31 grudnia 2021

Narcyz – drugie imię człowieka ponowoczesnego [OPINIA]

(pixabay.com)

Kultura w jakiej przyszło nam żyć, zdaje się być kulturą zainteresowania samym sobą. Narcyzm charakteryzuje dzisiaj już nie tyle jednostki, ale – podobnie jak u wilka stepowego – Harry’go Hallera, bohatera powieści Hermanna Hessego, którego choroba umysłowa „nie jest dziwactwem jednego tylko człowieka, lecz chorobą epoki, neurozą całego pokolenia”. Czy zatem „Narcyz” to drugie imię człowieka ponowoczesnego?

„Dzisiejsze czasy pokazują, że każdy może zdobyć popularność na Instagramie – nie ważne z jakiego punktu startujemy” – czytamy na instabaza.pl. Według twórców strony, najpopularniejszych influencerów łączy jedno: „chęć spełniania marzeń i brak hamulców w swoich działaniach”. O czym zdają się marzyć znani z Instagramowych fotek celebryci? I do czego doprowadza ich „brak hamulców w swoich działaniach”?

Pokolenie Instagrama

Wesprzyj nas już teraz!

Nie sposób wyobrazić sobie karierę amerykańskiej modelki i gwiazdy programów typu reality show Kylie Jenner bez Instagrama. Zajmującą topowe miejsce w rankingu światowych insta-influencerów celebrytkę śledzi ponad 280 milionów „followersów”. Rekordy popularności bije też piłkarz Cristiano Ronaldo, którego konto w znanym serwisie społecznościowym obserwuje grubo ponad 300 milionów osób z całego świata. W czołówce gwiazd 2021 znalazły się również uwielbiane przez młodszą publiczność piosenkarki: Ariana Grande, Selena Gomez, Billie Eilish, Leo Messi, światowej sławy modelka Billie Eilish i jedna z najbardziej wpływowych postaci show-biznesu, Kim Kardashian, żona rapera Kanye Westa. Na polskim podwórku bezkonkurencyjnie króluje małżeństwo Lewandowskich. Kolejne w rankingu najpopularniejszych profili należą do prawniczki Veroniki Belik, YouTubera Karola Wiśniewskiego, piłkarza Wojciecha Szczęsnego, influencerki-yotuberki Weroniki Sowy, znanej jako Wersow.

Znani użytkownicy serwisu dzielą się na nim swoim życiem zawodowym i prywatnym, dokumentując ważniejsze i mniej ważne wydarzenia z codzienności: od gorących zdjęć wprost z sesji, koncertów, planów filmowych i telewizyjnych po urocze fotki z zacisza domowego. Ale Instagram to już nie tylko fotograficzny serwis społecznościowy, który umożliwia odbiorcom edycję zdjęć i filmów oraz udostępnianie ich w social media, to również źródło niebagatelnych zysków dla najpopularniejszych właścicieli kont. Nie jest tajemnicą biznesowy kontekst działalności platformy. Za jeden sponsorowany post, gwiazdy zgarniają horrendalne nieraz stawki. Aktor Dwayne „The Rock” Johnson potrafi zarobić na wpisie ponad milion dolarów. Na szczytach polskich „najdroższych gwiazd” Instagrama znajdują się Małgorzata Rozenek, Małgorzata Socha, Julia Wieniawa, liczących sobie za „wrzutkę” nawet średnie półroczne wynagrodzenie za pracę przysłowiowego Kowalskiego.

Instagram zachęca więc swoich użytkowników do stosowania wobec siebie kategorii merkantylnych, co w przypadku celebrities zdaje się nie stanowić większego problemu. Trudno uciec zatem od wrażenia, że szanse na sukces w instagramowym mainstreamie mają głównie ci, dla których utowarowienie własnej tożsamości, traktowanie siebie jako produktu sprzedaży czy markę do wypromowania, jest pomysłem na życie. Imperatywem działania staje się więc dla wielu efektywne sprzedanie się. Na drodze tej można ogołocić się nawet z elementarnego wstydu, czego przykładem może być publikacja nagich zdjęć na profilu wspomnianej Kim Kardashian, ponieważ presja by być na topie wymusza aktywność przyciągającą nieustannie uwagę odbiorców. Absurd, do jakiego mogą prowadzić te zabiegi, wyakcentowała w swoim twitterowym komentarzu do ekshibicjonistycznego ekscesu Kardashian aktorka Bette Midler, pisząc w nieco w złośliwym tonie: „Jeśli Kim chce, byśmy zobaczyli jakąś jej część, której nie widzieliśmy, to będzie musiała połknąć kamerę”.

W takim generowaniu atencji publiczności chodzi więc nie tylko o zyski, ale też o sławę dającą rozgłos, podziw i uwielbienie, co zdaje się być największym marzeniem instagramowiczów. Przy okazji warto zauważyć, że o ile sława osiągana była niegdyś dzięki nietuzinkowym talentom, wielkim czynom, o tyle wiekopomne dokonania zastępuje dzisiaj sprytne zarządzanie karierą rozpoznawalnych ludzi przez specjalistów od wizerunku. Wystawienie się na publiczny ogląd daje również poczucie medialnej istotności. Warunkiem jest jednak ciągłe bycie online, konieczne jest także dostrzeżenie i poklask ze strony innych. Jest więc ono złudne, bo uzależnione od uznania i aklamacji publiczności. Parcie, by otrzymać „lajkową” afirmację w serwisie społecznościowym, może koncentrować uwagę zainteresowanego na odgadywaniu tego, co inni chcieliby zobaczyć. Ceną jest zatem rezygnacja z autentyczności, utrata samego siebie na rzecz pochwały ze strony nieznanych ludzi, których oczekiwania mają być zaspokojone. Stąd rodzi się trudne pytanie, na ile można być wiernym temu, co zostało sfabrykowane na użytek innych, co stanowi imitację, nie mając nic wspólnego z prawdziwym ja?

Życie na ekranie lub poprzez ekran prowadzi do fasadowej, zainscenizowanej egzystencji, pozorowanej autentyczności. Problem ten nie dotyczy wyłącznie rozpoznawalnych osobistości. Jeśli społeczną wartość w medialnym mainstreamie warunkuje dzisiaj publiczna autoprezentacja, a jej nadrzędnym celem jest wzbudzenie podziwu i akceptacji ze strony innych, to chęć zaistnienia w tym świecie wymusza na użytkownikach mediów kreację sztucznej indywidualności. W autopromocji niezastąpione okazało się selfie, czyli rodzaj fotografii autoportretowej. Można powiedzieć, że selfie stało się swoistym artefaktem i praktyką społeczną. Służy tworzeniu i kontrolowaniu własnego wizerunku (w praktyce osobowości fasadowej), który może być nieustannie aktualizowany. Spostrzeżenie to potwierdzają przeprowadzone w 2010 r. w USA badania, z których wynika, iż facebookowicze na fotografiach prezentują bardzo selektywne wersje samych siebie, a nawet kreują kilka swoich tożsamości dla różnych odbiorców (Mendelson i Papacharissi). W efekcie, w umysłach internautów zrodzić może się złudne przekonanie, że jesteśmy tym, co z siebie zrobimy. Takie podejście do własnej osoby sprzyja utarcie kontaktu z samym sobą, a w konsekwencji również z rzeczywistością. Zrzucenie maski, wyjście z iluzji, uznanie prawdy o sobie może być więc dla niektórych dzisiaj heroizmem.

„Narcyz”

W zbiorze esejów pt. „O fotografii” amerykańska pisarka Susan Sontag zauważa też, że: „Jednym ze skutków nowej techniki fotograficznej (…) jest zamiana coraz większej liczby zastosowań aparatu fotograficznego w życiu prywatnym na ćwiczenia w narcyzmie – to znaczy na samoobserwację”. Sontag pisze nawet o narcystycznym transie, jaki dokonuje się dzięki użyciu fotografii. Sprzyja temu technologiczny duch epoki. Dostępny dziś w niemal każdym telefonie komórkowym aparat fotograficzny umożliwia permanentną rejestrację siebie w różnych kontekstach codzienności. Podejmujący problematykę fotografii badacze zwracają uwagę, że medium to wzmacnia narcystyczne tendencje użytkowników, a samoobserwacja, którą podtrzymuje, pozwala na nieustannie dokonywanie autoanalizy, uzależniając poczucie indywidualności posiadacza aparatu od konsumpcji obrazów samego siebie. Stąd nie powinny zaskakiwać wyniki innych badań, ukazujących rosnący poziom narcyzmu w ciągu ostatnich dekad, a millenaryści, zwani również Generacją Ja (Generation Me), są określani mianem najbardziej egoistycznego pokolenia w historii.

Jednym z głównych wskaźników narastającego problemu są udostępniane na masową skalę w „społecznościówkach” selfie. W kulturze cyfrowego narcyzmu nieustanne multiplikowanie samego siebie jest jednak działaniem mającym na celu zaznaczenie własnej obecności, przypomnieniem o sobie, gdyż czyjeś jestestwo zdaje się istnieć o tyle, o ile istnieje w świadomości innych. Myśl tę w ciekawy sposób rozwinął polski socjolog i pedagog Zbyszko Melosik, pisząc: „Co najwyżej potrzebowali tego samego (…) Żeby obraz był ostrzejszy, żeby mieć pikseli przynajmniej z miliard i żeby nigdy nie zblakło i trwało na wieki, i żeby się dało pstryknąć i nakręcić każdą sekundę życia każdego członka rodziny (…) Może o to chodzi, żeby patrzeć i patrzeć na samych siebie, bez przerwy widzieć własne życie i żeby inni, żeby wszyscy też je oglądali, co? Że skoro się nie da już istnieć naprawdę, bo co to za istnienie, skoro wokół miliony i miliardy, to zostaje wyścig, kto wyprodukuje więcej własnych obrazów, własnych kopii, własnych dowodów na istnienie (…) Każdy se sporządza własny wizerunek i już nie czeka, by spoczęło na nim oko Stwórcy. Sam wyrywa się z niebytu. Z tej śmierci najstraszniejszej, gdy wiesz, że nikt nie wie, że jesteś”.

Stwórcą, o którym pisze Stasiuk nie jest już istota wyższa, a publiczność, od której akceptacji uzależnione jest „być albo nie być” jednostki. To ona decyduje dzisiaj o popularności i medialnej bytności „very important person”. W cyfrowym świecie można zatem znaleźć chwilowe powodzenie, ale czy szczęście? Ową, jakby naturalną, potrzebę wyjątkowości osoby nie zaspokoi nieznany z imienia, niezwykle kapryśny konstrukt, jakim jest widownia. Wiemy przecież nie od dzisiaj, iż „Niespokojne jest serce człowieka, dopóki nie spocznie w Bogu”. W TYM, który obiecał: „Ja nie zapomnę o tobie” [Iz 49,15].

Anna Nowogrodzka – Patryarcha

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(4)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie