Pandemia, walka o klimat, zielony ład i transformacja energetyczna, redukcja CO2… Gdyby te hasła i polityczno-gospodarcze zamiary przełożyć na bardziej zrozumiały język, czyli naszego portfela, można by je ująć w jednym haśle: „podwyżka”. Już doświadczamy skutków wysokich cen paliw, zimą poczujemy podwyżkę cen gazu, a ceny energii elektrycznej nie pozostaną w tyle. Będzie drożej, choć zapewne rząd będzie próbował zaklinać rzeczywistość i łatać ją różnorakimi „programami ratunkowymi”.
Dlaczego ceny energii szybują w górę i szybko się nie zatrzymają?
Warto spojrzeć na polski rynek przez pryzmat struktury energetyki. W polskim „miksie” dominuje węgiel, który nie podoba się UE. Zatem naciski na rezygnacje z energetyki konwencjonalnej, opartej na węglu, nie miną i czeka nas transformacja. Kosztowna. W planach dążenia do neutralności emisyjnej CO2 pojawiają się różne pomysły na nowy model energetyczny dla Polski. A to mowa o odnawialnych źródłach, to znów o energetyce jądrowej… Zostawiając już na boku kwestie strategiczne, bezpieczeństwa energetycznego, a pozostając li tylko na sferze kosztów, to taka zmiana oznacza ogromne wydatki inwestycyjne.
Wesprzyj nas już teraz!
A to tylko jedna strona medalu. Bowiem kopalnie najpewniej trzeba będzie zlikwidować, a zatrudnionych tam ludzi… No właśnie! Co? Odesłać na wcześniejsze emerytury, wypłacić odszkodowania, przekwalifikować… Czyli koszty (także społeczne). W zależności od wybranego modelu energetycznego pojawią się też koszty rozbudowy sieci przesyłowych. W tle jawią się już problemy z magazynowaniem energii słonecznej, wytworzonej w przydomowych fermach fotowoltaicznych… Znów koszty. Kto za to zapłaci? Wiadomo. Odbiorca końcowy. I nie ważne czy to prywatna osoba czy koncern – bo ten drugi wszystko sobie zrekompensuje w cenach produktów czy usług. Zatem, jak widać, zdrożeje nie tylko energia elektryczna. Inną drogą jest kupowanie, również drożejących limitów na emisję CO2. To mechanizm bardziej polityczny niż ekonomiczny, więc w całym tym szalonym dążeniu do zeroemisyjności może się okazać znacznie droższym wyjściem. Dość dodać, że koszty polskiej emisji CO2 w roku 2020, to kwota ponad… 20 mld zł. To jak ma być „taniej”?
Niestety, doświadczenia ostatnich miesięcy, w których uśpione koronawirusem gospodarki musiały „nadrabiać węglem” (a to też windowało ceny), niczego decydentów nie nauczyły. Utrwalono tylko pogląd, że większy może więcej, zaś mniejsi są od realizacji celów transformacyjnych. Ot, taka sprawiedliwość dziejowa. Dziś w tym względzie zdrowy ogląd zachowała… Turcja, która wdrożyła klimatyczne porozumienie z Paryża, ale zaznaczyła, że cele będą wdrażane tylko w sytuacji, w której nie zaszkodzą one krajowej gospodarce.
Domostwa mają korzystać z uwolnienia cen energii, ale w praktyce zmiany i tak uderzą nas po kieszeniach, co ma być „zachętą” do budowy przydomowych instalacji Tu wciąż brak pomysłów na regulację odbioru, przechowywania tak wytworzonej energii (i opłat za to). A już pojawiają się w kuluarach pomysły na to, jak „karać” właścicieli przydomowych instalacji za „psucie sieci” – czyli generowanie zakłóceń, produkowanie mocy biernej i niewystarczające jej kompensowanie. No i nie zapominajmy o cenie samego surowca – węgla energetycznego. Ta w ostatnim roku rosła z poziomu ok. 60 USD do ok. 250 USD za tonę. Kto za to zapłaci? Odbiorcy!
Drożeje też błękitne paliwo. Kolejni odbiorcy otrzymują informacje o nowych taryfach, a tam dwucyfrowa (procentowo) podwyżka nie jest niczym dziwnym. To efekt wzrostu cen tego paliwa na rynku globalnym. Sprzyja im większe zapotrzebowanie oraz – co tu dużo ukrywać – polityka Rosji, która cenami paliwa rozgrywa Zachód, chcąc uzyskać akceptację dla projektu Nord Stream2. Oczywiście, Polska ma inne źródła dostaw (choćby gazoport), no ale cóż z tego, gdy ceny paliw idą w górę. W tej perspektywie (znów wracamy do „prądu”) słuszne są pytania o przyszłość elektrowni gazowych, a takie projekty w Polsce są obecne (tu chociaż opłata emisyjna nie jest tak dotkliwa jak w przypadku węgla).
Drożyzna panuje także przy dystrybutorach. Cena za LPG przekroczyła 3 zł za litr, a 6 zł za „benzynę” czy „olej”, to już nie rzadkość. Tak drogo nie było od ok. ośmiu lat. Niestety, tu prognozy nie są dobre. Zwiększenia wydobycie ropy naftowej raczej nie należy się spodziewać, zatem i korekta cen nie przyjdzie. Prognozowany jest raczej kolejny wzrost ceny baryłki. A eksperci już wieszczą, że wysokie ceny to czekający nas „standard”, a jako wytłumaczenie wymieniają m.in. politykę klimatyczną (wprowadzenie w branży systemu efektywności energetycznej) czy podatku od sprzedaży detalicznej. A czeka nas jeszcze efekt polityki „ Fit for 55” – czyli dotykający nas szeroko cel redukcji do 2030 roku emisji CO2 o co najmniej 55 proc. w stosunku do tej z roku 1990.
Idąc narracją ideologów klimatycznych, czeka nas polityka „fit” – odchudzania naszych portfeli i coraz mocniejszego zaciskania pasa. Dla planety i klimatu oczywiście, bo gdzieżby tam ktoś chciał wzbogacić się naszym kosztem. Prawda?
Marcin Austyn
Czytaj także: