Czy Państwo czują się „zabrudzeni”? Bo ja tak. Myślę o tym brudnym osadzie codzienności definiowanej bezalternatywnie paskami informacyjnymi w mediach głównego nurtu. Czy Państwo czują się ubezwłasnowolniani? Bo ja i owszem. Tak to odbieram zawsze, kiedy ktoś każe mi kierować się sercem i emocjonalnie, a odrzucić rozum. Można by rzec, że niezgoda na bycie zabrudzonym i na bycie pozbawionym wyboru, to początek tożsamości koniecznej każdej pojedynczej istoty ludzkiej. Okazje do tego mamy w zasadzie codziennie.
1.
Rozmawiają ze sobą dwaj zajmujący się teatrem inteligenci (data rozmowy – 19 lutego). Obaj mają za sobą doświadczenia pracy w mediach, które zwykło się zwać „prawicowymi”. Jeden obecnie jest zatrudniony w dziale kultury PAP, a drugi jest zastępcą dyrektora TVP Kultura. Rozmawiają o przedstawieniu „Judasz” zrobionym przez Teatr WARSawy w Teatrze STUDIO, na podstawie książki izraelskiego pisarza i publicysty, Amosa Oza. Ale to mniejsza, bo chodzi o co innego.
Wesprzyj nas już teraz!
Przemysław Skrzydelski mówi: „Kiedy dziś przychodzi nam rozmawiać o adaptacji powieści Amosa Oza, której jednym z wątków jest nieunikniony, nierozwiązywalny konflikt między dwoma narodami, trudno nie pomyśleć o tym, co się dzieje przy granicy ukraińsko-rosyjskiej”. Jakub Moroz trzeźwo na to odpowiada: „Przedstawienie obejrzeliśmy już dwa tygodnie temu i nie łączyliśmy tych spraw, nawet w planie ogólnym”. Coś z tej wymiany zdań wynika, ale to jeszcze nie to, o co mi chodzi. Bo chodzi o to, że istotą tego spektaklu (takim jakby podmiotem lirycznym fabuły) jest postrzeganie Chrystusa przez Żydów na przestrzeni wieków. I Moroz tak to finalnie podsumowuje: „Już chyba uzgodniliśmy: najważniejsze są właśnie te fundamentalne pytania. O istotę przeszłości, narodu, religii. Jednak w gruncie rzeczy pozostajemy wobec nich bezradni”. Skrzydelski zgrabnie to potwierdza: „Ostatnie zdania powieści brzmią: „Szmuel stał dalej w miejscu na środku pustej ulicy. […] I stojąc tak, zadawał sobie pytanie”. A Moroz jeszcze puentuje: „To postawa, którą warto dziś przyjąć”.
I właśnie na to nie ma zgody! Postawa „bezradności” i akceptacja fatalizmu jest obca naszej wierze, w ogóle naszej kulturze. Mamy przecież jednoznacznie zdefiniowaną istotą tego, co ma być. Bez względu na to jaka by nie była tzw. przyszłość, jest ona zawsze tylko drogą do zbawienia. Istota narodu zawiera się natomiast w zakazanym poprawnością polityczną słowie: „nacjonalizm”, czyli miłość do własnej nacji, która skądinąd jest koniecznym dopełnieniem patriotyzmu, czyli miłości do własnej Ojczyzny. Dodajmy od razu, z ostrożności procesowej, że ta miłość nie jest równoznaczna z nienawiścią czy nawet niechęcią do innej nacji. A wątpliwości, co do religii jako takiej, to cecha formacji protestanckiej. Dla katolika rzecz jest zdefiniowana raz i po wsze czasy poprzez Nowy Testament, Magisterium i Tradycję. I jakie tu można mieć wątpliwości?
2.
Osoba, którą znam dobrze; osoba, którą możemy nazwać istotnym dla polskiej kultury artystą; osoba, której wstrząsający tekst, napisany do melodii starej ukraińskiej pieśni, wykorzystałem w przedstawieniu „Ballada o Wołyniu” – ta osoba, pani Bogna Lewtak-Baczyńska pisze w liście o czymś, w co aż trudno uwierzyć.
Jeszcze trudniej uwierzyć, że 33 lata po formalnym odzyskaniu niepodległości wciąż nie powstało choćby jedno narodowe muzeum zajmujące się komplementarnym utrwalaniem pamięci o ziemiach utraconych przez Polskę na wschodzie, czy – jak mawia się potocznie – o Kresach. Udawanie, że nie istnieje połowa tego, co jest Polską i co Polskę stanowi, to jakaś schizofrenia degenerująca naszą tożsamość. Swoje muzea i instytutu mają różne nacje i grupy etniczne zamieszkujące nasz kraj w różnych okresach historii. Często jest to wsparte istotnie publicznymi środkami. „Podchody” do utworzenia koniecznej Polakom placówki zajmującej się Kresami trwają z reguły w czas przedwyborczy. Taka czy inna opcja polityczna próbuje w ten sposób pozyskać wcale liczne głosy środowisk kresowych (czyli ludzi wywodzących się z tamtych ziem i ich rodzin). Tymczasem jedyne co mamy, to prywatna aktywności pojedynczych ludzi – ktoś coś pisze, ktoś coś wydaje, gdzieś ludzie wielkim wysiłkiem pozarządowej organizacji coś próbują zrobić. Aż w końcu przychodzi ten okres przedwyborczy i ktoś „poważnie” sugeruje Warszawę, ktoś inny Brzeg, a ktoś jeszcze poważniej Lubartów. I tak „muzeum Kresów” jest w nieustającej budowie, jak ten przysłowiowy cyrk z dawnego programu satyrycznego.
Jest w Polsce jednak taka publiczna placówka muzealna (bodajże jedyna w kraju), która ma w swej nazwie słowo „kresy”. Mieści się w Lubaczowie i jest instytucją kultury Powiatu Lubaczowskiego. Kresy w nazwie, to raczej odwołanie do lokalizacji muzeum na obecnych wschodnich rubieżach Rzeczpospolitej, niż odwołanie do statutowego profilu działalności. Mimo to Kresowy kontekst jest tam obecny. Może dlatego pani Lewtak-Baczyńska zwróciła się do dyrektora tej placówki z propozycją przekazania kolekcji swoich obrazów o martyrologii Kresów. Artystka tworzy m.in. odwołując się do pamięci rodzinnej, gdyż jej wołyńscy przodkowie walczyli np. w samoobronie wsi Bieliny oraz w szeregach 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty. Propozycję artystki, której dzieła znajdują się skądinąd w wielu muzeach na świecie, odrzucono.
Kilkuwersową odpowiedź, datowaną na 3 marca br., nie podpisał dyrektor, a asystentka w Dziale Artystycznym. W uzasadnieniu czytamy:
Szanowna Pani, nie jesteśmy zainteresowani ofertą. Tematyka dzieł jest dyskursywna. Pani prośba o perspektywę stałej ekspozycji jest niemożliwa. Nie posiadamy również możliwości magazynowych.
Tak więc publiczna placówka muzealna nie jest zainteresowana historią naszej Ojczyzny, ponieważ jest ona „dyskursywna”. Pięknie, prawda?
3.
Prawdziwa wojna za naszą wschodnią granicą. Nie będzie to jednak komentarz militarny, nie będzie również politycznego. Chciałbym tylko przywołać parę faktów, które co najmniej zastanawiają. Na przykład zaangażowanie się we wspieranie Ukrainy zachodnich artystów kojarzonych powszechnie z antykulturą, a w niektórych przypadkach będących wręcz jej złowieszczymi symbolami (Madonna, Lady Gaga, Elton John, Mick Jagger). Ale bardziej, dużo bardziej intryguje mnie (nie wiem czy to dobre określenie) najnowsza wersja „cancel culture”, gdzie wyklucza się wszystko, co rosyjskie. Pal licho zachodnioeuropejskie i północnoamerykańskie przykłady. Popatrzmy, co dzieje się w naszym kraju. Dodam, ze to tylko wybór, daleki od kompletności.
W Teatrze TR Warszawa, w prezentowanym tam klasycznym dramacie Antona Czechowa „Trzy siostry”, dokonano zmiany tekstu. Tytułowe bohaterki nie będą już tęsknić za Moskwą, ale za Kijowem. Filharmonia Pomorska rezygnuje do odwołania z wykonywania utworów rosyjskich kompozytorów: „To kwestia smaku, wrażliwości i sumienia” – oświadczono. Opera Nova w Bydgoszczy poinformowała, że odstępuje od wystawienia zaplanowanego na początek jesiennego sezonu wielkiego dzieła rosyjskiego – „Eugeniusza Oniegina” Piotra Czajkowskiego. Opera Narodowa Teatr Wielki w Warszawie rezygnuje z premiery „Borysa Godunowa” autorstwa Modesta Musorgskiego. Dyrygent i szef Filharmonii Śląskiej, Yaroslav Shemet, zaapelował, by utwory kompozytorów rosyjskich zastępować utworami twórców ukraińskich. Organizatorzy Wielkanocnego Festiwalu Beethovena odwołali recitale dwójki pianistów rosyjskich, którzy zaznaczyli się istotnie na ostatnim Konkursie Chopinowskim – Ewy Gieworgian i Nikołaja Choziajnowa. Z programu tegoż Festiwalu wypadły ponadto utwory Skriabina, Prokofiewa i Strawińskiego oraz symfonia „Babi Jar” Dymitra Szostakowicza.
Dyrekcja Narodowego Starego Teatru w Krakowie wstrzymuje się od grania repertuaru, w tworzenie którego zaangażowani są twórcy rosyjscy. W związku z powyższym zaplanowane pokazy „Płatonowa” w reż. Konstantina Bogomołowa zastąpiono spektaklem „Panny z Wilka” w reż. Agnieszki Glińskiej. No i jeszcze – Program 2 Polskiego Radia przestał nadawać rosyjskich kompozytorów. Natomiast zgłoszenia udziału w tegorocznej inscenizacji Bitwy pod Grunwaldem nie będą przyjmowane od obywateli Federacji Rosyjskiej, jak zdecydowali organizatorzy, apelując przy tym: „Prosimy, pokażcie, że rycerskie ideały, które przyświecały naszym przodkom, ważne są dla nas i dzisiaj”.
Podsumowaniem tego wszystkiego jest stanowisko dyrektora Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, Radosława Śmigulskiego, który zaapelował: „Wzywamy do zajęcia jasnego i klarownego stanowiska wobec Federacji Rosyjskiej oraz do zdecydowanej realizacji działań sprzeciwiających się agresorowi. Wzywamy do propagowania wskazanych postulatów. Nadszedł czas, kiedy obojętność jest współudziałem w tragedii całego wolnego narodu”. Ot, kultura. Czy to wszystko czegoś nam nie przypomina?
Tomasz A. Żak