Nieprzypadkowo w Hobbicie jak i Władcy Pierścieni zwycięstwo przychodzi w najmniej spodziewanym momencie, kiedy nadzieja praktycznie umarła, a zwątpienie zaczęło zżerać dusze bohaterów.
J. R. R. Tolkien niezwykle oburzał się, kiedy ktoś mówił o micie w kategoriach fikcji. Jego zdaniem pełne cudowności i oczarowania opowieści zawierały cenne Prawdy o świecie i człowieku, ponieważ tłumaczenie „dlaczego jest tak, jak jest” stanowiło główną rolę przedchrześcijańskich mitów.
Będąc jednak z kośćca pogańskie, w oczywisty sposób nie mogły zawierać Jej pełni. Dopiero Ewangelia, poprzez rzeczywisty opis zbawczej misji Chrystusa, „uświęciła” historie, pisane w szczerej chęci odpowiedzi na najważniejsze pytania ludzkości.
Wesprzyj nas już teraz!
Od tego czasu, w ocenie brytyjskiego mistrza każda legenda powinna nawiązywać do wzorca najdoskonalszej Baśni; nieść pocieszenie, wprowadzać w tajemnicę chrześcijańskiej nadziei, a poprzez kontakt z nadprzyrodzonością, wyzwalać z niewiary. Dokładnie takie podejście przyświecało powstawaniu historii Śródziemia, pisanej jako pewnego rodzaju Mitologia dla Anglii. Niebagatelną rolę odgrywa również sposób w jaki Dobro zwycięża Zło, nazwany przez Tolkiena eukatastrofą.
„I nagle zdałem sobie sprawę, co to jest (…) nagły szczęśliwy zwrot w opowieści, który przeszywa radością sprowadzającą łzy (co moim zdaniem jest najwyższym zadaniem, jakie mają pełnić baśnie). Nabrałem przekonania, że wywiera on swój szczególny efekt dlatego, że stanowi nagły przebłysk Prawdy i cała natura człowieka, spętana materialnym łańcuchem przyczyny i skutku, łańcuchem śmierci, odczuwa nagłą ulgę, jakby wybita kończyna nagle wskoczyła na swoje miejsce” – pisał w liście do swego syna Christophera.
Czyż nie doświadczamy podobnych emocji, kiedy Bilbo, zwiastując rychłe zwycięstwo krzyczy „Orły, orły nadlatują!”? Czyż nie przepełnia nas przenikające wzruszenie, kiedy pośród bitewnego zgiełku i zbliżającej się klęski, w otchłań Góry Przeznaczenia zostaje wrzucony Pierścień? Podskórnie czujemy, że to co dzieje się na kartach – co by nie było – powieści fantasy dotyka nas bardzo głęboko w sposób niezwykle rzeczywisty.
Nic dziwnego, w końcu największy pisarz XX w. inspirował się doświadczeniem wiary w Zmartwychwstanie. To ona wyzwala „najważniejsze uczucie: chrześcijańską radość wywołującą łzy, ponieważ jest ona w swej istocie tak podobna do smutku, jako że pochodzi z miejsc, gdzie Radość i Smutek stanowią jedno pogodzone ze sobą, tak jak samolubstwo i altruizm giną w Miłości” (Listy 89).
W Ewangelii zwycięstwo nadchodzi w momencie, kiedy po ludzku wszystko wydaje się przegrane. Ten, który obiecał nam życie wieczne umiera hańbiącą, okrutną śmiercią. Jego uczniowie, przestraszeni i zawstydzeni zamykają się przed światem na cztery spusty. „Zasłona przybytku rozdarła się na dwoje”, „ziemia zadrżała i skały zaczęły pękać” (Mt 27, 51). Umarli powstali z grobów, słońce się zaćmiło, a wszyscy uczestnicy krwawego widowiska „gdy zobaczyli, co się działo, wracali bijąc się w piersi” (Łk 23, 48).
A potem nastała cisza.
Teraz nieco lepiej rozumiemy poruszenie serc niewiast, którym Anioł Pański oznajmił: „Nie ma Go tutaj; zmartwychwstał” (Łk 24, 6). Idąc zabalsamować ciało swojego Mistrza, za nic w świecie nie spodziewały się takiego obrotu spraw. Podobnie niewiarygodne uczucie musiało towarzyszyć Jedenastu, kiedy „przyszedł, mimo drzwi zamkniętych” i oznajmił „Pokój wam!”. Jednocześnie „pokazał im swoje ręce i nogi”, „wziął i jadł wobec nich” (Łk 24, 40). Jakąż ulgę musieli poczuć, kiedy w końcu zrozumieli słowa Pisma: „Mesjasz będzie cierpiał i trzeciego dnia zmartwychwstanie” (Ł, 24, 46).
Również i my, kiedy jak co roku będziemy śpiewać „Zwycięzca Śmierci, Piekła i Szatana”, pamiętajmy, że jesteśmy uczestnikami Cudu, najwspanialszej eukatastrofy w historii świata.
Piotr Relich