W szeptanej przez miliony chrześcijan na świecie Modlitwie Pańskiej nieustannie powtarzamy: „Bądź wola Twoja”. Wyrażane w ten sposób przez wierzącego pragnienie zdaje się być nie tylko fundamentalne, ale i konieczne. Takie założenie nieodzownie wiąże się z pytaniem, na które trzeba sobie jednoznacznie odpowiedzieć: czy ja naprawdę chcę pełnić wolę Bożą?
Doświadczenie pokazuje, że człowiek dąży zazwyczaj do spełnienia wyznaczonego przez siebie zamiaru, czyli – w istocie – pragnie pełnić „swoją wolę”. W naturze ludzkiej tkwi źródło owej tendencji. Nagość tej prawdy w sposób szczególny obrazuje opisana w Ewangelii Łukaszowej przypowieść o synu marnotrawnym. Gdy wnikliwie rozważymy jej treść, to nietrudno będzie nam dostrzec, jak opacznie młodszy syn rozumiał wolę ojca, która w jego rozumieniu sprowadzić się miała do zgody na wydanie należnego mu spadku. Takie podejście wskazuje, że potomek nie rozumiał, kim był jego ojciec. Dopiero upadek sprawił, że syn mógł doświadczyć ojcowskiego miłosierdzia, które przejmująco ukazuje scena radosnego przyjęcia zbłąkanego dziecka w domowe i rodzinne progi. Wówczas prawdziwa wola ojca objawia w jego euforycznym wręcz stwierdzeniu: „Ten mój syn był umarły, a znów ożył”. Zatem pragnieniem rodzica było doprowadzenie syna do rzeczywistego poznania jego woli, a tym samym prawdy o życiu, co dokonać się może tylko w wolności. Widać to wyraźniej, gdy wsłuchamy się w lament starszego syna, który – jak się okazało – wypełniał swoje obowiązki z posłuszeństwa. Zarówno jeden, jak i drugi musieli doświadczyć ojcowskiego miłosierdzia.
W tej perspektywie łatwiej będzie nam pojąć pierwotny zamysł Boga względem człowieka. Dobrze oddał to św. Paweł w słowach: „W Nim bowiem wybrał nas przed założeniem świata, abyśmy byli święci i nieskalani przed Jego obliczem. Z miłości przeznaczył nas dla siebie jako przybranych synów przez Jezusa Chrystusa, według postanowienia swej woli, ku chwale majestatu swej łaski, którą obdarzył nas w Umiłowanym” (Ef 1, 4-6). Słowem, wolą Stwórcy będzie doprowadzenie nas do tego, abyśmy byli przed Nim dziećmi.
Wesprzyj nas już teraz!
Prawdę tę genialnie wyakcentował C. S. Lewis w książce pt. „Listy starego diabła do młodego”. W jednej z korespondencji Krętacz pisze do Piołuna: „Dla nas istota ludzka jest przede wszystkim żerem; naszym celem jest wchłonąć jej wolę w naszą, powiększyć sferę naszej osobowości jej kosztem. Lecz posłuszeństwo, którego Nieprzyjaciel wymaga od ludzi, jest czymś zupełnie innym. Trzeba się pogodzić z faktem, że całe to rozprawianie o Jego miłości do ludzi i o tym, że Jego służba jest całkowitą wolnością, nie jest tylko (jakby się w to chciało wierzyć) czczą propagandą, lecz przerażającą prawdą. On naprawdę chce zapełnić wszechświat mnóstwem małych wstrętnych kopii samego Siebie – stworzeń których życie, w miniaturowej skali, będzie jakościowo podobne do Jego, nie dlatego, żeby je wchłonął, lecz dlatego, że ich wola dobrowolnie dostosowuje się do Jego woli. My potrzebujemy bydła, które w końcu mogłoby stać się żerem; On potrzebuje sług, którzy w końcu mogliby stać się synami”.
Boża zasada, którą ujawnia Lewis, jest w rzeczywistości zasadniczą treścią Ewangelii, czyli Dobrą Nowiną o bezgranicznej Miłości Boga do człowieka. Od tej Miłości może odciąć stworzenie tylko jego wolna wola. Nie sposób pojąć zjawiska, w którym kochającemu do szaleństwa Stwórcy człowiek mówi: „NIE”. Pewnym ułatwieniem w próbie zrozumienia tego problemu jest opisana w Księdze Rodzaju historia rajskiego grzechu, o której od wieków mówi się jako o „tajemnicy nieprawości”.
Istota grzechu pierworodnego polega na tym, że Ewa za przyczyną szatańskiej insynuacji zwątpiła w bezinteresowną i szczerą Miłość Boga. Szczególnie znamienne będą tu sugerujące złe intencje Stwórcy słowa starodawnego węża: „Na pewno nie umrzecie! Ale wie Bóg, że gdy spożyjecie owoc z tego drzewa, otworzą się wam oczy i tak jak Bóg będziecie znali dobro i zło” (Rdz 3, 4). Od tego momentu relacja wątpiącego w Bożą Miłość człowieka zmienia się ze związku dziecko-ojciec w układ sługa-Pan, co przełożyło się w konsekwencji na ukazane w dziejach stosunki międzyludzkie, gdy zamiast wzajemnej zażyłości i ufności, wprowadzono zasadę podległości, dominacji jednego nad drugim.
Owo pęknięcie w relacji pomiędzy Bogiem a człowiekiem widoczne będzie, gdy w tej perspektywie odczytamy słowa św. Pawła: „Cóż więc powiemy? Czy Prawo jest grzechem? Żadną miarą! Ale jedynie przez Prawo zdobyłem znajomość grzechu. Nie wiedziałbym bowiem, co to jest pożądanie, gdyby Prawo nie mówiło: Nie pożądaj! Z przykazania tego czerpiąc podnietę, grzech wzbudził we mnie wszelakie pożądanie. Bo gdy nie ma Prawa, grzech jest w stanie śmierci” (Rz 7, 7-8). Okazuje się, że sama znajomość Prawa nie wystarcza, by nim żyć i je wypełnić. Co więcej, może pobudzić człowieka do działania przewrotnego, na zasadzie buntu, gdy narasta w nim świadomość, iż nie jest w stanie własną mocą tego uczynić.
Prawidłowość tę można dostrzec, wsłuchując się z uwagą w opowiedziane na „jutubowym” podcaście Joli Szymańskiej pt. „#teżodchodzę” historie wiernych, którzy postanowili zdystansować się lub odejść z Kościoła. Na przykładzie wyłaniających się z rozmów byłej katolickiej publicystki i blogerki życiorysów da się zauważyć swoistą regułę, której konsekwencją jest utrata wiary lub decyzja opuszczenia usytuowanych w domach modlitwy szeregów ławek. Wśród wielu sygnalizowanych przez bohaterów podcastu Szymańskiej powodów głośnej deklaracji: „też odchodzę” była niezgoda na pewne aspekty kościelnego nauczania. Szczególną niesławę zyskał wymóg życia w czystości przedmałżeńskiej, który wprost wynika z Bożego przykazania – „Nie cudzołóż”. Przykładem niech będzie wypowiedź wychowywanej w wierze katolickiej od dziecka Ireny Owsiak, która do przekazywanych jej zasad zaczęła podchodzić z dystansem stopniowo. „Gdy poszłam na studia coraz więcej mi rzeczy nie pasowało, głównie kwestie światopoglądowe, o których mówił Kościół, dotyczącej seksualności. Szukałam jakiejś bardziej lajtowej wersji dla siebie” – mówiła.
Podobny zgrzyt w życiu jednej z osób, z którą rozmawiała Szymańska – Elizy Wydrych-Strzeleckiej – rodziły kwestie: przedślubnego seksu, antykoncepcji, wizji kobiety powołanej do macierzyństwa, aborcji. Opór wobec propagowanej przez księży przedmałżeńskiej seksualnej wstrzemięźliwości oraz koncepcji świętości życia po naturalny kres charakteryzował też podejście Justyny Mazur do tej tematyki. „Pierwsza rzecz, która mi kompletnie nie leżała to był seks przedmałżeński. Ja byłam bardzo zakochana w chłopaku. I to była bardzo wielka miłość (…). Nie potrafiłam zrozumieć, jak może być grzechem to, że dochodzi w pewnym momencie do zbliżenia seksualnego i mam tego w ogóle żałować. To przecież jest takie piękne, wypływa z serca, ja nie mam absolutnie grama złej intencji. Ja tego człowieka w tym momencie bardzo kocham. Ta miłość jest, niezależnie od tego, czy ta miłość przetrwa, czy nie. To był pierwszy moment. Drugi moment to były rzeczy związane z eutanazją, z czym się kompletnie nie zgadzałam, ponieważ ja bym nie chciała, żeby ktoś mi bliski, a nawet ja sama cierpiała w taki sposób, w jaki cierpiał mój tata”.
Innym powodem odsunięcia się rozmówczyń autorki podcastu pt. „#teżodchodzę” od Kościoła była prawda o grzechu i Odkupieniu. Brak akceptacji wobec treści kościelnej nauki o krzyżu doprowadziło wspomnianą Elizę Wydrych-Strzelecką do dramatycznego w istocie wyznania: „Ja nie jestem grzechem i nie trzeba za mnie umierać, bo bardzo długo ten grzech był częścią mnie. Byłam grzechem do 28 roku życia i teraz tak bardzo nie jestem nim. Jak ktoś mi mówi, że Ktoś umarł za moje grzechy, to się wściekam i dziękuję. Nie trzeba za mnie umierać! Dziękuję bardzo!”. Ta niezgoda doprowadziła ją do decyzji o apostazji, czego symbolicznym aktem było zdjęcie krzyża ze ściany. „Zdjęłam krzyż i wyrzuciłam do kosza. Ja odebrałam temu moc i stało się to dla mnie bez wartości. Czułam ulgę i dumę. Nie było gromu, nadal żyję!”- mówiła.
Podobnie sensu w tajemnicy krzyża nie dostrzegła kolejna osoba przepytywana przez Szymańską, Justyna Mazur, skąd wynikło jej zrozumienie dla eutanazji. „Gdzie miłość w takim cierpieniu? Zaczęłam się zastanawiać, że jeśli ja kogoś kocham, to absolutnie ostatnią rzeczą, jaką chce, to żeby osoba, którą kocham cierpiała”. Irenie Owsiak przeszkadzało z kolei: „postrzeganie nas jako osób grzesznych. To że cały czas są powtarzane w Kościele teksty o tym, jakimi jesteśmy grzesznikami i ogólnie potrzeba tego, w sensie, żeby ktoś za mnie umarł, żeby mnie rozgrzeszyć. Jak sobie teraz o tym myślę, to jest absurdalne, że dlaczego ja miałabym być grzechem, być grzeszna”.
Wśród wielu przyczyn, w następstwie których rozmówcy Szymańskiej postanowili odejść od Kościoła był sprzeciw wobec jego instytucjonalnych mankamentów, a szczególnie pedofilskich skandali. Jednak tym, co łączy większość bohaterów podcastu, to brak zgody na negatywną ocenę idei nieheteronormatywności. Taki pogląd możemy znaleźć w „świadectwach” nie tylko Ireny Owsiak, Elizy Wydrych-Strzeleckiej i Justyny Mazur, ale też Kasi Koczułap, Maćka Białobrzeskiego, Magdy Adamus czy kobiety przedstawiającej się jako mężczyzna o personaliach Ksawery Kondrat.
Przez historie przywołanych osób przewijają się ponadto motywy towarzyszącego im w wierze nieustannego lęku oraz współwystępujące wraz z decyzją o odejściu poczucie ulgi (dla niektórych też straty). Przykładem na to może być zacytowany przez Szymańską fragment książki Justyny Mazur: „Czasami tęsknie za rytmem świąt. Maj to już nie są dla mnie wieczorne nabożeństwa pachnące bzami i powolne spacery z kościoła z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Wiosna nie jest dla mnie czasem przeżywania śmierci Jezusa za nasze grzechy. Ale świadomość, że już nie muszę się nurzać w tym okrucieństwie i brać odpowiedzialności za to konanie na krzyżu. Przecież On umarł również przeze mnie i za mnie sprawia, że ta tęsknota się wycisza. Największy paradoks polega na tym, że za tym, z pozbycia czego najbardziej się cieszę, zdarza mi się najbardziej zatęsknić”.
Uważne wsłuchanie się w te relacje pozwala odkryć, że za towarzyszącym wierze lękiem kryje się najczęściej wypaczona wizja Boga, wpychająca wyznawcę w układ sługa-Pan. Dziwić nie powinna zatem rodząca się w odpowiedzi potrzeba wyzwolenia się z tej zależności, której efektem jest spadek napięcia i poczucie odzyskanej wolności. Jest to możliwe w sytuacji zerwania opartej na zasadzie ufności więzi z Bogiem, co w konsekwencji skazywać może człowieka na pewną samotność, niepewność, subiektywność. W najgłębszej istocie taka wolta uniemożliwia przyjęcie woli Bożej, ponieważ nie dochodzi do osobowego spotkania stworzenia z kochającym Stwórcą. Bez tej optyki nie sposób zrozumieć też dopuszczanego w życiu ludzi cierpienia. Widzimy to wyraźnie w ukazanej w Księdze Hioba skardze, z której „mieszkaniec ziemi Us” zwalnia Boga w chwili jego osobowego z Nim spotkania, co wyraziło się w słowach: „Dotąd Cię znałem ze słyszenia, obecnie ujrzałem Cię wzrokiem, stąd odwołuję, co powiedziałem, kajam się w prochu i w popiele” (Hi 42, 5-6).
Osobowe spotkanie z Bogiem w naszym przypadku dokonuje się przez Chrystusa, który przyszedł na świat nie po to, żeby człowieka potępić, ale zbawić. Jego nauka miała na celu wydobyć go z opresji grzechu, a nie – jak twierdzą rozmówcy Szymańskiej – ujarzmić. Gdy Zbawiciel mocą autorytetu Syna Bożego przywołuje tę absolutnie fundamentalną prawdę o człowieku jako mężczyźnie i kobiecie, a ich miłosnej więzi nadaje charakter ostateczny i nierozerwalny, to czyni to, by pokazać, jaki jest odwieczny, Boży względem nas zamysł. W tym kontekście dopiero można pojąć sprzeciw Kościoła wobec całej idei tzw. „społeczności LGBT”.
O tym, jak niszczące dla ludzkiego życia jest wejście w ten paradygmat, możemy dowiedzieć się z przeprowadzonej przez Marka Siekielskiego w ramach projektu „Sekielski Brothers Studio” rozmowy z aktorem Jackiem Poniedziałkiem. Zamieszczony na platformie YouTube materiał znakomicie pokazuje skutki łamania Bożych przykazań. Używki, homoseksualna rozwiązłość, odbiegająca od normy egzystencja doprowadziły odtwórcę filmowych ról do takiego stanu, iż konieczna okazała się być pomoc psychiatry i psychoterapia.
Stanięcie w prawdzie było momentem, w którym rozmówca Marka Sekielskiego musiał dokonać wyboru, co wiązało się z przebaczeniem bliskim, porzuceniem nieuporządkowanych w seksualnej sferze relacji oraz decyzją o życiu w trzeźwości. W przeciwieństwie do niektórych bohaterów podcastu Szymańskiej aktor ubolewał nad tym, że jest człowiekiem niewierzącym, bo – jak zauważył – „ludziom wiara bardzo pomaga”.
W perspektywie wiary opartej na zasadzie zaufania dostrzec możemy zbawczą pedagogię Bożych zakazów i nakazów, których wypełnienie winno dokonywać się jednak w wolności, gdyż niepojętym paradoksem byłaby sytuacja, w której zbawiony mógł powiedzieć: „jestem wprawdzie w Niebie, ale cóż z tego, skoro nie jestem wolny”.
Anna Nowogrodzka-Patryarcha