Moderniści – obecnie pod hasłem „synodalności” – opowiadają o partycypacji świeckich w życiu Kościoła, posuwając się nawet do pomysłów, wedle których parafianie mieliby zastąpić proboszczów w zarządzaniu wspólnotami. I – paradoksalnie – właśnie aktywność świadomych wiernych jest tą siłą, która przeciwstawia się agendzie zniszczenia Kościoła pod pretekstem „postępu”.
Ilość cytatów na temat rzekomego „wsłuchiwania” się w potrzeby wiernych jest tak obfita, że szkoda psuć sobie głowę, by po nie sięgać. Warto jednak przytoczyć jeden przykład z francuskiego podwórka, gdzie metropolita Dijon, Roland Minnerath, tak wsłuchał się w głos ludu, że wydalił księży z Bractwa św. Piotra, pozbawiając posługi duszpasterskiej kilkuset tradycyjnych katolików. Kapłani od 23 lat opiekowali się parafią w Fontaine-lès-Dijon, gdzie przyszedł na świat św. Bernard z Clairvaux. Powodem ich wygnania nie był żaden skandal obyczajowy czy finansowy, lecz jedynie… odmowa koncelebry. Księża na tyle poważnie traktowali swą służbę na rzecz katolickiej Tradycji, że za niegodne uznali branie udziału w – nawet okazjonalnym – odprawianiu Novus Ordo wraz ze swoim arcypasterzem.
Oczywiście jedyne głosy, jakie faktycznie mógł słyszeć abp Minnerath, to podszepty w jego własnej głowie lub… wytyczne z Watykanu. Incydent w Dijon był bowiem traktowany jako zapowiedź wydanego chwilę później motu proprio Traditionis custodes, a wspomniany hierarcha był zapewne jednym z tych, którzy negatywnie rekomendowali wspólnoty przywiązane do Tradycji w ramach tego, co Stolica Apostolska określiła jako „szerokie konsultacje” diecezjalne. Ich szerokość nie objęła – jak się później dowiedzieliśmy – na przykład kard. Josepha Zena z Hongkongu, którego zdanie niechybnie byłoby przeciwne intencji autora dokumentu.
Wesprzyj nas już teraz!
Szczęście w nieszczęściu, Pan Bóg dopuszcza na nieprzyjaciół wiary specyficzny rodzaj ślepoty, który sprawia, że ich działania stają się przeciwskuteczne. Jeżeli młot na Mszę Świętą Wszech Czasów, jakim miało być Traditionis custodes, przyniósł jakiś skutek, to jest nim raczej rozkwit katolickiej świadomości i wzmocnienie oporu wobec modernistycznej okupacji Watykanu. Nienawiść do tego, co katolickie, przez wszystkie wieki trwania Kościoła była jak pług, który wbija się w glebę chrześcijaństwa, aby mogły na niej wyrastać tym mocniejsze kłosy wiary – nawet jeżeli w pewnych okresach mniej liczne.
Matka Miriam odważniejsza niż papież i większość biskupów
Głośnym echem wśród konserwatywnych katolików odbiły się wypowiedzi niejakiej matki Miriam, konwertytki z judaizmu i założycielki zgromadzenia Córek Maryi, Matki Nadziei Izraela. Benedyktynka w swoich programach Mother Miriam Live krytykuje synodalność, mówi o granicach posłuszeństwa papieżowi, o tym, że nie można być jednocześnie katolikiem i aborcjonistą, a do prezydenta USA zwróciła się słowami: „Jesteś pionkiem diabła”.
„Ktoś musi powiedzieć naszemu prezydentowi, że jest na drodze do piekła” – powiedziała matka Miriam. Niestety, jak wiemy, nie skorzystał z tej okazji urzędujący papież, który w październiku ubiegłego roku spotkał się z Joe Bidenem. Najbardziej proaborcyjny wśród amerykańskich prezydentów miał wówczas usłyszeć, iż jest „dobrym katolikiem” i powinien nadal świętokradczo przystępować do Komunii Świętej, mimo iż faktycznie pozostaje w stanie ekskomuniki.
Watykan nigdy nie zdementował wersji podanej przez Biały Dom, a sam Franciszek nie poprzestał na chwaleniu „dobro-katolicyzmu” Joe Bidena, lecz wykonał – rękami prefekta Kongregacji Nauki Wiary – konkretny ruch, aby zastopować działania na rzecz ochrony życia poczętego przed gehenną aborcji. W chwili, gdy amerykańscy biskupi zamierzali uchwalić zasady nieudzielania Komunii Świętej proaborcyjnym politykom, nadszedł list z Watykanu, w którym kard. Luis Ladaria przekonywał, że należy owym notorycznym aborcjonistom zaoferować „dialog i wyrozumiałość”.
Ale co papież zatrzymał, to odważni biskupi wzięli w swoje ręce. I tak słyszeliśmy w ostatnich dniach, jak metropolita San Francisco, abp Salvatore Cordileone, publicznie ogłosił zakaz udzielania Ciała Pańskiego jego diecezjance, Nancy Pelosi, która jako przewodnicząca niższej izby Kongresu Stanów Zjednoczonych jest jedną z naczelnych figur optujących za nieograniczonym „prawem” do zabijania nienarodzonych. W jego ślady poszło kilku innych hierarchów i pozostaje tylko czekać aż abp Cordileone postawi kropkę nad i – potwierdzając ekskomunikę, którą ipso facto zaciągnęła Pelosi popierając proaborcyjne ustawodawstwo. Wyraziłbym nadzieję na podobne kroki wobec Joe Bidena, ale to za kadencji obecnego proaborcyjnego arcybiskupa Waszyngtonu, Wiltona Gregory, byłoby niemożliwe…
Ks. James Altman i fenomen „anulowanych” kapłanów
Celem modernistów jest wprowadzenie antychrześcijańskiej agendy w taki sposób, byśmy się nie spostrzegli i by ich samych nikt nie uznał za niekatolików, czego przykładem jest niemiecka Droga synodalna. Formalnym ukonstytuowaniem tej strategii był Sobór Watykański II, który wprowadził szereg niejasnych czy wręcz sprzecznych z nauczaniem Kościoła zapisów – pod pretekstem „pastoralnego”, a nie doktrynalnego charakteru tego zgromadzenia. Taktykę dzisiejszych „progresistów” można by streścić następująco: Będziemy tak długo sączyć jad błędów i zepsucia ukryty pod szatą duszpasterskiej troski, aż wszyscy zostaną nim zatruci – nawet bez konieczności spektakularnych zmian w Katechizmie. W intencji modernistów za kilkanaście czy kilkadziesiąt lat, gdy postąpi rotacja pokoleń, nagle okaże się, że „katolicy LGBT” są w porządku i w sumie… nawracać się nie potrzebują.
Biorąc pod uwagę, iż większość katolickiej hierarchii albo należy do tej frakcji albo nie wykazuje bojowego nastawienia w jej zwalczaniu, po ludzku wszystko zmierza ku momentowi, gdy dla katolików w Kościele „posoborowym” pozostanie niewiele miejsca – albo wcale. Doświadczają tego już wierni kapłani, którzy co i rusz są usuwani ze swoich wspólnot, a nawet suspendowani. W USA powstało nawet stowarzyszenie „anulowanych” kapłanów (Coalition for Canceled Priests), które zrzesza księży zawieszonych w posłudze za wierność nauczaniu Kościoła i za „niepoprawną politycznie” postawę, choćby w bronieniu życia poczętego.
Jednym z przykładów jest ks. James Altman, który z woli biskupa utracił probostwo w kościele św. Bartłomieja w La Crosse w stanie Wisconsin, ponieważ nie zamknął drzwi świątyni w dobie „pandemii” i otwarcie mówił o „absolutnej zgniliźnie” w hierarchii kościelnej oraz o tym, że biskupi porzucili swoje owce, podporządkowując się laickiej agendzie lockdownów. Ks. Altman został suspendowany, a jedynym hierarchią, który publicznie wstawił się za nim był bp Joseph Strickland z Teksasu, który powiedział, że proboszcz La Crosse cierpi z powodu prawdy, którą głosi.
Ale wierni – i tu dochodzimy do tytułowego problemu – stanęli po stronie ks. Altmana, od którego doświadczyli niekłamanej duszpasterskiej miłości i troski. W krótkim czasie zebrali oni kilkaset tysięcy dolarów na sfinansowanie obrony w procesie kanonicznym oraz dalszą działalność. Nasuwa się tu pytanie: Można oszukać rozum, ale czy można oszukać serce? Doświadczywszy opieki ze strony kapłana, któremu Ewangelia i Tradycja nie są obojętne, katolik nie powinien mieć wątpliwości, kto jest „od Pana”, a kto jest wilkiem w owczej skórze.
Czas wiernych?
Oprócz garstki biskupów i duchownych to wierni świeccy zdają się przejmować obowiązek rozeznawania duchów i konfrontowania treści tego świata z nauczaniem Kościoła. Gdy hierarchowie wzywają do kompromisu z proaborcyjnymi politykami, setki tysięcy działaczy pro-life z radością trzymają się ducha i litery Ewangelii. Gdy papież prosi niemieckich biskupów o „przetarcie szlaków synodalności” i bodaj jeden tylko hierarcha oficjalnie ogłosił odcięcie się od „procesu synodalnego” (arcybiskup Liechtensteinu Wolfgang Hass), to świeccy autorzy i organizacje ostrzegają przed niebezpieczeństwami tzw. Synodu o synodalności.
Skąd tyle mądrości i odwagi właśnie na dole kościelnych struktur i wśród owiec? Dzieje się tak, ponieważ nadprzyrodzona cnota męstwa nie leży w usposobieniu naturalnym, w sile fizycznej czy pozycji w hierarchii. Jak Dawid pokonał Goliata, ponieważ powierzył się Panu, tak najmniejszy spośród Jego sług może zawstydzić setkę uczonych modernistów, gdy z Bożej woli dojdzie do konfrontacji.
Zagadnienie, czy i kiedy należy wypowiedzieć posłuszeństwo hierarchii kościelnej, to temat na odrębną analizę, niemniej jest jasne, że przytłaczająca większość odważnych i klarownych głosów na temat kryzysu w Kościele nie wychodzi dziś od biskupów czy księży cieszących się „pełną komunią” z Watykanem, a ważną – jeśli nie kluczową – rolę w tym dyskursie odgrywają właśnie świeccy działacze, pisarze, publicyści, a nawet zwyczajni wierni.
Prawdziwa „opozycja” przeciwko rządom modernistów zdaje sobie oczywiście sprawę, że hierarchia w Kościele pochodzi z ustanowienia Bożego i nie kieruje się logiką rewolucji, która diagnozując chorobę, nie decyduje się na leczenie, tylko na odcięcie całej kończyny ładu publicznego. Ale poszanowanie hierarchii nie może oznaczać tolerancji dla rewolucjonistów, którzy – za smutnym dopuszczeniem Opatrzności – zajmują stanowiska kościelne, lecz twardy warunek, by zaczęli głosić wiarę katolicką lub porzucili niegodziwie pełnione urzędy.
Odnowa Kościoła często zaczynała się od „prostych mnichów”, benedyktynów czy franciszkanów – pytanie, czy nie zbliżamy się do momentu, gdy to świeccy będą musieli w sposób zdecydowany i pozbawiony fałszywej kurtuazji upomnieć się o przywrócenie należytej powagi urzędowi biskupa oraz o powrót do wierności Tradycji?
Filip Obara