„Postępowy” jezuita, który rzadko występuje choćby w koloratce, o sutannie nie wspominając, opisał na Facebooku swoje doświadczenie udzielenia dziesięciorgu dzieci pierwszej Komunii Świętej. Uczestników zwerbował z tzw. projektu Baranki, w ramach którego adaptuje się metody Montessori do… sprawowania sakramentów.
Tak jak w przedszkolach, gdzie brak odgórnie ustalonego porządku ma być sposobem na zaprowadzenie porządku, tak w eksperymencie Grzegorza Kramera dzieci same wykonują to, co normalnie robi ksiądz. „W tej grupie dzieci nie były pokropione w sposób tradycyjny kropidłem (przy odnowieniu przyrzeczeń chrzcielnych), ale każde samo moczyło rękę w wodzie święconej i robiło krzyż na sobie” – opisuje koordynator projektu.
Samodzielne polewanie się wodą miało być swoistym „uzupełnieniem” niemożności dokonania tego podczas chrztu w wieku niemowlęcym. Ale czy chrzest przyjmujemy sami? Czy samodzielnie włączamy się do wspólnoty Kościoła, ponieważ tak nam się zachciało i polaliśmy się wodą? To pierwsze wykrzywienie istoty katolickich sakramentów, którego ofiarą jest grupa prowadzona przez popularnego jezuitę.
Wesprzyj nas już teraz!
Dalej dowiadujemy, że grzech to właściwie jest w tym wszystkim nieważny. „Dzieci z rodzicami przez cały rok uczą się szukać w sobie dobra, talentów, przestrzeni do rozwoju, a to wszystko prowadzi do postawy wdzięczności wobec Boga, ludzi i siebie samego. (…) O samych grzechach mówiliśmy bardzo mało w tych spowiedziach, to już kiedyś pisałem, że nie należy dzieciom ich wmawiać i pamięć o tym, że są dziećmi” – czytamy.
Grzegorzowi Kramerowi pomyliły się najwyraźniej koncepty wczesnej Komunii Świętej, którą może przyjąć nawet pięciolatek (i taki faktycznie nie musi przesadnie skupiać się na grzechu, poza ogólnym jego rozumieniem) i Komunii Świętej, do której przystępuje trzecioklasista, który co najmniej od dwóch lat w pełni korzysta z daru rozumu.
Dzieci przynosiły mapy myśli, plakaty i albumy, było o dobroci Bożej, o talentach, o przyrodzonych dążeniach człowieka… Ogólnie na pewno było miło. „Bardzo fajnie robi się boże rzeczy z dziećmi, kiedy tak naprawdę prowadzą ich w tym rodzice, a nie ksiądz. Moja rola jest jasna, mam być przy sakramencie” – podsumowuje Kramer. Szkoda jedynie, że jezuita nie wspomina przy tym ani razu o… sakramencie pokuty, którego udzielił.
Dziecko – nawet jeżeli nie popełnia grzechów ciężkich – od najmłodszych lat uczy się odróżniać dobro od zła. Prawidłowe ukształtowanie sumienia zaważy na całym jego życiu. A nie ma prawidłowego ukształtowania sumienia bez znajomości prawdziwej antropologii (w tym wypadku świadomości skutków grzechu pierworodnego).
Przygotowanie do sakramentu pokuty nie ma nic wspólnego z odkrywaniem talentów, gdyż stanowią one naturalny (a nie nadprzyrodzony) dar Boży. Natomiast spowiedź dotyczy życia łaski, którą tracimy przez grzech, a pomnażamy dzięki owocom Męki i Najdroższej Krwi Chrystusowej udzielanym nam przez kapłana w świętych sakramentach. To jest rzeczywistość spowiedzi, która – przynajmniej sądząc z opisu Kramera – została przed jego Barankami zatajona.
A zapewniam – z domowej autopsji – że już sześciolatek jest w stanie te rzeczy pojąć i nie ma powodu, by pozbawiać go autentycznego doświadczenia religijnego. Chyba, że proponowana tu religijność ma być równie bezobjawowa, jak charyzmat zakonny Grzegorza Kramera…
https://twitter.com/KramerGrzegorz/status/1533085492450889730
Filip Obara