Francuski dziennik „Le Figaro” opublikował serię artykułów o lewicowej ideologizacji młodzieży. Idzie ona przez szeroko pojętą kulturę popularną (celebryci), sport, ofensywę na uniwersytetach, które później wypuszczają m.in. „ukąszonych” lewicowo nauczycieli, a ci przenoszą ów jad do oświaty.
Koncepcje antyrasizmu, ideologii LGBT+, czy dekolonializmu coraz mocniej wybrzmiewają w szkołach. Instytucja, która we Francji spełniała zawsze funkcje integracyjne, zamiast nauki historii, dumy z bycia Francuzem, formacji obywatelskiej, serwuje obecnie uczniom dziwne pomysły pielęgnacji „różnorodności”, „inkluzywności mniejszości seksualnych” i dekonstrukcji historii. – Nowe ideologie (właściwie stare, ale w nowym opakowaniu marksizmu kulturowego – red.) przedostały się do „republikańskiej świątyni”, czyli publicznej szkoły – stwierdza dziennik. Są przenoszone przez kadrę nauczycielską, która nad Sekwaną zawsze miała inklinacje lewicowe, ale i nowe programy nauczania, czy opanowane przez lewicę (Zieloni i PS) samorządy, które np. potrafią wydawać instrukcje o genderowych przestrzeniach otoczenie szkoły (likwidacja boisk sportowych na rzecz przestrzeni neutralnych płciowo), fanaberii uznawania tożsamości trans-uczniów, czy nawet likwidacji podziału toalet dla dziewczynek i chłopców i likwidacji w nich pisuarów…
Jak lekcja „równości” podzieliła uczniów?
Wesprzyj nas już teraz!
Skutki bywają odwrotne od zamierzonych. „Le Figaro” przytacza świadectwo uczennicy liceum, której nadano imię Sara. Sara chodzi do szkoły na dość spokojnych przedmieściach Paryża, w których problemy gettoizacji, czy podziałów rasowych są umiarkowane. Jak piszą autorzy „Sara jest rasy mieszanej, jej koledzy są różnego pochodzenia, są biali, czarni, pochodzą z Północnej Afryki, Azji. Różnice i ich pochodzenie nigdy nie były w klasie przedmiotem sporu lub rozmów”. Do czasu… lekcji „edukacji moralnej i obywatelskiej”.
Lekcja dotyczyła tematu „oni istnieją”. Nauczycielka omawiała problem „różnorodności” i według licealistki robiła to z góry pod założoną tezę „rasizmu systemowego”. Uczniowie zostali poproszeni o zdefiniowanie samych siebie jako „rasowych” i mogli odkryć takie pojęcia jak „przywileje białych”, „systemowa niesprawiedliwość”, „dekolonializm”. –Ta lekcja zmieniła wszystko w klasie – opowiadała Sara „Le Figaro” – Wcześniej dobrze się dogadywaliśmy, była między nami solidarność, szacunek i życzliwość – dodaje. Jedna lekcja doprowadziła do wprowadzenia podziału w klasie na „uciskaną mniejszość rasową” i „białych eksploatatorów”.
Nowe programy szkół średnich odzwierciedlają substytuty modnych ideologii, które wcześniej opanowały uniwersytety i kształcenie nauczycieli. Pomylono tam wolność akademicką z lewicowym aktywizmem, który sięga po ideologie klimatyzmu, LGBT-yzmu, antyrasizmu, itp.
Poza szkołą ta sama propaganda
Wychowanie w coraz mocniej zideologizowanej szkole wspierane jest podobnymi tezami obecnymi w kulturze popularnej (celebryci), internecie, oficjalnych mediach, a nawet sporcie. Ten sam dziennik w innym artykule szeroko opisuje zjawisko „francuskiego sportu pożeranego dziś przez współczesnego wirusa, jakim jest poprawność polityczna”. Sportowiec musi nałożyć kostium „obywatela świata, eko-odpowiedzialności, zwolennika sprawiedliwości społecznej”. Ma być przecież kolejnym wzorcem dla oduraczanej ideologicznie wieloaspektowo młodzieży.
Jeremy Bouhy zauważa, że „pierwszy poziom odpowiedzialności dotyczy tu bezpośrednio osób zaangażowanych w sport: sportowców, klubów, federacji i organizatorów zawodów”. Metodą przyjęcia zasad polit-poprawności są np. pieniądze. „Jeśli w przeszłości wpływy finansowe były dzielone między zwycięzców, zgodnie z kryteriami i czynnikami czysto sportowymi, pojawiły się inne aspekty” – stwierdza „Le Figaro”. Wymaga się dodatkowo zaangażowania w komunikację społeczną umiejętnie sprofilowaną wokół pozornie pozytywnych tematów moralności, etyki i cnót wszelakich. Jest to wymóg m.in. reklamodawców. Z tym, że treścią tych „cnót” są konkretne projekty humanitarne, wsparcie dla różnych „mniejszości”, a nawet cele polityczne, ale w kostiumach feminizmu, antyrasizmu, czy walki z globalnym ociepleniem, które są w sporcie dopuszczone i akceptowane. Mało tego, to niemal warunek sponsoringu.
Ideologia wkroczyła w świat sportu…
O tym, że nie liczy się tu głos kibiców, a ideologia wskazuje przykład angielskiej Premier League i „antyrasistowskiego” klękania w każdy weekend na rzecz ruchu Black Lives Matter. Wyłamançie się z tej nowej ceremonii grozi linczem piłkarza w mediach, ale też możliwością utraty reklam i sponsorów. „Le Figaro” pisze o „wzorcu szaleństwa”’, który „zmienił DNA sportowego bohatera”. Dzisiaj już nie wystarczą piłkarzowi fenomenalne dryblingi, czy tenisiście rewelacyjne forhendy. Wejście na podium musi potwierdzić frazesami poprawności ideologicznej i „zaangażowania”.
Jak pisze Bouhy, Platiniemu wystarczyły jeszcze jego dryblingi, ale współcześnie taki „Antoine Griezmann buduje swój wizerunek na gruncie zaangażowania społecznego, okazując poparcie a to dla Ujgurów, a to chwaląc iluminacje monachijskiego stadionu w barwach LGBT podczas Euro 2021”.
Wspomagane jest to przez lewicową korporację dziennikarze, którzy śledzą i publikują wiadomości sportowe, a we Francji nie ukrywają już ideologicznych inklinacji. Można tu przypomnieć słynną okładkę „L’Equipe” z całującymi się waterpolistami, która miała uczcić jakieś tam dni LGBT. Kibic zawsze siędowie jak to Serena Williams, czy Megan Rapinoe (homoaktywistka z reprezentacji piłkarskiej USA) opowiadają o „systemowym rasizmie, nierównościach płacowych między mężczyznami i kobietami czy wymiotach na widok Donalda Trumpa”.
…i sportowego dziennikarstwa
Autor artykułu w „Le Figaro” pisze o specjalnie „sfeminizowanej” i coraz bardziej lewicowej ekipie dziennikarzy sportowych, którzy wspierają rozmaite „postępowe” ideologie. Dodaje, że „czytelnicy ‘L’Équipe’, podobnie jak widzowie ‘Stade 2’ (popularny program telewizyjny o sporcie – przyp. aut.) zrozumieli już, że sam sport nie jest już teraz sercem poruszanych tematów, ale tylko tłem dla pokazania politycznie ukierunkowanych tematów, takich jak np. homoseksualizm w amatorskim rugby czy los afgańskich piłkarek…”. W Polsce dziennikarze sportowi też ulegli podobnym zasadom, chociaż w mniejszym stopniu. Potrafią „nie widzieć” tego, co niewygodne, a dzieje się na trybunach (np. mecz Polski w Albanii), czy wręcz boją się jakichkolwiek komentarzy niezgodnych z polityczną poprawnością (klękanie piłkarzy).
We Francji dochodzi do tego wsparcie instytucjonalne państwa. Dyrektywy i wytyczne federacjom narzuca ministerstwo. Stąd ligowe kolejki piłki nożnej z elementami „tęczy”, „walka z homofobią” na stadionach, parytety kobiet we władzach związków sportowych, „walka z rasizmem”, wspieranie „różnorodności”, czy specjalne „dni przeciwko homofobii w klubach”. Nic dziwnego. We Francji na ten „odcinek” propagandy rzucono w randze ministra byłą działaczkę skrajnej lewicy Roxanę Maracineanu.
W artykule „Le Figaro” pada nawet stwierdzenie, że mamy tu do czynienia z „przekazem podprogowym, zgodnie z którym francuski sport jest ostatnią pozostałością starego świata, bastionem patriarchatu i białych przywilejów, które muszą zostać wykastrowane i zdekonstruowane, aby odbudować bardziej sprawiedliwą, bardziej inkluzywną, wielokulturową i równościową Francję”. Propagandziści lewicy zdali sobie doskonale sprawę z siły sportu i wpływu wzorców sportowców na młodzież. To nowy front walki, który otwarto nie tylko nad Sekwaną. Warto tu przypomnieć ataki w Polsce na Zofię Klepacką, czy niespójny wizerunek pozasportowy Roberta Lewandowskiego, który potrafi deklarować swoje przywiązanie do chrześcijaństwa, a z drugiej strony jego żona relatywizowała ochronę życia nienarodzonego. Tak to bywa, kiedy sportowcy zmuszani są do przyjmowania zasad politycznej poprawności.
Bogdan Dobosz