Mniej niż miesiąc został do drugiej rocznicy pierwszego odnotowanego przypadku wirusa Covid-19 w Polsce. Od tego czasu, pandemia trwała bez ustanku – jeśli nie w dostrzegalnej rzeczywistości, to przynajmniej w mediach i w działaniach rządów tego świata. Obostrzenia, szczepionki, niesławne lockdowny. Aż do dziś. Coś ostatnio pękło w pandemicznej narracji. I tego już się nie uda skleić.
Europa się otwiera. Każdego dnia otrzymujemy wieści o kolejnym kraju, który luzuje pandemiczne ograniczenia. Odchodzi się od lockdownów, paszporty covidowe odrzuca w kąt i coraz mniej słychać pogróżek wobec tych którzy śmieliby odmówić udziału w akcji szczepień. Nie chodzi jednak nawet o to, że w Wielkiej Brytanii, Szwecji, czy Danii rezygnuje się z wszelkich ograniczeń, a w innych krajach, w tym chyba również w Polsce, przeszliśmy na ścieżkę prowadzącą do stopniowej ich eliminacji. Przecież to już się działo dawniej, chociażby w lecie 2020 roku. Ważniejsze jest podejście mediów do tematu. Gdy Dania ogłosiła zakończenie pandemii, nie towarzyszył temu skowyt mediów ani alarmistyczne prognozy niezliczonych zgonów suflowane przez jakieś rady medyczne czy instytuty badawcze. Przeciwnie: to właśnie na skutek zaleceń naukowców rząd podjął taką decyzję – i tego już media nie śmią podważać.
I kto teraz „idzie za nauką”?
Jeszcze do niedawna, większość naukowego establishmentu jak świat szeroki zalecała ograniczenia – im więcej, tym lepiej. Oczywiście, były wyjątki. Wśród nich warte odnotowania są kraje Skandynawii. Kraje te różniły się w podejściu, niektóre były nawet bardzo restrykcyjne, ale dało się zauważyć, że niezależnie od etapu pandemii, instytucje epidemiologiczne w tych krajach wprost epatowały spokojem. Epidemiolodzy nie zapowiadali powszechnej zagłady, a ich umiarkowane prognozy miały wysoką sprawdzalność. Nie oznacza to, że była powszechna zgoda co do łagodnego podejścia – przeciwnie, Szwecja przez długi czas stanowiła samotny wyjątek – ale jednak obostrzenia generalnie były lżejsze niż w reszcie Europy. Najostrzejsze fazy lockdownu trwały krótko. W Danii, co szczególnie ciekawe, lockdown był decyzją czysto polityczną, niezalecaną bynajmniej przez epidemiologów i w konsekwencji kilka miesięcy później parlament powołał specjalną komisję do przebadania słuszności i skuteczności tych działań. Komisja opublikowała już swój raport, ale można niestety sądzić, iż nieprędko zostanie on przetłumaczony na inne języki – bo kto wie, czy aby Duńczycy nie potępili skuteczności tych środków, podobnie jak ostatnio to zrobili badacze z amerykańskiego Johns Hopkins University, którzy w swojej metaanalizie nie byli w stanie wskazać jakichkolwiek realnych korzyści z obostrzeń?
Wesprzyj nas już teraz!
Trzeba to podkreślić: w chwili, gdy kolejne państwa rezygnują z obostrzeń covidowych, świat nauki również przestaje zalecać takowe. Podejmowane na spokojnie badania pozwalają stwierdzić to, co od początku było do przewidzenia (i co wielu przewidywało, również na tych łamach!) – że lockdown był praktyką bardziej szkodliwą niż pomocną, więcej ludzi zabijał niż ratował. Podobnie obiektywna rzeczywistość demonstruje ponad wszelką wątpliwość, że obowiązkowe szczepienia „dla dobra ogółu” są absurdem. Abstrahując od efektów ubocznych i poważnych zastrzeżeń etycznych, prawdopodobnie szczepienia faktycznie obniżają śmiertelność choroby u starszych osób – wszędzie jednak, gdzie stały się powszechne, tam ilość zachorowań raczej wzrasta. Długo jeszcze żaden naukowiec nie odważy się wychylić głowę znad parapetu i zaryzykować linczu medialnego oświadczeniem, że z jego badań wynika iż akcja szczepienia była nieskuteczna czy wręcz dała efekty sprzeczne z zamierzonymi – jednak zdrowy rozsądek podpowiada, że wcześniej czy później takie wnioski się pojawią. Szala się przechyliła – gdy w Polsce nawet naczelny głosiciel pandemicznych katastrof, prof. Horban, mówi, że właściwie można by rozważyć rezygnację z kwarantanny dla zarażonych, jest jasne, że coś się zmieniło. Rzeczywistość zwraca prawo głosu tym, którzy od początku mówili inaczej, a tych, którzy od początku brylowali w mediach wieszcząc katastrofę – przywołuje do porządku.
Trudno o bardziej dobitny przykład tego przywołania do porządku niż Wielka Brytania. Grudniowe prognozy tamtejszych naukowców – jeśli ta nazwa jeszcze do nich przystaje – przedstawiały autentyczną katastrofę, kompletną zapaść opieki zdrowotnej i tysiące zgonów. Słuchając tych ludzi, rząd brytyjski wprowadził przez Bożym Narodzeniem kolejną falę ograniczeń. Prognozy nie sprawdziły się w najmniejszym stopniu, a brytyjska prasa zaczęła zwracać uwagę na szokujący rozdźwięk między ewidentnie błędnymi, skrajnie alarmistycznymi brytyjskimi prognozami, a ewidentnie poprawnymi, zgoła optymistycznymi prognozami Duńczyków. Nic dziwnego, że premier Wielkiej Brytanii, rozpaczliwie próbując odwrócić uwagę opinii publicznej od skandali związanych ze swoją własną osobą, uznał, że bezpieczniej będzie teraz zignorować skompromitowane prognozy, i po prostu otworzyć kraj, wychodząc w ten sposób naprzeciw nie tylko opinii publicznej, ale też prawdziwej nauce.
Oczywiście, nie wszędzie badacze, lekarze, a zwłaszcza politycy załapali, że nastąpiła nieodwołalna zmiana. Są jeszcze kraje które walczą o utrzymanie drakońskich wymogów, i są jeszcze media, które uporczywie im wtórują. I to właśnie konsekwencje jakie te kraje ponoszą są najskuteczniejszym bodźcem do trwałej zmiany.
Kanada i Stany walczą do upadłego
Jedną z takich konsekwencji uporczywego trwania przy bezsensownych obostrzeniach są protesty kierowców ciężarówek w Kanadzie. Protesty te wprawdzie nie osiągają tak wielkich licz uczestników jak chociażby słynne zamieszki Black Lives Matter – ale są znacznie uciążliwsze i jednocześnie trudniejsze do stłumienia. Usunięcie z drogi nawet jednego TIR-a jest trudne i czasochłonne – usunięcie kilkuset TIR-ów ze stolicy Kanady, póki co wydaje się wprost niemożliwe, a zablokowanie przez kierowców jednego z najważniejszych mostów granicznych w ciągu paru dni doprowadziło do zatrzymania produkcji w amerykańskich fabrykach samochodów. Póki co, premier Kanady, który nie wypowiada się o ciężarówkarzach inaczej niż w tonie absolutnej pogardy, nie ustępuje wobec ich żądań – ale też nie widać, żeby miał możliwość pokonania ich protestów. Wojsko nie chce się mieszać, a policji jest za mało i nie dysponują odpowiednim sprzętem. Firmy holownicze kategorycznie odmawiają współpracy, sympatyzując z protestującymi albo po prostu nie chcąc narazić się branży, z którą na co dzień blisko współpracują. Odcięcie kierowców od źródła finansów jaką była publiczna zbiórka przez portal GoFundMe wywołało oburzenie, ale nie osiągnęło celu – bowiem zaraz zorganizowano nową zbiórkę na konkurencyjnym GiveSendGo, i zbiórka ta niewątpliwie osiągnie jeszcze wyższe wyniki. A są to imponujące kwoty, sięgające dziesięciu milionów dolarów. Z pewnością dosyć, aby długo jeszcze TIR-y blokowały stolicę, niezależnie od tego, ile paliwa im przyjdzie kupić i ile mandatów będą musieli zapłacić. Ten protest może potrwać bardzo długo…
Niepokój jaki wzbudza ten nieoczekiwany i zaskakująco skuteczny protest objawia się na dwa sposoby. Pierwszym jest absolutne milczenie mediów, które długo nie chciały w ogóle mówić o istnieniu Konwoju Wolności, a gdy w końcu zaczęły mówić, nadal mówią niewiele, niechętnie, i z ewidentnie wrogich pozycji. Takie protesty są zbyt zaraźliwe, by o nich informować narody świata. Drugim symptomem skuteczności zaś są po prostu kapitulacje rządów. W samej Kanadzie, jakkolwiek federalny rząd premiera Trudeau uporczywie stoi tam, gdzie stał, to kolejne prowincje ogłaszają rezygnację z lokalnych obostrzeń (często bardziej drakońskich od tych federalnych), w niektórych przypadkach wprost przyznając, iż robią to, aby uniknąć podziałów społecznych. Trudno też wątpić, że fala zmian która przetoczyła się przez resztę świata w ostatnich dniach nie miała związku z obawą, iż kierowcy innych krajów mogą zainspirować się kolegami z Kanady.
Cierpliwość się wyczerpała, zastąpiona prozaicznym zmęczeniem po dwóch latach nienormalności. Nawet jeśli dwie trzecie Kanadyjczyków w sondażach wciąż twierdzi, że nie zgadzają się z protestującymi, niewielu jest takich którzy są aż tak przekonani do panujących obostrzeń, aby chcieć je podtrzymywać w obliczu takiej opozycji. Sytuacja ma się identycznie w Stanach – kolejni gubernatorzy (Demokraci!) rezygnują chociażby z maseczek w szkołach, za nic mając zalecenia federalne. Media głównego nurtu otwarcie głoszą, iż Biały Dom pozostał w tyle i nikt już nie ogląda się na prezydenta. Ale w obliczu zbliżających się wyborów, również prezydent będzie musiał ustąpić, aby ratować tonące sondaże swojej partii…
A po pandemii?
Jeżeli faktycznie – a naprawdę, wszystko na to wskazuje – narracji pandemicznej nie da się już przywrócić, jeżeli to koniec, a na polu walki pozostają już tylko ideologiczni frustraci pokroju Justina Trudeau, rodzi się pytanie co dalej? Jak zauważają publicyści również na tych łamach, najsroższe jastrzębie pandemii zaczną teraz pozować na łagodne gołąbki. Wkrótce usłyszymy, że może i popełniono błędy, ale przecież nikt nie wiedział, że można inaczej, sytuacja była groźna i nie cierpiała zwłoki, więc też nie wolno mieć pretensji do tych którzy te decyzje podejmowali. Każde z tych słów będzie kłamstwem. Od początku były bowiem głosy sprzeciwu wśród ekspertów, przykłady krajów które wyłamały się z „konsensusu” i pokazały, że można inaczej. Te głosy uciszano, a o krajach takich jak Szwecja albo milczano, albo głoszono kłamstwa. Wszystko po to, aby upewnić wszystkich, że nie da się inaczej. Tak było w każdym aspekcie – nie ważne, czy mówimy o lockdownach, maseczkach, szczepionkach dobrowolnych czy obowiązkowych, w każdym dosłownie aspekcie, rządy aktywnie współpracowały z mediami, aby uciszyć sprzeciw i wymusić zgodę na działania naruszające wszelkie standardy.
Nie wiem, co będzie się działo w innych krajach. Nie wiem, czy Kanadyjczycy wypędzą Justina Trudeau ani czy Brytyjczycy ostatecznie podziękują Borisowi Johnsonowi. Wiem jedno: nasza konstytucja, pomimo wszelkich swoich wad, jest naszą konstytucją, fundamentem polskiego prawa. Jeśli więc Polacy nie upomną się o tych, którzy nagminnie tę konstytucję łamali, i o tych którzy te działania forsowali w mediach, trudno będzie nawet marzyć o jakiejkolwiek realnej poprawie stanu naszego państwa. Nade wszystko więc, nie pozwólmy, aby wraz z końcem pandemii realnej i medialnej, nastała cisza. Nie słuchajmy tych, którzy powiedzą, że lepiej do tego nie wracać, lepiej nie jątrzyć, tylko się cieszyć odzyskaną swobodą. Trzeba badać, analizować – i pisać. Być może Sejm nie zorganizuje żadnej komisji śledczej w tej sprawie, być może nie skieruje choćby jednego wniosku do Trybunału Stanu – jeśli nawet niszczyciele naszego państwa nie odpowiedzą przed sądami doczesnymi, to naszym obowiązkiem jest zapewnić im sprawiedliwy werdykt w sądzie historii.
Jakub Majewski