Można powiedzieć, że choroba duchowa to taka, w której duch ma coraz mniej do powiedzenia, spycha się go coraz bardziej na margines i jednocześnie nie szuka rozwiązania u lekarza – Pana Boga, który swoją łaską zmierza do przywrócenia owej rectitudo. My zaś często próbujemy się wyleczyć chałupniczo, nie odkrywając przyczyny naszych chorób. Te źródła rozstrojenia duchowego mają jednak swoje konsekwencje – mówi ks. prof. Piotr Roszak, teolog, doktor habilitowany nauk teologicznych, nauczyciel akademicki Uniwersytetu Mikołaja Kopernika (UMK) w Toruniu i Uniwersytetu Nawarry w Pampelunie (UNAV) oraz współpracownik Laboratorium Wolności Religijnej.
Przez ostatnie prawie 2 lata nasłuchaliśmy się jak dbać o zdrowie fizyczne. Że trzeba dezynfekować ręce, zasłaniać nos i usta, zachowywać dystans 2 metrów, wietrzyć pomieszczenia, szczepić się etc. Wiele osób, w tym również duchowni mówili nam jak ważne jest zdrowie, bezpieczeństwo etc. Powtórzę jednak – chodziło o zdrowie fizyczne. A co ze zdrowiem duchowym? Odnoszę wrażenie, że przez ostatnie 2 lata przytłaczająca większość zapomniała o nim, nie mówiąc już o dbaniu o nie…
Wesprzyj nas już teraz!
To bardzo smutna, ale i prawdziwa diagnoza. Choroby duchowe nie zniknęły z naszego życia, jak mogłoby się to wydawać z medialnych przekazów, w których dominuje narracja o koronawirusie, stwarzająca wrażenie, że to jedyny problem współczesności.
Choroby zagrażające naszemu zdrowiu duchowemu, a nawet życiu nadal się szerzą, trzeba je dalej leczyć, ponieważ nie znamy dnia ani godziny, kiedy mogą dać o sobie znać.
Zaskakujące dla mnie jest to, że wielu z nas zapomina, że człowiek jest jednością psychofizyczną z nieśmiertelną duszą. Często mówi się nawet o tzw. przyczynowości mentalnej, tzn. jak nasza psychika (psychika, nie duchowość, bo to dwa różne pojęcia) może oddziaływać na nasze postępowanie, co choćby widać po tym, że aby człowiek był zdrowy to mówi się mu, aby chciał nim być, w przeciwnym bowiem razie, jeśli będzie ciągle powtarzał sobie „jestem chory”, to nie pozostanie to bez wpływu na jego stan zdrowia. Dużo zależy od tego czy chcemy, a więc od czegoś niematerialnego.
Tym bardziej więc dziwi troska jedynie o zdrowie ciała i lekceważenie życia duchowego, które jest marginalizowane, pomijane, przemilczane, a nawet wyśmiewane. W świecie zideologizowanym, kojarzy się bowiem z wiarą czy szerzej religią, a na te – według ideologii dominujących w XXI wieku – nie ma miejsca. Ale to wielki błąd i dziwne uprzedzenie!
Choroby duchowe często mają swój wyraz także w dolegliwościach cielesnych, co możemy wyraźnie zaobserwować na przestrzeni ostatnich dwóch lat.
Wiele osób, od początku tzw. pandemii zwraca uwagę, że obostrzenia i kary, lockdowny i segregacje, zwłaszcza, gdy dotyczą ograniczeń w sprawowaniu liturgii, nie pozostają bez wpływu na ich stan duchowy, że zmienia to podejście do życia, do wiary, do bliźnich, do tego jak patrzymy na swoje własne życie. Ale myślę, że najważniejsze i pozytywne jest to, że zagrożenie zostało dostrzeżone, zdiagnozowane i musimy temu przeciwdziałać. Nie możemy dać sobie narzucić redukcji antropologicznej, w myśl której człowiek to tylko mięso, to tylko tkanka, nic więcej. Bo wtedy to będzie jedynie klocek, który można dowolnie przestawiać, układać, rzucać o ziemię etc. Nie, człowiek to, powtórzę, jedność psychofizyczna z nieśmiertelną duszą. A jeśli to się uznaje, to trzeba do niego podchodzić inaczej niż gdyby był tylko zbiorem tkanek.
Jak Ksiądz profesor zdefiniowałby chorobę duchową?
Pojęcie zdrowia i choroby duchowej było bardzo często dyskutowane. Wystarczy spojrzeć chociażby na literaturę pierwszych wieków chrześcijaństwa, żeby zobaczyć, że Ojcowie Kościoła mówili na przykład o „chorobach pogańskich”, które diagnozowali. Były one związane z pewnym zawężeniem spojrzenia, z pewnymi nieuporządkowanymi wymiarami życia i w tym kluczu musimy próbować definiować choroby duchowe.
Choroba duchowa to może być brak równowagi duchowej, gdy życiowe sprawy zostały poprzestawiane w hierarchii wartości i doszło do rozchwiania wewnętrznej konstytucji człowieka.
Co ciekawe, kiedy św. Tomasz z Akwinu mówi o Adamie w raju, o pierwszym człowieku żyjącym w harmonii z Panem Bogiem, czyli czymś co nazywamy w teologii „sprawiedliwością pierwotną”, to mówi o nim w kluczu łacińskiego terminu rectitudo, czyli zestrojeniu, jak dobry instrument muzyczny, który wydaje właściwy dźwięk. Adam był człowiekiem, który miał wszystko dobrze poustawiane: rzeczy wyższe dominowały nad niższymi: rozum nad zmysłami. Był panem samego siebie. W taki sposób funkcjonował pierwszy człowiek. Nie był on aniołem, ponieważ posiadał wymiar cielesny, ale był on podporządkowany konkretnej hierarchii. Konsekwencją grzechu pierworodnego jest rana, która polega na rozstrojeniu człowieka, a nie na jakiejś zmianie ontycznej: jak z instrumentem, który już nie pozwala nic sensownie zagrać, bo się rozstroił, choć nadal to ten sam fizycznie instrument, ta sama skrzynia rezonansowa, struny, ale nie wydają dźwięku, który powinny. W naszych realiach widać to choćby w tym, że bardzo często to emocje rządzą rozumem, a nie odwrotnie.
Można więc powiedzieć, że choroba duchowa to taka, w której duch ma coraz mniej do powiedzenia, spycha się go coraz bardziej na margines i jednocześnie nie szuka rozwiązania u lekarza – Pana Boga, który swoją łaską zmierza do przywrócenia owej rectitudo. My zaś często próbujemy się wyleczyć chałupniczo, nie odkrywając przyczyny naszych chorób. Te źródła rozstrojenia duchowego mają jednak swoje konsekwencje.
Jak leczyć chorobę duchową? Kto może pomóc w jej przezwyciężeniu? Kapłani? Lekarze? Świeccy egzorcyści? Sprzedawcy magicznych amuletów?
Na początku chciałbym podkreślić, że Kościół Katolicki nigdy nie rościł sobie pretensji do bycia alternatywą dla innych rozwiązań, a raczej integruje wszystko, co człowiek dzięki poznaniu naturalnemu osiąga, pewną wiedzę o świecie i ją dalej rozwija. To w gruncie rzeczy pochodna owego przekonania, ze łaska Boża nigdy nie jest „konkurencją” dla natury, ale bazuje na naturze, to znaczy jest „dla niej”, dla jej wywyższenia, a często działa przez nią. Problem polega na tym, że wyobrażamy sobie działanie łaski Bożej niejako „obok” natury, którą trzeba na chwilę zawiesić, aby mogła wypłynąć łaska. Bóg, który stwarza naturę, z jej prawami i regularnościami, nie jest przez nią ograniczany… wręcz przeciwnie, chrześcijanie wielu wieków zajmowali się nauką – a więc i naturą – ze względu na swej religijne przekonania, przyczyniając się do znalezienia wielu lekarstw na choroby ciała.
W tego typu kwestiach, o które Pan pyta, nie chodzi o rywalizowanie, kto uleczy kogoś bardziej, ale o szukanie rozwiązania u źródła i leczenie nie tyle objawowe, co bardzo często się zdarza, kiedy powierzchownie traktuje się kwestie duchowe, ale leczenie wynikające z lepszego zrozumienia człowieka. Do tego wzywa nas Chrystus. To Jego nauka daje nam lepszy wgląd w człowieka i pozwala odpowiedzieć na pytanie, co się dzieje w sferze duchowej człowieka niż ktoś, kto tylko z zewnątrz spogląda na tegoż człowieka, ocenia jego wyraz twarzy i snuje pewne diagnozy.
Nie jest to więc sytuacja zerojedynkowa, ale chciałbym podkreślić, że chrześcijaństwo ma dużo więcej do powiedzenia, jeśli chodzi o choroby duchowe, bo szuka ich przyczyn głębiej, a nie chce tylko likwidować objawów. Wiemy, że niektórzy w ten sposób się leczą. Objawy mówią nam o czymś niebezpiecznym, ale zbijanie temperatury samo w sobie bardzo często nie jest rozwiązaniem problemu.
W życiu duchowym jest podobnie. Kiedy więc szukamy rozwiązań duchowych dylematów, które nam ciążą, zostawiają swój ślad, naznaczają nasze wybory, a więc jeszcze bardziej komplikują naszą sytuację duchową, zapętlają ją, to rozwiązanie jest jedno: musimy przyjść do Chrystusa, który daje nam rozwiązanie tych zaplątanych spraw, ponieważ to On zna najlepiej człowieka i jest w stanie postawić właściwą diagnozę i wyleczyć chorobę duchową.
Skąd w związku z tym wysyp świeckich egzorcystów czy mistrzów duchowych? Skąd popularność jogi, jako czegoś, co ma zapewnić równowagę duchową? Skąd swoista fascynacja magią, amuletami, tarotem, psycho-bio-energo-terapeutyką? Dlaczego wielu ludzi właśnie tam szuka pomocy, jeśli chodzi o problemy duchowe, a nie szuka jej w Chrystusie i Kościele?
Powiem szczerze, że też absolutnie tego nie rozumiem. Wielu ludziom faktycznie łatwiej jest wierzyć w magię i wszystkie związane z nią przedmioty, obrzędy i rytuały. Ich zdaniem rytuał sam w sobie, spełnianie danej czynności zagwarantuje coś, co pochodzi, o czym zapewne nie wiedzą, od Chrystusa i Ducha Świętego. Ta praktyka powtarza się od samego początku chrześcijaństwa, kiedy to Szymon Mag, ojciec gnostycyzmu, próbował kupić od Apostołów dar udzielania Ducha Świętego.
„Kiedy Szymon ujrzał, że Apostołowie przez nakładanie rąk udzielali Ducha Świętego, przyniósł im pieniądze. – Dajcie i mnie tę władzę – powiedział – aby każdy, na kogo nałożę ręce, otrzymał Ducha Świętego.
– Niech pieniądze twoje przepadną razem z tobą – odpowiedział mu Piotr – gdyż sądziłeś, że dar Boży można nabyć za pieniądze. Nie masz żadnego udziału w tym dziele, bo serce twoje nie jest prawe wobec Boga” (Dz 8, 18-21).
W czasach, które się szczycą wielkimi osiągnięciami nauki, techniki, w których wyśmiewa się to, co chrześcijańskie jako staroświeckie, nieaktualne, często wręcz zabobonne i głupie, paradoksalnie tak wielu ludzi nie ma nic przeciwko temu, aby magiczność, amulety wchodziły do ich życia.
Tak naprawdę jest to droga na skróty i to w dodatku donikąd. To zwykłe spłycanie życia duchowego i sprowadzanie go do zasady akcja = reakcja. Wrzucanie obrączki zmarłego męża lub zmarłej żony na dwie doby do szklanki z wodą i solą i wypowiadanie magicznej formułki, co zalecają niektórzy psycho-bio-energo-terapeuci trąci pogańskimi zwyczajami, które jak widać się odnawiają.
Wszędzie tam, gdzie człowiek nie dba o swoje życie duchowe, gdzie zapuszcza to pole, pojawiają się różne inne pseudo-religijne zachowania w myśl starego powiedzenia „Natura nie znosi próżni”. Ten proces jest niestety bardzo mocno obecny we współczesnym świecie, do którego chrześcijaństwo wniosło porządek cywilizacyjny, spojrzało na człowieka w jego skomplikowaniu i jego powołaniu. Nagle to wszystko jest podrabiane różnymi prostymi efektami, które mają zapewnić skuteczność ad hoc, tu i teraz, przynieść dochody tym, którzy to promują i zbanalizować, spłycić, a ostatecznie wyrugować naukę Chrystusa.
Zabawa, wiara w magiczne rytuały nie jest rozwiązaniem problemu tylko jego pogłębieniem. Chrześcijanie wiedzą, że uzdrowienie choroby duchowej przychodzi przez zbliżanie się do źródła życia, a nie oddawanie się jakiejś manichejskiej wierze w istnienie dwóch zasad: ciemniej i jasnej, i że spełnianie wyznaczonych tam praktyk przyniesie uzdrowienie. To nie ma nic wspólnego z uzdrowieniem, to jest maskowanie, to jest pogłębianie ran, to jest zapaść, a nie poproszenie o pomoc tego, kto może rzeczywiście pomóc – Jezusa Chrystusa.
Niedawno meksykańscy duchowni zaapelowali do wiernych, aby porzucili magiczne obrzędy, amulety etc., ponieważ jak podkreślili, te bardzo często prowadzą nie tylko do chorób duchowych a nawet opętań, ale również do chorób psychicznych, które kończą się próbami samobójczymi…
To jeszcze raz pokazuje, że chrześcijaństwo jest wymagające, że Pan Bóg stawia przed każdym z nas wysokie progi, ponieważ naprawdę chce uzdrowić człowieka przede wszystkim dając mu wolność. Największą chorobą duchową jest bowiem brak wolności, o czym nie raz mówili nam księża egzorcyści próbujący „wyleczyć” wiernych ze zniewoleń i opętań.
Trudno nie zauważyć, że oddawanie się magii, która coraz bardziej wciąga wymaga powtarzania i stosowania coraz bardziej wyrafinowanych rytuałów. Dla kogoś, kto obserwuje świat i kulturę w której żyjemy jest jasne, że jeśli pozbawimy ją odniesień transcendentnych, to nie ma wyboru. Jeśli nie Pan Bóg, to magia. Nie ma trzeciej drogi.
Przytoczona przez Pana sytuacja z Meksyku to dla nas dzwonek alarmowy i ostatnie ostrzeżenie. Musimy zwracać uwagę na magiczność i się przed nią bronić. Musimy zdawać sobie sprawę, że bardzo często się ona maskuje i w bardzo subtelnych formach jest promowana i lansowana. Musimy z tym walczyć i zawsze być po stronie Chrystusa. Syn Boży zwyciężył świat i ci wszyscy, którzy są razem z nim również zwyciężą i pokonają każdą chorobę duchową.
Bóg zapłać za rozmowę
Tomasz D. Kolanek