Francuska prezydencja w UE kończy się 30 czerwca i chociaż od przyjętego w 2009 roku traktatu lizbońskiego, ma już w znacznej mierze znaczenie honorowe, to Paryż zamierzał wykorzystać swoje przywództwo m.in. do forsowania kilku celów ideologicznych i wzmocnienia swojej pozycji. Teraz media znad Sekwany stwierdzają, że prezydent Emmanuel Macron musiał „zmienić swoje ambitne plany wobec UE po inwazji Rosji na Ukrainę”. Miała to być „ambitna prezydencja”, ale francuscy dyplomaci z Brukseli przekazują większość „niedokończonych spraw” do swoich czeskich kolegów, bo to Praga przejmie pałeczkę do 31 grudnia.
Przypomnijmy, że francuskie „przywództwo” zostało zainaugurowane z wielką pompą przemówieniem Emmanuela Macrona w Parlamencie Europejskim 19 stycznia. Prezydent zapowiedział reformę strefy Schengen, obronność europejską, dalszą walkę z „ociepleniem klimatu”, prace nad europejską płacą minimalną, refleksje nad reformą instytucji, a wreszcie wpisanie tak zwanej aborcji do praw fundamentalnych UE. „Mapa drogowa” była bogata i miała być wręcz wstępem do przebudowy Unii.
Wojna na Ukrainie wszystko zmieniła. Zwiększyło się znaczenie granic państwowych, mrzonki o wspólnotowej obronności przesłonił wzrost roli NATO, a nawet poszerzenie paktu, „zielone łady” kończą się powrotem do atomu, a nawet do wyklętego węgla. Dodatkowo decyzja Sądu Najwyższego USA przywracająca decyzyjność o ochronie życia nienarodzonych dzieci prawodawstwu stanowemu ma olbrzymi wpływ na Europę i ożywiła nadzieję ruchów pro-life.
Wesprzyj nas już teraz!
Jak stwierdza „Le Figaro”, „geopolityka uderzyła w ambicje Emmanuela Macrona i Clémenta Beaune’a, ówczesnego sekretarza stanu do spraw europejskich. (…) Zmieniły się priorytety i Francja została zmuszona do koordynowania europejskiej odpowiedzi na konflikt”. Dodajmy, że wpływ na samoograniczenie kończącego się właśnie formalnego przywództwa Paryża miały też wybory prezydenckie i parlamentarne, które z konieczności zajęły dodatkowy czas Macronowi.
Rodzime media oceniają jednak to półrocze pozytywnie. Ich zdaniem, doświadczenie dyplomatyczne Paryża przydało się w „utrzymaniu jedności” i przejściu przez proces nakładania unijnych „pakietów sankcji”. Miało tu pomóc m.in. uczestnictwo w „formacie normandzkim”, czyli odpowiedzi na pierwszą agresję Rosji z 2014 roku. Warto tu zauważyć typową francuską „specyfikę”, która ewidentne porażki stara się przekuwać w rzekome sukcesy. Na marginesie warto dodać, że także niedawne odtajnienie rozmowy telefonicznej Macrona z Putinem tuż przed napaścią na Ukrainę, ma podobny cel. W rzeczywistości obnaża brak realizmu i zrozumienia Rosji przez francuskiego prezydenta, ale w założeniu ma pokazać, że przecież dzielny przywódca „stawiał się” agresorowi.
Dziennik „Le Figaro” tymczasem cytuje opinię Nicoletty Pirozzi, szefowej programu europejskiego w rzymskim Instytucie Spraw Międzynarodowych. Wychwala ona mijającą prezydencję i mówi, że „znalezienie kompromisów byłoby bardziej skomplikowane, gdyby na czele Rady stał na przykład jeden z krajów bałtyckich”. Francja to podobno, „właściwy kraj, we właściwym miejscu i we właściwym czasie”. To opinia Sébastiena Maillarda, dyrektora Instytutu Jacquesa-Delorsa. Przypomnijmy, że patron tego instytutu był szefem KE, a przy tym mocno prorosyjskim socjalistą.
Przypomina się, iż Francja „zaakceptowała kompromis w sprawie przyznania Ukrainie i Mołdawii statusu kraju kandydującego do UE”. Dodajmy, że zgodnie z zastrzeżeniem Macrona oraz jego ministra Beaune’a, i tak ma potrwać to „co najmniej 20 lat”.
Jednak wojna na Ukrainie oraz wybory nie przerwały wszystkich innych działań francuskiej prezydencji. 27 państw uzgodniło 7 czerwca nowe przepisy mające na celu ustalenie „godziwych” płac minimalnych w różnych krajach członkowskich. Trwały te dość schizofreniczne prace nad „obronnością europejską” i „zmniejszeniem emisji gazów cieplarnianych o 55 procent do 2030 roku”. Paryż wspierał „podatek węglowy” na granicach UE, znalazł „kompromis w sprawie regulacji usług cyfrowych”, co ma być już sfinalizowane przez prezydencję czeską.
Powołując się na źródła dyplomatyczne, telewizja publiczna twierdziła, że „na korytarzach instytucji europejskich niektórzy byli zirytowani, że Francja przedstawia różne porozumienia jako zwycięstwa uzyskane tylko przez Paryż”. To już jednak, jak wspominaliśmy, specyfika ichniego „pijaru”. Wskazywano jednak także na „niski poziom znajomości języka angielskiego negocjatorów”, co czasami nawet „spowalniało” negocjacje.
Nie udał się Macronowi „plan reformy polityki migracyjnej”. Dzięki węgierskiemu wetu upadł plan podatku od międzynarodowych korporacji. Poległy i inne projekty „reform gospodarczych” (drugi plan „naprawczy” po Covid, zmiany paktu stabilności i wzrostu – PSC). Szczyt 11 marca w Wersalu miał być poświęcony tematom gospodarczym, ale ostatecznie dotyczył Ukrainy i kwestii niezależności energetycznej.
Najważniejszą „porażką” francuskiej prezydencji jest zmarginalizowanie konferencji o „przyszłości Europy”. Hucpa w postaci „zgromadzenia obywateli europejskich” i ich wniosków została zlekceważona przez wiele państw. To samo dotyczy pomysłu Macrona w postaci Europejskiej Wspólnoty Politycznej (EPC). Miała to być nowa instytucja dla „sąsiadów UE” (m.in. dla Ukrainy i Wielkiej Brytanii), ale spotkała się z „ograniczonym entuzjazmem” innych krajów.
Clément Beaune, minister ds. Europy, mówił ostatecznie o „względnym sukcesie francuskiej prezydencji”. Dla tego aktywisty LGBT „względność” to jednak zapewne odłożenie na półkę kilku projektów ideologicznych, w tym promocji „aborcji”.
Prezydencja francuska w 2022 r. odbywała się w cieniu wojny na Ukrainie, zresztą podobnie jak poprzednia z 2008 r., kiedy to prezydent Nicolas Sarkozy musiał się zająć… agresją Rosji na Gruzję. Francuzi jednak uczą się na błędach bardzo wolno…
Bogdan Dobosz