Tworzenie tak radykalnego instrumentu, pod płaszczykiem „bezpieczeństwa narodowego”, nie ma uzasadnienia. Od tego są stany nadzwyczajne – tak publicysta Łukasz Warzecha skomentował sprawę odrzucenia „rzutem na taśmę” przez Sejm zapisu pozwalającego na zamrożenie przez państwo majątku firm i osób według uznania, bez wyroku sądu, jedynie pod pretekstem wspierania rosyjskiej agresji na Ukrainę.
„Polska nie jest, szczęśliwie, w stanie wojny ani nawet nie wprowadzono na naszym terytorium żadnego z określonych w konstytucji stanów nadzwyczajnych. Przeto pomysły władzy, mogące stanowić poważne zagrożenie dla podstawowych wolności, trzeba wytykać” – zwraca uwagę publicysta na łamach portalu onet.pl.
Taki właśnie pomysł znalazł się w projekcie „Ustawy o szczególnych rozwiązaniach w zakresie przeciwdziałania wspieraniu agresji na Ukrainę oraz służących ochronie bezpieczeństwa narodowego”. Zakładał on między innymi, odwołując się do unijnych rozporządzeń w sprawie sankcji związanych z agresją, możliwość „zamrażania wszelkich środków finansowych i zasobów gospodarczych podmiotów oraz osób objętych sankcjami”. Podmioty objęte ograniczeniami miałyby zostać wymienione, oprócz wspólnej listy UE, także na polskim wykazie, zatwierdzanym przez ministra spraw wewnętrznych (obecnie Mariusza Kamińskiego). Mógłby on dowolnie, poza kontrolą parlamentarną czy sądową, umieścić w gronie objętych drastyczną procedurą nie tylko „osoby lub podmioty bezpośrednio lub pośrednio wspierające rosyjską agresję na Ukrainę”, ale i „osoby i podmioty stanowiące zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego Rzeczypospolitej Polskiej”.
Wesprzyj nas już teraz!
Czy publicysta albo internauta krytykujący nadzwyczaj ofensywną politykę władz wobec konfliktu zbrojnego mógłby znaleźć się na liście? Czy za „pośrednie wspieranie agresji” nie mógłby zostać uznany na przykład sprzeciw wobec nadzwyczajnych przywilejów dla uchodźców, takich jak preferencje w dostępie do służby zdrowia czy zatrudnienia? Zawarte w projekcie ogólne, bardzo nieprecyzyjne sformułowania pozwalają podejrzewać, że owszem, tak.
Minister SWiA mógłby wpisać na czarną listę dowolny podmiot na podstawie wniosków od 12 służb państwowych, przewodniczącego komitetu Rady Ministrów ds. bezpieczeństwa i obrony państwa (obecnie jest nim Jarosław Kaczyński) bądź też z własnej inicjatywy. „To dałoby rządowi potężne i pozostające niemal poza wszelką kontrolą narzędzie uderzenia praktycznie w kogokolwiek. Przepis nie ustanawiał żadnych ograniczeń, gdy idzie o obywatelstwo czy status, a więc może być zastosowany wobec dowolnego podmiotu i dowolnej osoby” – podkreśla Łukasz Warzecha.
„Wystarczyłoby, że ktoś w kręgu władzy – mógłby to być sam Kaczyński, mógłby to być minister Kamiński – uznałby, że jakaś firma, również ze sfery mediów, albo jakaś osoba zagrażają bezpieczeństwu państwa, aby pozbawić je wszelkich środków na czas nieokreślony. A przecież kategoria bezpieczeństwa państwa jest tak szeroka, że podciągnąć pod nią można by wszystko – także to, co dotyczy wolności słowa” – dodaje publicysta. Wskazał na ryzyko wiążące się z wyposażeniem jakiegokolwiek rządu w pozasądowe narzędzie pozwalające odciąć od własnych pieniędzy praktycznie każdą firmę i osobę, w dowolnym momencie, ze skutkiem natychmiastowym, bez odwołania, bez wprowadzania stanu wyjątkowego lub wojennego.
Groźny przepis został usunięty z projektu dopiero na ostatnim etapie prac w Sejmie, dzięki opozycji i niewielkiej przewadze głosów 232:224. Z obozu władzy wstrzymały się dwie osoby, jedna głosu nie oddała, wraz z opozycją sprzeciwili się przyznaniu tak szerokich kompetencji szefowi MSWiA Anna Maria Siarkowska, Teresa Hałas i Sławomir Zawiślak.
„W ten sposób skrajnie groźny przepis udało się tym razem wyeliminować. Tym razem, bo trudno mieć wątpliwości, że rządzący będą powtarzali próby wprowadzania takich skrajnie groźnych rozwiązań. Trzeba się mieć naprawdę na baczności” – przestrzega Łukasz Warzecha.
Źródła: Onet.pl, PCh24.pl
RoM