Przez ostatnie kilka miesięcy odkrywam, co to oznacza żyć w getcie. Od czasu opublikowania Traditionis custodes w lipcu wiem, jak to jest czuć się w moim Kościele obywatelem drugiej kategorii. Jestem uważany za gorszego od pozostałych katolików, gdyż starałem się trzymać mądrej rady papieża Benedykta XVI, który prosił, by wszyscy katolicy czuli się swobodnie wobec obu form rytu rzymskiego: zwyczajnej i nadzwyczajnej.
Po przeczytaniu Ducha liturgii, wspaniałego i uczonego przedstawienia piękna Mszy przez papieża Benedykta, napisanego kilka lat przed tym, nim został papieżem, moja rodzina i ja zaczęliśmy uczestniczyć w Mszach Novus Ordo, które były sprawowane ad orientem i na których zachęcano, a przynajmniej dopuszczano klękanie do Komunii i przyjmowanie Hostii na język. Od czasu do czasu także chodziliśmy na Mszę w nadzwyczajnej formie, bardziej dostępnej w następstwie motu propio Summorum pontificum papieża Benedykta, które sprzyjało tolerowaniu i akceptacji tradycyjnej Mszy.
Kiedy przezwyciężyłem obawę i niewiedzę związaną z tradycyjną liturgią, okazało się, że się w niej zakochałem. Każdy ruch i gest księdza i ministrantów miały znaczenie teologiczne. Był to baletowy liturgiczny taniec, gdzie choreografem okazał się Duch Święty. Odkryłem, że moje zaangażowanie było dużo głębsze. Czytałem wszystkie modlitwy i czytania mszalne z wyprzedzeniem, bym mógł w trakcie samej liturgii podążać za łaciną. Mój wzrok skupiał się na dramacie rozwijającym u ołtarza, a serce i umysł pogrążały w nim. Byłem teraz w stanie wspinać się wyżej i iść głębiej w niebiańską Obecność Chrystusa w czasie Mszy. Piękno było tak wyjątkowe, że dawało niemal przedsmak samego Nieba!
Wesprzyj nas już teraz!
Nie byłem sam. Kiedy zacząłem uczestniczyć w tradycyjnej Mszy, było nas tylko około stu osób. My nieliczni, nieliczni szczęśliwi! Jednak liczby nieustannie rosły, gdyż i inni odkrywali niewysłowiony majestat Mszy wszechczasów.
Było wiele młodych, wielodzietnych, nawróconych par. Po Mszy kobiety gromadziły się na modlitwie przy ołtarzu w kaplicy Matki Bożej, podczas gdy mężczyźni klęczeli przy balaskach ołtarza. Potem zbieraliśmy się na zewnątrz kościoła na cotygodniowym convivium. Przez wszystkie moje lata jako katolik, od przyjęcia mnie do Kościoła w roku 1989, nigdy nie byłem częścią tak chrystocentrycznej wspólnoty wiernych. Czułem się obdarzonym tak ogromnym błogosławieństwem i tak niegodnym takiego błogosławieństwa. Domine, non sum dignus!
I oto przyszła wstrząsająca wiadomość z Rzymu, która uczyniła mnie i moich braci i siostry w Chrystusie obywatelami drugiej kategorii. Następstwem tego były wytyczne naszego biskupa, który zabronił sprawowania nadzwyczajnej formy Mszy gdziekolwiek indziej w diecezji i przez jakichkolwiek księży w diecezji, z wyjątkiem czterech specjalnie wyznaczonych gett. Poczułem się tak, jakby moją rodzinę i mnie oraz inne rodziny w naszej wspólnocie nasi pasterze zagonili do indiańskiego rezerwatu, gdzie jedynie będą tolerowane stare sposoby życia, choć bardzo niechętnie, pod warunkiem, że nie będziemy się uważać za równych reszcie owczarni. Teraz, jak się wydaje, oczekujemy kolejnej fali prześladowań, która ma w nas uderzyć w marcu przyszłego roku.
Naszym przestępstwem, jak się zdaje, jest pragnienie uczestnictwa w tej samej Mszy, za którą angielscy męczennicy oddawali życie przez 150 lat. Męczennicy tacy, jak św. Edmund Campion i św. Małgorzata Clitherow wraz z setkami innych – zarówno księży, jak i świeckich – ryzykowali życiem i oddawali je, by naród angielski mógł wciąż mieć dostęp do właśnie tej Mszy, której nasi biskupi teraz zabraniają. Jeśli to nie jest szaleństwo albo coś gorszego niż szaleństwo, to nie wiem, co.
Jest zrozumiałe, że ci, którzy zostali wpędzeni siłą do getta albo zagonieni do rezerwatu, będą czuć gniew. Rozsądne jest oczekiwać, że ci, którzy są siłą marginalizowani, będą czuć urazę do tych, którzy stosują wobec nich przemoc. Ale tak postępuje świat. Nie jest to droga, którą podąża Chrystus, ani nie jest to droga chrześcijan. Wiemy, że będziemy cierpieć prześladowanie idąc za Chrystusem, ponieważ sam Chrystus nam to powiedział. Wiemy, że takie prześladowanie jest błogosławieństwem, ponieważ Chrystus nam tak powiedział. Wiemy, że oznaką chrześcijan jest kochanie tych, którzy nas prześladują. Zatem z miłością, nie z gniewem, my, którzy znaleźliśmy się w getcie, odpowiadamy tym, którzy nas tu umieścili.
Pociesza nas w tym getcie obecność z nami św. Edmunda Campiona, św. Małgorzaty Clitherow i tych męczenników, którzy umarli dla zachowania Mszy, za uczestnictwo w której jesteśmy teraz prześladowani. Pociesza nas obecność w tym getcie papieża Benedykta XVI, który jest biczowany i koronowany cierniem za swoją naukę o duchu liturgii oraz pięknie tradycyjnej Mszy. Jesteśmy w dobrym towarzystwie. Jesteśmy w najlepszym towarzystwie!
Miłujmy się nawzajem tak, jak Chrystus nas umiłował i miłujmy tych, którzy nas prześladują, tak jak kocha ich Chrystus. To dzięki mocy tej miłości, mocy Jego miłości zwyciężymy.
Joseph Pearce
Źródło: theimaginativeconservative.org
Tłum. Jan J. Franczak