Kurczy nam się niepodległość: ta refleksja rodzi się gdy obserwujemy arenę rozmaitych międzynarodowych rozgrywek przeciwko Polsce, rezygnację przez rządzących z kolejnych obszarów państwowej suwerenności, wreszcie globalną i nieomijającą naszego kraju tendencję do drastycznego ograniczenia zakresu wolności osobistej każdego z nas.
Obrona prawa do rządzenia się we własnym kraju oznacza konieczność podjęcia szeregu działań na przeróżnych polach. W niejednym obszarze realizacja tego bardzo złożonego zadania mocno dzisiaj kuleje.
W ostatnim okresie w sposób niezwykle nasilony Polska stała się celem ostrzału prowadzonego z różnych kierunków. Unia Europejska za pomocą swych poszczególnych gremiów takich jak wspólnotowy parlament, Komisja Europejska czy Trybunał Sprawiedliwości bombarduje Warszawę oskarżeniami i karami za próby reformowania sądownictwa, utrzymywanie wydobycia w jednej z przygranicznych kopalń, samorządowe obietnice obrony rodziny przed destrukcją i młodego pokolenia przed genderową demoralizacją, za utrzymywanie ustawodawstwa chroniącego przynajmniej w ograniczonym zakresie powszechnego prawa do narodzin. Opozycja wyznacza przy tym nowe standardy zaprzaństwa, występując ostentacyjnie przeciwko państwu, którego powinna w polityce międzynarodowej bronić. Próby ingerowania przez UE w kolejne obszary naszej suwerenności mają już charakter wybitnie zuchwały. Atakujący nas eurodeputowani, komisarze, różni unijni urzędnicy czy zachodnie media nie dbają szczególnie o fakty, uznając na przykład za niedopuszczalne niektóre rozwiązania w dziedzinie sądownictwa podczas gdy same stosują podobne. Tak jest chociażby z kwestia upolitycznienia Trybunału Konstytucyjnego.
Wesprzyj nas już teraz!
Niemcy po wyborze Joe Bidena na fotel prezydenta Stanów Zjednoczonych otrzymały najwyraźniej zielone światło dla swojego celu podporządkowania Berlinowi Europy Środkowej. Szczególnie skwapliwie realizują ostatnio ten przywilej w odniesieniu do Polski, która ma potencjał organizowania w naszym regionie przeciwwagi dla germańskich zakusów. Potrzebuje jednak możnego protektora, którego właśnie – w osobie Donalda Trumpa – utraciła. Efekty widzimy gołym okiem na różnych polach.
Jednym z nich jest energetyka. Dysponujący cokolwiek lepszą pamięcią, wybiegającą w przeszłość dalej niż aktualne „mądrości etapu”, wiedzą, że u progu swych rządów partia rządząca ustami swojego lidera obiecywała obronę suwerenności opartej na węglu, a także wypowiedzenie pakietu klimatycznego. Z tych zapowiedzi nic już nie zostało. Dziś stajemy przed perspektywą likwidacji w ciągu 30 lat całej branży górniczej oraz elektrowni węglowych zapewniających 70 procent niezbędnego zaopatrzenia w prąd. Trudno powiedzieć by alternatywa w postaci energii jądrowej istniała choćby na papierze bo wciąż nie znamy nawet miejsca, gdzie miałyby powstać reaktory. Niemcy będą nas z pewnością „namawiać” na rozmaite „zielone” technologie ich produkcji. Elektrownię atomową chętnie zbudowaliby nad Wisłą Francuzi. Jednak swoją ofertę wzniesienia kilku reaktorów złożyli Polsce także Koreańczycy. Może więc postawienie na ten, bądź inny odległy oraz politycznie wobec nas neutralny kierunek byłoby dla nas optymalny. Już niedługo przekonamy się, czy zwycięży rozsądna kalkulacja, czy też zakulisowe naciski.
Wystarczyła zmiana rządów w Stanach Zjednoczonych by zaczęła chwiać się w posadach polska jednowymiarowa polityka obronna. Trudno poważnie polegać na sojuszniku, skoro ten odwrócił się w drugą stronę i zaczął uśmiechać, bynajmniej nie kurtuazyjnie, do naszych sąsiadów, którzy od zawsze spoglądają na Polskę łakomym wzrokiem. Niedawna zapowiedź poważnego wzmocnienia polskiej armii, jeśli miałaby być zrealizowana, może oznaczać, że wreszcie stawiamy w dziedzinie obronności głównie na siebie. Silniejsze wojsko samo w sobie nie zapewni Polsce militarnego bezpieczeństwa, ale byłoby dobrym fundamentem pod zaktualizowaną politykę bezpieczeństwa w nowej konfiguracji międzynarodowej.
Jedną z obietnic, które wyniosły do władzy PiS była także deklaracja niezgody na przymusową, odgórną relokację tak zwanych uchodźców do naszego kraju. Owszem, obligatoryjnego importu egzotycznych gości nie ma, lecz jesteśmy państwem, które od lat przyjmuje najwięcej imigrantów spoza Unii Europejskiej. Głównie są to Ukraińcy, którzy otrzymują od naszych władz liczne przywileje, podobnie zresztą jak zatrudniające ich firmy. Prowokuje to stopniową „wymianę” ludności. Nasi rodacy wciąż masowo opuszczają kraj w poszukiwaniu godnych zarobków. W ich miejsce, przy wsparciu władz z Warszawy masowo trafiają nad Wisłę głównie ludzie z państw (Ukraina) i kultur (muzułmanie np. z Pakistanu) wrogo nastawionych do polskości czy chrześcijaństwa. Czy to obojętne dla naszej niepodległości?
Jednym z ważnych czynników budujących pozycję międzynarodową państwa (a w ślad za tym jego siłę i suwerenność) jest umiejętność przekonywania obcokrajowców – polityków, publicystów, opinii publicznej w innych krajach – do własnych racji i punktu widzenia. Przy okazji kolejnych napięć, aktów politycznej czy propagandowej agresji przeciwko Polsce przekonujemy się, że główny ton narracji o naszym kraju nadają wciąż ośrodki mocno nam nieprzychylne. Zbudowanie skutecznej przeciwwagi powinno być jednym z priorytetowych celów naszego państwa, oczywiście przy założeniu, że jego elity pragną polskiej siły i samostanowienia.
Na koniec warto spytać, czy można nazwać niepodległym państwo podporządkowane globalistycznym interesom, wpędzające własnych mieszkańców w okowy coraz bardziej absurdalnych restrykcji, obciążeń i ograniczeń; realizujące schemat pozbawiania potężnej części ludności dostępu do normalnej opieki medycznej, blokujące działalność gospodarczą, obarczające mieszkańców coraz to nowymi, niezliczonymi podatkami, próbujące ograniczać pod wątłym pretekstem swobodę kultu religijnego i wszelkich zgromadzeń? To chyba pytanie retoryczne.
Roman Motoła