciowych – wypada mieć świadomość, że od słów do czynów droga nieraz krótsza niż się wydaje…
Na koniec trochę dynamizmu sytuacji w czasie rzeczywistym. Gdy zaczynałem pisać ten komentarz, nie znałem jeszcze oficjalnej przyczyny zatrzymania Rafała Ziemkiewicza. Właśnie poznałem: „Wnioskował pan o pozwolenie na wjazd do Wielkiej Brytanii jako gość na dwa dni. Jednakże uważam, że wykluczenie pana ze Zjednoczonego Królestwa sprzyja interesowi publicznemu. Wynika to z pańskiego zachowania oraz głoszonych poglądów, które są sprzeczne z brytyjskimi wartościami i mogą być obraźliwe dla innych, a tym samym sprawiają, że uzyskanie możliwości wjazdu jest niepożądane”. Taką odpowiedź otrzymał podróżny.
A więc jednak ideologiczna czarna lista…
Filip Obara