„Nowy Jork A.D. 2022. Społeczeństwem targają niepokoje związane z niedoborem zielonej pożywki – syntetycznej żywności, niezbędnej do przetrwania w świecie przeoranym przez katastrofę ekologiczną” – tyle wystarczy, by na niemal pięćdziesięcioletni film popatrzeć z dzisiejszej perspektywy. I jak w przypadku orwellowskiego „Roku 1984”, dzieło Richarda Fleischera w wielu miejscach okazuje się prorocze.
[TEKST ZAWIERA SPOILERY]
Thriller science-fiction z 1973 r. to ekranizacja najgorszych koszmarów ekologistów-neomaltuzjan; przeludnienia i zmian klimatu. Wskutek tych katastrof ulice Brooklynu wyglądają jak dzielnice biedy w Bombaju lub Kalkucie. Wychowanych w głodzie, biedzie i bez dachu nad głową nie dziwią walające się wszędzie stosy trupów, które „zmiata się” specjalnymi spychaczami. W mieście panują ogromne nierówności, nieliczni bogacze odgradzają się od biedoty w specjalnie chronionych dzielnicach. Nie działa spółdzielcze ogrzewanie, nagminnie występują niedobory energii elektrycznej. Wskutek braku papieru nie funkcjonuje nawet podstawowy obieg informacji. Administracja rządowa udaje, że rządzi, natomiast prawdziwą władzę sprawują wielkie korporacje posiadające swoje prywatne armie.
Wesprzyj nas już teraz!
Dobra dostępne niegdyś na wyciągnięcie ręki – warzywa, książki, mięso czy alkohol – stanowią towar ekskluzywny. Codzienna walka o przetrwanie skupia się na pozyskaniu syntetycznego zamiennika jedzenia, którego produkcją i dystrybucją zajmuje się na wyłączność koncern Soylent. Fabuła toczy się wokół rozwikłania zagadki tytułowej „pożywki”, która okazuje się być produkowana – nie jak twierdzi korporacja z planktonu – z ludzi poddawanych eutanazji.
Król kondomów
Choć film Richarda Fleischera [Na marginesie: jego ojciec pochodził z Krakowa, a do USA przeprowadził się jeszcze przed I wojną światową. O tym jak polscy Żydzi budowali Hollywood można pisać opasłe tomy.] jest ekranizacją książki „Przestrzeni! Przestrzeni!” Harry’ego Harrisona, to scenariusz znacznie odbiega od literackiego pierwowzoru. Harrison w dziele z 1966 r. straszy widmem przeludnienia, o którym usłyszał już dwadzieścia lat wcześniej. – Chcesz zarobić mnóstwo pieniędzy Harry? Zacznij importować prezerwatywy do Indii. Sam bym się tym zajął, ale nie chcę być nazywany „królem kondomów” – miał zaproponować mu pewien Hindus zaraz po wojnie.
Książka stanowi krytykę m.in. „Humanae Vitae” Pawła VI i Kościoła, stwierdzającego w tamtych czasach niemożność pogodzenia sztucznej kontroli urodzin z nauką Chrystusa. Podczas gdy pop-kultura żywiła się na przełomie lat 60-tych i 70-tych XX w. wojną w Wietnamie, Woodstockiem i rewolucją ‘68 roku, „starszych mądrzejszych” trapiły dużo poważniejsze problemy. I za coś więcej niż zbieg okoliczności można uznać rok premiery filmu (1973), w którym zostaje również wydana książka „Population bomb” Paula Ehrlicha; „biblia” ówczesnych neo-maltuzjan. I choć sam Ehrlich spotkał się z krytyką własnego środowiska, to strach przed – w ich mniemaniu – zbyt dużą liczbą ludzi niejednemu spędzał sen z powiek.
Dzisiaj jednak śpią spokojnie. Wraz z „wypłaszczeniem krzywej” wzrostu światowej populacji widmo przeludnienia odchodzi w niepamięć. Ten jakże ambitny cel nie został jednak osiągnięty – jak chcieliby zwolennicy etycznych rozwiązań – poprzez nowe technologie czy podniesienie poziomu życia, ale dzięki aborcyjnemu ludobójstwu, popularyzacji antykoncepcji, destrukcji instytucji religijnych i kolonizacji światopoglądowej krajów trzeciego świata. Nowy, zrównoważony świat powstaje na fundamencie zbrodni przeciw życiu i rodzinie. Nad światem wciąż wisi jednak widmo zamian klimatu. I tutaj też lekarstwo może okazać się gorsze od samej choroby.
Nie ma już oceanów
Film podejmuje, nieobecną w literackim pierwowzorze, tematykę katastrofy ekologicznej. I to mniej więcej w tym samym czasie, gdy na podobnych hasłach oszałamiającą karierę polityczną robi młody demokratyczny kongresmen Al Gore. Kto by pomyślał, że pojawiający się w produkcji termin „globalne ocieplenie”, odmieniany będzie w opisywanej przyszłości – czyli dzisiaj – przez wszystkie przypadki. Nacisk na wprowadzenie wątków ekologicznych przeważył nawet nad opinią samego autora książki, niezadowolonego z takiej interpretacji swojego dzieła. Komuś widocznie bardzo zależało, by w czasach dominacji koncernów paliwowych i straszeniu ponowną epoką lodowcową, narracja o katastrofie klimatycznej znalazła wówczas swoje miejsce w hollywoodzkiej maszynie propagandowej. I to narracja wcale niedaleka od dzisiejszych pomysłów na „walkę z klimatem”.
Nazwa głównego konsorcjum, Soylent, pochodzi z połączenia dwóch słów: soy (soja) i lentil (soczewica). Dzisiaj to właśnie modyfikowana genetycznie soja stanowi główny składnik 90 proc. dostępnych na rynku zamienników – oskarżanego o zbrodnię klimatyczną – mięsa. Natomiast działalność korporacji, która w filmie „obsługuje połowę światowej dystrybucji żywności”, przypomina dzisiejsze monopolistyczne zapędy koncernów pokroju Nestle, Monsanto czy Bayer. Samo syntetyczne jedzenie, powstałe jako alternatywa dla zdewastowanego rolnictwa, przypomina dzisiejsze laboratoryjne eksperymenty na mięsie z in vitro. A jeżeli inwestują w nie najbogatsi ludzie świata, to nie po to, by stał się jedynie sezonową modą. Zresztą, w opinii wielu, transformacja światowego rolnictwa to perspektywa następnych kilkunastu lat. Nie brakuje też wizjonerów przygotowujących grunt pod przyszłą rewolucję, inwestujących w największe banki nasion GMO i skupujących – jak Bill Gates – gigantyczne połacie terenów rolniczych.
„Zielona pożywka to ludzie!”
Podobnie w przypadku mięsa pozyskiwanego z… człowieka. To nie żadna fantastyka, ale rzeczywistość. W 2020 r. Ouroboros Steak zaprezentowała technologię wytwarzania steku z komórek policzka „podlanych” serum z krwi pochodzącej od dawców. Twórcy chwalą się, że w odróżnieniu od wszystkich dotychczasowych laboratoryjnych produktów, „ludzkie mięso” nie potrzebuje zwierzęcej surowicy, którą pozyskuje się od płodów kur, krów lub świń. Tym samym jedynie ich wynalazek może być nazywany „wolnym od cierpienia”.
Filmowa kanibalistyczna makabreska dzisiaj nie spotyka się z takim oburzeniem, jak w latach 70-tych XX wieku. Skoro nasze ciała mogą posłużyć jako pokarm dla roślin („rekompozycję” zalegalizowało już kilka stanów w USA), to dlaczego nie dla zwierząt? Albo nawet i człowieka? Skoro koncerny tytoniowe przez lata ukrywały prawdę o szkodliwości swoich wyrobów, media społecznościowe dopiero teraz przyznają jak destrukcyjny wpływ mają na dzieci, a prawda o handlu narządami nienarodzonych dzieci przez największych „dostawców usług reprodukcyjnych” wciąż nie może przebić się do opinii publicznej, to żywnościowe koncerny przyszłości bez problemu ukryją prawdę, że – jak krzyczy główny bohater Thorn w ostatniej scenie filmu – „zielona pożywka to ludzie!”.
Bardziej prawdopodobne jednak, że nie będą musieli niczego ukrywać. Wychowane w nowej etyce społeczeństwo z pocałowaniem ręki przyjmie turpistyczne rozwiązania jako zbawienne. Za jednym zamachem rozwiązujemy również wszystkie problemy jakie rodzi kryzys demograficzny; nikomu niepotrzebni starcy swoim „humanitarnym” odejściem wyświadczają światu i przyszłym pokoleniom przysługę. Czym różnią się zaprezentowane w filmie „świątynie eutanazji”, zapewniające podczas „ceremonii odejścia” wszystkie możliwe wygody (ostatni posiłek, odpowiednią oprawę audio-wizualną), od dzisiejszych „pożegnalnych imprez”, po zakończeniu których pacjent otrzymuje śmiertelny zastrzyk? Również i w tym przypadku twórcy przepowiedzieli dzisiejszą rzeczywistość.
„Robią z nas pożywkę dla innych ludzi. Następnie będą nas hodować jak bydło” – wyznaje Thorn, doznając oświecenia. Wystarczy odwrócić chronologię zdania, by te słowa okazały się prorocze. Fleischer w swoim dziele przewidział wiele, lecz pomylił przyczynę ze skutkami. Powyższe koszmary – jeżeli faktycznie się spełnią – nastąpią nie wskutek zmian klimatycznych, ale szaleńczych strategii walki z nimi.
Piotr Relich