Jeszcze w styczniu Komisja Europejska chciała gaz ziemny – dostarczany głównie z Rosji – uznać za „zielony surowiec”, niezbędny w procesie osiągnięcia ambitnych celów transformacji energetycznej. Teraz w pośpiechu uchwala prawo o uniezależnieniu od dostaw ze wschodu. Czyżby trzeba było aż wojny, by uświadomić eurokratom, że Kreml budował sny o potędze za unijne pieniądze?
W zeszłym tygodniu europarlament debatował nad jak najszybszym zrzuceniem zależności od importu rosyjskiego gazu, ropy i węgla. Dla przypomnienia, z tego kraju pochodzi 25 proc. importowanej przez UE ropy naftowej, 45 proc. gazu ziemnego, a także 44 proc. sprowadzanego węgla kamiennego. Prezydent Biden wizytując w Brukseli zachęcił do kupowania amerykańskiego LNG, który co prawda swoje kosztuje, ale jest „bardziej moralny”. I choć bardzo prawdopodobne, że zamiast rzeczywistego zerwania łańcucha łączącego z Kremlem, Europa uprawia jedynie sankcyjną grę na zwłokę, cała sytuacja ujawniła co innego.
Podejmując tą dyskusję, eurokraci potwierdzili, że przez lata śrubując kolejne ambitne cele strategii odejścia od paliw kopalnych, nie tylko napędzali kabzę gangsterom z Kremla, ale pozbawiali się możliwości jakiejkolwiek alternatywy i dywersyfikacji. W swoich szaleńczych planach, np. Fit for 55 ochoczo uprawiali radosną twórczość w oderwaniu od jakichkolwiek rzeczywistych obliczeń, licząc, że każde marzenie o „czystym”, bezwęglowym świecie da się zrealizować dzięki „nieskończonym” zasobom rosyjskiego gazu.
Wesprzyj nas już teraz!
Dopiero wojna zweryfikowała urojenia pięknoduchów i wybudziła co poniektórych z szaleńczego snu o polach malowanych wiatrakami i farmach pełnych kolektorów. Współprzewodniczący niemieckich Zielonych, a zarazem federalny minister gospodarki Robert Habeck, w dniu inwazji na jak Ukrainę nie mógł uwierzyć, że w Europie toczy się regularna wojna, znana jedynie z podręczników historii.
Szczególnie Niemcy mają tutaj wiele na sumieniu. Przez lata poszczególne rządy współpracowały z Rosją w budowaniu „energiewende” – transformacji energetycznej, służącej przede wszystkim uzależnieniu kolejnych krajów. Teraz kanclerz Scholz wraz z ministrem Habeckiem jeżdżą w poszukiwaniu nowych źródeł gazu, przepraszają się węglem (sic!) a nawet ze znienawidzoną energią jądrową. Nie sposób jednak oprzeć się wrażeniu, że to tylko próba PR-owego ratowania wizerunku przed gniewem światowej opinii publicznej; zwłaszcza gdy 21 marca wraz z Włochami blokują szybkie odejście UE od rosyjskich surowców. Kiedy ucichnie huk spadających bomb, najprawdopodobniej wszystko wróci do normy. Bussiness as usual.
Budowa energetycznej sieci zależności, z gazociągiem Nord Stream 2 jako symbolem, byłaby dużo trudniejsza gdyby nie klimatyczna korba zachodnich elit politycznych. W kontekście inwazji na Ukrainę, „ideały” o zrównoważonym świecie, zachowaniu ekosystemów czy zjednoczeniu w obliczu globalnego zagrożenia okazały się niczym innym jak dźwignią, za pomocą której Kreml zachwiał porządkiem geopolitycznym obowiązującym od kilkudziesięciu lat. Można tylko spekulować w jakim stopniu przyczyniła się do tego infiltracja przez rosyjskie służby, na ile jest to robota „pożytecznych idiotów”, a na ile zwykły biznes. Nie zapominajmy również o jakże wymownej działalności przeróżnych „organizacji ekologicznych”, pod pozorem ochrony danego gatunku żabki czy bekasa, dziwnym trafem blokujących inwestycje o znaczeniu strategicznym i to przy aprobacie organizacji unijnych. W tym kontekście nie dziwi ujawniona przez „Die Welt”, skala wsparcia ekologów ze strony Kremla, opiewająca na – bagatela! – 82 mln euro.
Natomiast kiedy polityka klimatyczna służy nie tylko gigantycznym spekulacjom czy cywilizacyjnym „resetom”, ale zbrodniarzom mordującym kobiety i dzieci, niektórzy w końcu otwierają oczy. Coraz więcej środowisk w UE sprzeciwia się obecnej polityce klimatycznej, lub przynajmniej wzywa do przewartościowania jej poszczególnych elementów jak np. system handlu emisjami EU-ETS. Już nawet komisarz Wojciechowski, znany orędownik „Zielonego Ładu” wzywa do wyhamowania „ambitnych celów” rewolucji w europejskim rolnictwie. Są jednak środowiska ślepo wpatrzone w cele „zejścia do zera netto” emisji CO2, mimo naocznych skutków tej tragicznej krótkowzroczności. ONZ, słowami swojego sekretarza generalnego wyraża obawy, że wojna wyhamuje wysiłki na rzecz „powstrzymania klimatycznej katastrofy”, a tymczasowy powrót do paliw kopalnych określa mianem „kompletnego szaleństwa”. Widocznie ginące od rosyjskich rakiet kobiety i dzieci to niewielka ofiara, w perspektywie największego skoku na kasę w historii.
Dzięki odkryciu kart przez Putina wiemy, że równie niebezpieczni jak rozbrajający społeczeństwo pacyfiści są klimatyczni idealiści, pragnący w myśl ekologicznych utopii majstrować przy bezpieczeństwie energetycznym i żywnościowym. Oby wojna podziałała jak obuch, którego uderzenie uzmysłowi co poniektórym skalę szaleństwa jakiemu się oddali. Europejska polityka klimatyczna, zamiast zielonego, ma dzisiaj czerwony odcień krwi ukraińskich cywilów.
Piotr Relich