10 października 2021

Ekofeminizm – aktywizm, który przeszedł drogę od akademickiej ciekawostki do polityki [OPINIA]

(pixabay.com)

Francuska partia Zielonych (EELV) urządziła sobie prawybory kandydata tej formacji na prezydenta. Przy tej okazji pojawił się termin „ekofeminizmu”, kolejnego wynalazku rewolucji kulturowej. Do „ekofeminizmu” przyznawała się polityk tej partii, wiceprzewodnicząca EELV Sandrine Rousseau. Idea, która powstała i funkcjonowała w „postępowych” środowiskach akademickich jako pewna ciekawostka, trafiła już do polityki, co może mieć z czasem konkretne przełożenie na nasze codzienne życie.

Tymczasem „ekofeminizm” to intelektualna fikcja bez podstaw naukowych. Głos na temat tego kierunku, który stara się łączyć modne dziś prądy ekologii i feminizmu, zabrał francuski filozof Bertrand Vergely, który na łamach portalu „Atlantico” razem z dr Ero Makią wyjaśniają jak doszło do powstania i inwazji tej radykalnej odmiany feminizmu na świat polityki.

Ero Makia wyjaśnia, że „ekofeminizm” to połączenie słów „ekologia” i „feminizm”, ale przede wszystkim „awatar radykalnego feminizmu (synonimu ideologii „antypatriarchalnej”)”. Jest zbudowanym na postulacie, że „męska dominacja” jest niepodważalnym faktem antropologicznym i historycznym, a „kobieta” jako „natura” jest w istocie ofiarą mężczyzn i ustanowionej przez nich hierarchii. Ta neofeministyczna wizja „bycia ofiarą” (element „ofiary” występuje we wszystkich ideologiach zmian kulturowych, od BLM, po LGBTQ+), wpisuje „obecne kryzysy środowiskowe i klimatyczne, a także całą ekologię polityczną, w rozszerzony do nieskończoności” obszar „wojny płci” i „walki z patriarchatem”.

Wesprzyj nas już teraz!

„Wyzyskiwanie natury” i teoria „męskiej dominacji” staje się konstrukcję, która pozwala przemodelować im nauki społeczne, historię, a nawet literaturę. Niezależnie od kontekstu historycznego, czy kulturowego, powstaje uniwersalny wytrych do manichejskiego podziału dziejów w aspekcie „walki płci” i „wyzwalania” się spod patriarchatu. Przypomina to jako żywo historiozofię marksistowską, gdzie dzieje były interpretowane wyłącznie jako historia emancypacji „ludu” i walki „postępu” ze złem.

„Ekofeminizm” nie jest już tylko kwestią „wyzwalania” kobiet, ale narzucaniem nowego modelu społeczeństwa, opartego o żądanie zadośćuczynienia dla wszystkich „ofiar” rzekomych opresji (intersekcyjność). W grę wchodzą dawne „klasy”, obecnie modne „rasy”, płcie, „wykorzystywana natura”, zwierzęta, czasami muzułmanie, nierówności Północ-Południe, itd. Dawny „wyzyskiwacz”, „burżuj” i „eksploatator”, to obecnie już niemal każdy biały mężczyzna wychowany w zachodniej kulturze. Wspomniana Sandrine Rousseau w jednym z wywiadów mówiła nawet o podobieństwie „opresji kobiet” z sytuacją „czarnych muzułmanów”. O ile w komunizmie była mowa o potrzebie łączenia się wyzyskiwanych „proletariuszy”, to obecnie ich rolę przejęły wszystkie inne „ofiary” zachodniego, białego i patriarchalnego systemu. Klasa robotnicza zaniknęła, ale baza rewolucji istnieje nadal, a nawet… się poszerzyła.

Od teorii „wyzysku kobiet i natury” do niszczenia rodziny

Makia dodaje, że nurt ekofeminizmu rozwija się wszędzie razem z duchowością New Age, bo obydwa kierunki mają wspólne pochodzenie i wiele punktów stycznych. We Francji termin „ekofeminizm” pojawił się po raz pierwszy w 1974 r. w pracy Francoise d’Eaubonne, jednej z teoretyków ruchu. D’Eaubonne twierdziła wtedy, jeszcze dość ostrożnie, że „kobiety”, podobnie jak „natura” są podobnymi „ofiarami męskiej dominacji”. Uproszczony i w sumie seksistowski pogląd o uniwersalnej męskiej dominacji został zaakceptowany, ale ekofeminizm poszedł dalej, poszerzył bazę „ofiar” i obecnie wzywa do ekologicznej i feministycznej „rewolucji”, jako jedynej możliwej drogi obalenia systemowego ucisku. Co ciekawe, pierwszymi, wczesnymi postulatami „ekofeminizmu” była walka z nadprodukcją w rolnictwie (rolnictwo intensywne) i „nadprodukcją gatunku ludzkiego” (przeludnieniem).

Od tego czasu „klasyków” ekofeminizmu przybyło. Niejaka Anne-Line Gandon np. podważała jakiekolwiek ustalenia naukowe, bo przecież „nauka zawsze była uprawiana przez mężczyzn i jest z zasady seksistowska”. Co więcej, podobno uznajemy za naukowe tylko to, co odpowiada „kanonom zachodniej prawdy”, a to jest już „współczesna forma kolonializmu”. Podważa to możliwość jakiejkolwiek racjonalnej próby dyskusji naukowej, bo zawsze usłyszymy argument, że „nauka jest seksistowska i kolonialna”. Gandon stwierdzała, że „nauka i technika są same w sobie narzędziami dominacji, są spadkobiercami mechanistycznej filozofii Oświecenia, która czyni ludzi „panami i właścicielami natury” (cytuje tu Kartezjusza). 

Dr Makia współczesną odmianę politycznego ekofeminizmu widzi w połączeniu ruchu #Metoo, marszów klimatycznych 2019, czy upowszechnienia infantylnych zachwytów nad Gretą Thunberg. Próbując wyjaśnić szokujące tezy Zielonej polityk Sandrine Rousseau, Makia stwierdza, że 29 listopada 2019 r. to Greta Thunberg głosiła sama jej obecny program, stwierdzając wówczas, że „patriarchalny, kolonialny i rasistowski system ucisku stworzył i podsycił kryzys klimatyczny” i dodając – „Musimy go zdemontować”.

Według Makii „ekofeminizm jest wpisany, podobnie jak wszystkie odmiany radykalnego i antypatriarchalnego feminizmu, w spadek rewolucyjnego antykapitalistycznego marksizmu”. Wspomniana wcześniej  D’Eaubonne jeszcze w 1974 roku stwierdzała, że ekofeminizm ma na celu „zniszczenie systemu zarobkowego, hierarchii i rodziny”. „Musimy zatem odbudować społeczeństwo na nowych fundamentach, a to zaczyna się od obalenia systemów produkcyjnych i reprodukcyjnych zarządzanych przez „samców”” – dodawała Anne-Line Gandon.

Wiceszefowa partii EELV (Zieloni) Sandrine Rousseau podpisując się pod tą ideologią, mówiła 2 lutego 2021 roku na łamach Le Figaro, że „ekologia i feminizm mają to samo DNA. Musimy zdekonstruować relację dominacji człowieka nad naturą, tak jak ucieleśnioną przez patriarchat dominację mężczyzn nad kobietą”.

Od hist-matu do eko-mata

Z kolei Bertrand Vergely uzupełnia tą analizę o kilka nowych elementów. W „ekofemiznimie” dostrzega elementy taoizmu. Jest to też jego zdaniem odpowiedź na bankructwo tradycyjnego marksizmu i próba zastąpienia „klasy robotniczej” nową siłą. Dodaje, że w przypadku ekofeminizmu nie jest to już jednak „klasa”, która może organizować nową przyszłość, ale ruch o mocno rozmytych konturach i często wewnętrznie sprzeczny. Vergely zauważa, że kiedy w XIX wieku Engels pisał „Pochodzenie rodziny, własności i państwa”, chciał pokazać, że kapitalizm, uciska lud prawem własności, a państwo uciska go instytucją rodziną. Marzył więc o świecie, w którym nie byłoby nic poza wielkim braterstwem ludzi wyzwolonych od instytucji państwa, rodziny i kapitału. Ekofeminizm jest ideologicznie spadkobiercą marksizmu i Engelsa, ale jak przypomina Vergley, komunizm niszcząc np. rodzinę, nie tylko nie wyzwolił mężczyzn i kobiet, ale ich „upaństwowił” i sam stał się „wyzyskiwaczem”.

Filozof wskazuje też na niekonsekwencje ekofemiznizmu. Twierdzenie, że wyzysk pochodzi z kapitalizmu, Marks i Engels opierali na swojej analizie i interpretacji historii. Kiedy czynimy w „ekofeminizmie” źródłem wyzysku „mężczyznę” to „jesteśmy w naturze, a nie w historii” – dodaje. „Można myśleć o wyzwoleniu ludzkości z wyzysku przez obalenie kapitalizmu, tak jak robili komuniści, ale z „męskością” jako źródłem wyzysku jest inaczej. Jeśli ekofeminizm zamierza znieść wyzysk, będzie trzeba położyć kres męskości” – dodaje Vergley. Co prawda teoria gender „tłumi pojęcie męskości”, ale jest zmuszona także symetrycznie „tłumić pojęcie kobiecości”.

Ekofeminizm chociaż powstał w środowisku akademickim, nie jest żadną nauką. To forma radykalnego i antypatriarchalnego feminizmu, rodzaj podbudowy „aktywizmu” społecznego, podobnie jak słynne „gender studies”, „queer studies”, „studia postkolonializmua” i inne „whining studies”, których nie brakuje na uniwersytetach. Niestety, autorzy tej oceny zauważają, że „ekofeminizm wkracza obecnie na wszystkie wydziały francuskich uniwersytetów, od humanistyki po biologię. Co gorsza, nikt nigdy nie kwestionuje jego epistemologicznych podstaw, pomimo że jego ideologiczne i bojowe źródła są dość oczywiste”. To mieszanie nauki i aktywizmu. W tym kontekście przywołują jeden z tematów tezy doktorskiej, który został zaakceptowany przez grono profesorskie: „Ekofeminizm autochtonów: reprezentanci, dyskurs i dekolonialne zwierzęce kosmologie”. Praca badała zależności „rdzennych kobiet” (Indianek) z Kanady i udomowionych zwierząt, jako dwóch grup poddawanych opresji patriarchatu, kapitalizmu i kolonializmu…

Narzucenie dyskursu jest już ich zwycięstwem

Neofeministyczna matryca nakazuje postrzegać rzeczywistość „w kategoriach wiktymizacji, niewolnictwa, ucisku, molestowania seksualnego i gwałtu”. „Kultura gwałtu” trafiła do języka politycznego Zielonych i jest w nim niewyczerpanym źródłem tłumaczenia przez tą formację zjawisk. Takie słowa wytrychy, zresztą bardzo widoczne w niemal każdym dyskursie także np. eurodeputowanej Zielonych Sylwii Spurek, służą pozornie do obrony wszystkich możliwych praw. To łączenie marksizmu z feminizmem przynosi skutki i zaraża inne partie. Od lewicy po prawicę, każdy dziś popiera „prawa” kobiet, zwierząt, ekologię. Krytykują co prawda radykalny ekofeminizm, ale stają się jego zakładnikami – twierdzi Vergley. „Im bardziej podrzucane przez ten ruch tematy rozprzestrzeniają się w społeczeństwie, tym więcej na tym korzystają”. Narzucają modę, ale jeśliby wygrali to stworzą zamiast ustroju prawa, dyktaturę – konkluduje filozof.

Ero Makia dodaje, że „ekofeminizm sam w sobie jest utopią”. Dzieli całą ludzkość na grupę „drapieżników” (białego człowieka) i jego ofiar (resztę wszechświata). Chce niszczyć cywilizację, która go zrodziła. Jednak np. zmiany klimatu nie są żadnym spiskiem mężczyzn przeciwko kobietom. „Zachodnie feministki na ogół zapominają, że są często głównymi beneficjentami tego wyzysku natury” – dodaje Makia. Bertrand Vergely stawia tezę, że zarówno skrajna lewica, jak i ekofeminizm, dążą do tego samego celu. Nie chodzi tu wcale o dojście do władzy, bo swoimi rządami szybko by się skompromitowali, ale „chcą mieć rację ideologiczną” i pewien monopol idei. Kiedy narzucają dyskurs już są wygrani…

Bogdan Dobosz

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij