Od północy w piątek we Francji obowiązuje zakaz publikowania sondaży i cisza wyborcza. Te ostatnie wyraźnie faworyzowały Emmanuela Macrona, który w niedzielę 24 kwietnia powalczy z Marine Le Pen o prezydenturę kraju.
Najwyższą wygraną Emmanuela Macrona wieszczył sondaż Sopra. Przewidywał poparcie dla aktualnego prezydenta na poziomie 57,5 proc. Z kolei Marine Le Pen mogła liczyć na wynik w okolicach 42,5 proc. Inne sondaże były bardziej łaskawe dla kandydatki Zjednoczenia Narodowego. Dla przykładu ankieta BVA przypisywała urzędującemu prezydentowi 55,5 proc. i dawała 44,5 proc. Marine Le Pen. Podobne wyniki podawały Ifop i Harris Interactive (55:45). Po debacie prezydenckiej Emmanuelowi Macronowi miał przybyć 1 punkt procentowy, ale dynamika wzrostu jego notowań tuż przed wyborami się zatrzymała. Prezydent pozostawał jednak wyraźnym faworytem. Zapowiadała się natomiast trochę mniejsza frekwencja, bo część osób rozczarowana jego rządami (często wyborcy Jeana-Luca Melenchona), nie chciała popierać żadnego z kandydatów.
Co ciekawe, aż 58 proc. ankietowanych postrzega obecnego prezydenta jako rzecznika „ludzi bogatych”. Z kolei 60 proc. uważa, że dzieli on kraj, 58 proc. po prostu „niezbyt go lubi”. Marine Le Pen ma jednak jeszcze „silniejszy” elektorat negatywny. Aż 65 proc. ankietowanych uważało, że jej wybór przyczyniłby się do „podziału kraju”, 56 proc. wyborców uważa ją za „rasistkę”, a 54 proc. odmawiało jej odpowiednich kompetencji do rządzenia.
Wesprzyj nas już teraz!
Spotkanie twarzą w twarz kandydatów podczas debaty prezydenckiej nie miało w sumie żadnego wpływu na wybory. W 2017 Marine Le Pen taką debatę przegrała i pogrzebała swoje szanse. Teraz pokazała swój cieplejszy wizerunek, nie dała się sprowokować, ale wyszedł z tego tylko… remis. Najważniejszy wpływ na wybory miała jednak nie debata, ale mobilizacja przeciwników Le Pen i dość „tradycyjne” przyprawianie jej gombrowiczowskiej „gęby”.
Straszono krachem ekonomicznym (list 400 szefów firm), wojną domową (zapowiedź buntu lewicy), do ataku na Le Pen włączono też „zagraniczną pomoc” polityków UE i w niebywałym stopniu media. Chociaż od piątku trwała cisza wyborcza, to w ulicznych kioskach „straszyły” przechodniów okładki pism z treściami i hasłami wymierzonymi w kandydatkę Zjednoczenia Narodowego. I nie były to bynajmniej tylko periodyki informacyjno-polityczne, ale np. modowy tygodnik… „Elle”.
Takie okładki i artykuły przemycające treści o rzekomej katastrofie związanej z możliwością wygranej Le Pen pojawiały się chyba w ponad 90 proc. francuskich mediów. Wybory we Francji zachowywały ramy demokracji, ale trudno uznać, że kandydaci mieli tu równe szanse. Ciekawe, że za to samo, ci sami francuscy komentatorzy polityczni, atakowali kampanię i wybory na Węgrzech, gdzie Victor Orban miał mieć zbyt dużą przewagę w mediach. W sumie… etyka Kalego.
Nie sprawdziła się teoria o „oddiabolizowaniu” wizerunku Marine Le Pen. Rzeczywiście w I turze nienawiść lewicy wziął na siebie Eric Zemmour, ale przed II turą stare hasła „obrony republiki” i teoria demonizowania prawicy narodowej powróciła i to w jeszcze bardziej zradykalizowanej odsłonie. Mieliśmy wiece Antify na ulicach, ataki fizyczne na działaczy prawicy, próby okupacji uniwersytetów i atmosferę niemal czasów Republiki Weimarskiej.
Francja jest poligonem dość dziwnego doświadczenia demokracji. W kraju, gdzie większość społeczeństwa nie chce już Macrona, jest uniosceptyczna i antysystemowa, jest on i tak skazany na… wygraną.
We Francji mamy obecnie trzy bloki wyborcze. Zradykalizowaną lewicę, coraz bardziej krystalizującą się prawicę i centrum, które uważa obydwie strony za zbyt radykalne. W II turze, jeśli ich kandydat Macron spotyka się z kandydatem prawicy, radykałowie z lewej strony w pewnej części zawsze poprą „centrystę” jako „mniejsze zło”. W przypadku, gdyby do II tury wszedł np. lewicowy Melenchon, elektorat prawicowy byłby zmuszony postąpić tak samo.
Trzeba tu także zauważyć kurczenie się z roku na rok zaplecza elektoratu prawicowego. Chodzi tu np. o przemiany demograficzne i coraz mniejszą ilość „Francuza we Francuzie”, by użyć cukrowej parafrazy ze znanego filmu Barei. Mamy też do czynienia z coraz bardziej lewicowo nastawioną młodzieżą (głosowali głównie na Melenchona), co jest poniekąd skutkiem zbaczającego od wielu lat na lewo systemu edukacji. Każde kolejne wybory mogą być dla prawicy coraz trudniejsze. Niektórzy uważają, że to „były wybory ostatniej szansy dla Francji, patrząc, ile głosów dostał kandydat islamolewicy w dzielnicach imigranckich i wśród młodych” (cyt. za Olivierem Bault – przyp. red.) i nie jest to opinia bezpodstawna.
Powstaje pytanie co dalej? Politycy we Francji już przygotowują się na tegoroczne wybory parlamentarne. Na prawicy słychać wieści, że niestety współpraca Rekonkwisty Erica Zemmoura i Zjednoczenia Narodowego Marine Le Pen nie będzie bezproblemowa. W dodatku, prezydent Emmanuel Macron nie spełnił swojej zapowiedzi wprowadzenia proporcjonalnego systemu wyborczego i wciąż obowiązuje formuła okręgów jednomandatowych. Doświadczenie wyborów prezydenckich pokazuje, że możemy tu być świadkami „powtórki z rozrywki”, czyli w przypadku II tury budowania „zapór republikańskich” i wzajemnego wspierania się kandydatów prezydenckiej formacji Republiko Naprzód i lewicowej Niepokornej Francji przeciw politykom prawicy.
Bogdan Dobosz
WMa