Współczesny świat coraz częściej zmusza nas do zweryfikowania czy wręcz porzucenia sentymentów z dzieciństwa, które dotychczas wydawały się czymś niepodważalnym. Na czoło owej hordy gorszej od Nogajów (jakby powiedział Mickiewicz), która dzidą prymitywnej ideologii „unieważnia” naszą kulturę, wysuwa się obecnie… Disney.
Na polski grunt językowy nie dotarł jeszcze termin woke ideology. Bo jak przetłumaczyć przymiotnik woke? Chyba najdokładniej byłoby: przytomny czy wręcz świadomy. Pasowałoby też czujny, a jeżeli chcielibyśmy przydać trochę złośliwości, to można by powiedzieć: pojętny. Z kolei tłumaczenie „mistycyzujące” brzmiałoby: przebudzony, oświecony.
Ale o co chodzi? Samo hasło stay woke (pozostań czujnym) zrodziło się w latach 30-tych ubiegłego wieku w kontekście niechęci wobec czarnoskórych Amerykanów. Obecnie – co bynajmniej nie dziwi – zostało ono zaadoptowane na użytek ideologii LGBT i nagle okazuje się, że każdy „poprawny” Amerykanin (czyt. przyklaskujący wszystkiemu, co złe, głupie i grzeszne) jest woke – przebudzony, oświecony, czuły, baczny czy też… you name it!
Wesprzyj nas już teraz!
Dopiero gdy tak powariujemy na temat tego terminu, widać, jak niesamowicie przewrotna retoryka się za nim ukrywa. Oto okazuje się – w myśl taktyki Stróżów Mądrości Etapu – że wszelkie przejawy tego, co kolokwialnie nazywamy „ogarnięciem” można wrzucić do jednego worka podpisanego skrótem LGBT. Słowem, popierasz ideologię homoseksualno-genderową – jesteś ogarnięty. I – logicznie – każdy, kto nie jest skłonny uważać się za mądrzejszego od Stwórcy i przypisywać człowiekowi demiurgicznych prerogatyw do „zmiany płci” czy usprawiedliwiania sprzecznego z naturą pociągu do tej samej płci jest: ciemny, nieczuły, nieoględny, nieświadomy czy też po prostu – zły i głupi.
Niewykluczone, że właśnie tak postrzega nas ta rozzuchwalona mniejszość radykalnych lewaków, której pozwoliliśmy sądzić, że ma prawo meblować świat na nowo. Ale że tak patrzą na nas właściciele legendarnej wytwórni Disney – ta myśl jest cokolwiek dziwna, a nawet smutna…
Szatan atakuje nasze dzieci
„Disney oficjalnie ogłosił się liderem przebudzonych” – pisze Mary Cuff na łamach portalu Crisis Magazine. Nie jest to bynajmniej ogólna, teoretyczna deklaracja, lecz realne wypowiedzenie wojny, a przeciwnikiem jest… rządzona przez katolika Rona DeSantis Floryda. Otóż Słoneczny Stan przyjął niedawno prawo, które chroni dzieci szkolne przed propagandą ideologii LGBT, zakazując wszelkich lekcji i dyskusji na jej temat, a pozostawiając tę sprawę do uznania rodziców.
Autorka komentarza w amerykańskim magazynie wymienia szereg tytułów, z którymi szczerze mówiąc nie jestem na bieżąco, ale warto przytoczyć deklaracje programowe samej wytwórni. Otóż okazuje się, że osoby na kierowniczych stanowiskach w Disneyu deklarują od jakiegoś czasu w mediach, że do końca roku 2022 połowa postaci w bajkach i filmach będzie zarezerwowana dla przedstawicieli mniejszości rasowych oraz „płciowych” i seksualnych. „Wielu konserwatystów wstrzymało oddech przed premierą drugiej części Krainy lodu: czy korporacja ulegnie głośnym żądaniom, by królowa lodu Elsa była jawną lesbijką?” – pyta Mary Cuff. I dodaje: „Rodzice na całym świecie musieli odetchnąć z ulgą, gdy w sequelu postanowiono zamiast tego pouczać dzieci o winie białych i ucisku rdzennych ludów”. Czyli tym razem udało się bez dewiacji.
Ale najbardziej nurtująca jest inna opinia, którą wyraża publicystka. Pisze ona mianowicie, że „Disney od prawie czterdziestu lat spokojnie i konsekwentnie toruje drogę nowej normie polityki tożsamości”. „Przynajmniej od zarania tak zwanego «renesansu Disneya» w latach 80. Disney był postępowym koniem trojańskim, który przeniknął prawie każdy dom w rozwiniętym świecie” – kontynuuje.
Jak wskazuje autorka, już wtedy konserwatywni komentatorzy zwracali uwagę na podstępne wsączanie wątpliwych moralnie wzorców. Czy słusznie? To wymagałoby odrębnego traktatu filmoznawczego, bo argumenty podane przez autorkę zasiewają wątpliwość, ale nie dają jednoznacznych odpowiedzi. Tak na przykład disneyowska Mała syrenka, o której pisze Mary Cuff, została niewątpliwie przez Disneya spłycona i pozbawiona chrześcijańskiego wydźwięku, ale czy naprawdę była zapowiedzią wątków „transpłciowych”? W oryginalnej opowieści Andersena chciała ona porzucić ciało syrenki i przyjąć ludzkie, aby wraz z nim otrzymać duszę nieśmiertelną i móc iść do nieba, co w wersji disneyowskiej zostało wycięte (tudzież anulowane), ale czy możemy zgodzić się z autorką artykułu w Crisis Magazine, że jest to wyraz niepogodzenia z własnym ciałem, który jest wstępem do „zmiany płci”?
Niezależnie od rozstrzygnięcia tych pytań Mary Cuff przytacza fakty, które bez wątpienia powinny budzić niepokój i które wyjaśniają obecną ofensywę LGBT. O ile tego typu wtręty w treści produkcji z lat 80-tych i 90-tych są kwestią sporną, o tyle bezsporna jest obecność wątków homoseksualnych w biografiach ówczesnych twórców zatrudnianych przez Disneya, a także na poziomie pozafilmowej aktywności firmy.
Jak bardzo „hej, do przodu” był Disney w propagowaniu seksualnych dewiacji, świadczy choćby fakt, że w latach 90-tych, kiedy nikt inny tylko liberał Bill Clinton podpisywał ustawę o ochronie małżeństwa, to w tym samym czasie wytwórnia wypłacała świadczenia „rodzinne” homoseksualnym pracownikom. Również wtedy zaczęło się organizowanie tzw. Gay Day (dni gejowskich) w parkach rozrywki Disneya. Nie wzięło się to znikąd, gdyż wielu producentów, scenarzystów czy autorów piosenek identyfikowało się właśnie jako osoby homoseksualne. Dla przykładu Howard Ashman, jeden z czołowych ludzi stojących za „renesansem Disneya” zmarł w wieku czterdziestu lat na AIDS. „Piękna i Bestia, za którą otrzymał pośmiertnego Oscara, jest mu dedykowana. A jego partner tej samej płci przeszedł do historii, kiedy odebrał nagrodę w imieniu Ashmana” – przypomina Mary Cuff.
Ciekawy jest też przypadek bajki Mulan, gdzie pojawia się motyw zmiany zewnętrznego wizerunku tak, by był on lepiej dostosowany do tego, jak bohater czuje się wewnątrz. Ni stąd, ni zowąd, niby nic, a pojawia się tam żart na temat… transwestytyzmu, jak przytacza autorka. Istotne jest nie tyle „tropienie” samych przekazów LGBT-owskich, co charakterystycznej narracji, która stawia na pierwszym planie nasze indywidualne pragnienia, które stają się ważniejsze od norm społecznych. Tu publicystka podaje przykład Aladyna (którego również współtworzył wspomniany Howard Ashman), gdzie sułtan źle się czuje z tym, że obowiązujące prawa i obyczaje nakazują mu wydać córkę za chłopaka z arystokratycznego rodu, po czym zmienia te prawa nie zastanawiając się nad tym, jaki był ich sens.
To postawienie na indywidualizm i sentymentalną miłość Mary Cuff wskazuje jako podłoże do dzisiejszej – otwartej już – propagandy LGBT. Zaczęło się zatem od „miękkiego” formowania dziecięcej wyobraźni, a dziś w tę wyobraźnię – którą pozbawiono, nomen omen, czujności na zło – sączy się treści będące ostatecznym buntem człowieka przeciwko Bogu. Robienie czegoś takiego dzieciom przez decydentów „fabryki bajek” może szokować. Dotychczas wydawało nam się, że przeciętny agresor cofa się, gdy widzi dziecko. Tylko po psychopatach i zbrodniarzach wojennych spodziewamy się krzywdy z rozmysłem uczynionej dzieciom, ale jak widać przyszedł czas, by zweryfikować te wyobrażenia.
Pozostańmy zatem czujni, uważni, przytomni i ogarnięci, gdyż Disney szykuje nam takie nowości, które pójdą nam w pięty, gdy – niebacznie – puściwszy je dzieciom, usłyszymy nagle od syna: Tato, mamo, co mam zrobić, gdy wewnątrz czuję się dziewczynką?
Filip Obara