Grupa administrująca w Watykanie sprawami liturgii postawiła sobie za cel zniszczyć Mszę świętą trydencką. Dąży do jego realizacji posługując się manipulacją i przemocą. Ich pycha jest tak wielka, że zupełnie jawnie lekceważą nauczanie Kościoła. Nieistotna jest nawet ciągłość wykonywania posługi Piotrowej. Franciszek działa tak, jakby jego poprzednik, Benedykt XVI, nigdy nie istniał. To współczesna damnatio memoriae, wymazanie z pamięci, które musi budzić oburzenie wszystkich katolików, bez względu na ich liturgiczne zapatrywania.
29 czerwca Kościół katolicki obchodził uroczystość świętych Apostołów Piotra i Pawła. Franciszek postanowił uczcić ten dzień w bardzo specyficzny sposób: manifestując zerwanie w sprawowaniu posługi papieskiej. Opublikował motu proprio Desiderio desideravi, w którym radykalnie przeciwstawił się swojemu poprzednikowi, Benedyktowi XVI. Dokument poświęcony liturgii został napisany tak, jakby dzieła papieża Ratzingera nigdy nie było. Więcej jeszcze; Franciszek kilka razy zacytował w swoim liście wielkiego teologa ks. Romano Guardiniego, którego dorobek w dużej mierze ukształtował wrażliwość liturgiczną Benedykta XVI, co w kontekście decyzji papieża Bergoglia wydaje się być wręcz świadomym szyderstwem.
Od strony formalnej Desidero desideravi nie wnosi tak naprawdę nic nowego. Franciszkowe motu proprio powtarza zasadnicze tezy ubiegłorocznego listu apostolskiego Traditionis custodes z 16 lipca, w którym zadekretowano śmierć liturgii łacińskiej. Po raz kolejny papież Bergoglio ogłosił, że nowe księgi liturgiczne są jedynym wyrazem lex orandi rytu rzymskiego, co w praktyce oznacza, że księgi stare wyrażają jakoby jedynie martwą przeszłość, przedsoborowy eksponat muzealny, którego nie wolno dotykać, bo można się jeszcze zarazić archaicznymi bakteriami wstecznej eklezjologii.
Wesprzyj nas już teraz!
Tym razem papież dołożył tylko nowe argumenty retoryczne, twierdząc, jakoby wszyscy ci, którym nie podoba się kształt reformy liturgicznej, byli zarazem i z automatu przeciwnikami II Soboru Watykańskiego, bo reforma posoborowa ma rzekomo w pełni odpowiadać woli Ojców Soboru wyrażonej w konstytucji dogmatycznej o świętej liturgii Sacrosanctum concilium. Tym samym papież usprawnił działanie pałki, którą różni inkwizytorzy nowej pseudo-ortodoksji okładali dotąd katolików związanych z liturgią łacińską; inkwizytorzy ci dzięki nowym ćwiekom wbitym w narzędzie będą mogli teraz zadawać skuteczniejsze razy. Niemal słyszę już kilku polskich biskupów, którzy w nadchodzących miesiącach likwidują kolejne miejsca celebracji liturgii trydenckiej, cytując ze złośliwym uśmiechem dokument Franciszka, wyrażający nieubłaganą wolę suwerena: Msza trydencka ma zostać zniszczona!
Nie wiemy, kto tak właściwie napisał Desiderio desideravi. Papież nie zrobił tego najpewniej osobiście; można podejrzewać, że autorem jest wierny uczeń ze szkoły abp. Annibale Bugnniego, prefekt Kongregacji Nauki Wiary, kardynał-elekt Arthure Roche, który od lat zwalcza przedsoborową liturgię. Franciszek albo abp Roche mogli też poprosić o ghost-writing jeden z głównych mózgów operacji niszczenia liturgicznego dziedzictwa Kościoła rzymskiego, którym jest profesor Andrea Grillo z Anselmianum, publiczny gorszyciel podważający między innymi prawdę o realnej obecności Pana Jezusa pod postaciami Eucharystycznymi. Arogancki, apodyktyczny i nieomal sarkastyczny styl niektórych akapitów Desiderio desideravi przypomina bezczelną agresję, z jaką Grillo ma zwyczaj wypowiadać się o przeciwnikach „ducha soboru”.
To, co w Desiderio desideravi boli najbardziej, to w moim przekonaniu jawność i otwartość ataku na Benedykta XVI. Kilka lat temu Andrea Grillo zapowiadał, że Franciszek uderzy w Mszę trydencką gdy tylko papież Ratzinger umrze, unieważniając motu proprio Summorum pontificum z 2007 roku, które przywróciło Kościołowi katolickiemu swobodę celebracji w rycie łacińskim. Franciszek nie mogąc się tej śmierci doczekać ogłosił Traditionis custodes za życia Benedykta XVI, ale Desiderio desideravi pokazuje, że dla nowej watykańskiej kliki liturgicznej to było wciąż za mało. Papież Franciszek postanowił bowiem działać tak, jakby Benedykt XVI w ogóle nigdy nie istniał. W liście do biskupów dołączonym do motu proprio Traditionis custodes Franciszek przynajmniej krótko odniósł się do liturgicznej wizji św. Jana Pawła II i Benedykta XVI; fakt, że niezbyt ściśle. W Desiderio desideravi jego poprzednicy są nieobecni: spośród współczesnych papieży Franciszek zacytował wyłącznie św. Pawła VI, którego można łatwo wykorzystać do nadania większego autorytetu reformie liturgicznej abp. Annibale Bugniniego. Myśl Benedykta XVI jest jednak w nowym papieskim dokumencie nieobecna. To w gruncie rzeczy zrozumiałe: Franciszek musi udawać, że jego poprzednika nie było, bo zadekretowana przezeń likwidacja Mszy trydenckiej jest tak rażąco niezgodna z wolą papieża Ratzingera, że jakakolwiek konfrontacja obu stanowisk byłaby druzgocąca dla papieża Bergoglia.
Swego czasu niemiecki pisarz katolicki Martin Mosebach wyraził przypuszczenie, że Franciszek uderzając w liturgię łacińską dokonuje dzieła czystej zemsty: odpłaca Benedyktowi XVI za to, że ten na początku 2020 roku wraz z kardynałem Robertem Sarah ogłosił książkę „Z głębi naszych serc” w obronie celibatu, co uniemożliwiło Franciszkowi rozpoczęcie demontażu kapłaństwa. Według Mosebacha papież Bergoglio miałby za karę postanowić usunąć z Kościoła katolickiego to, co miało szansę być trwałym dziedzictwem krótkiego przecież pontyfikatu Benedykta. Mosebach przedstawił tę teorię kilka miesięcy po publikacji Traditionis custodes. Wielu zignorowało ją wówczas jako zbyt złośliwą. A jednak to, co napisał Franciszek w Desiderio desideravi, każe do koncepcji Mosebacha wrócić i potraktować ją z całą powagą. Siła argumentów, jakie przeciwko liturgii łacińskiej przywołał Franciszek, jest bowiem tak mizerna, że doprawdy trudno pojąć, jak coś takiego mogło wyjść spod pióra bądź co bądź wykształconego teologa, jakim jest Jorge Mario Bergoglio. Nikt o zdrowych zmysłach nie może przecież uważać, że papież na poważnie twierdzi, iż posoborowa reforma liturgiczna jest ścisłym wyrazem woli Ojców Soboru. Już proste zestawienie Sacrosanctum concilium z posoborowymi księgami liturgicznymi pozwoliłoby wskazać na olbrzymie różnice i nieścisłości nawet średnio rozgarniętemu licealiście; kardynał Józef Ratzinger na problem niezgodności dzieła abp. Bugniniego z II Soborem Watykańskim zwracał uwagę już 40 lat temu. Co więcej gdy Franciszek w swoim nowym dokumencie wzywa do budowy jedności liturgicznej na gruncie bezprecedensowego ataku na setki tysięcy czy zgoła miliony katolików miłujących Mszę łacińską, trzeba zadać sobie pytanie: o co tutaj tak naprawdę chodzi? Jak papież, stróż jedności doktrynalnej, może wypisywać takie rzeczy? Czy naprawdę skazanie na śmierć rytu Mszy świętej, który wyrósł z modlitwy i adoracji Kościoła na przestrzeni prawie 2000 lat, może być ogłaszane jako droga do odbudowy komunii w Kościele?
Rok po Traditionis custodes i niespełna tydzień po Desiderio desideravi możemy powiedzieć tylko tyle: pozostaje nam w wierności nauczaniu Kościoła wykonywać swoją pracę i czekać na lepsze czasy. Wbrew woli Franciszka, dziedzictwa liturgicznego Kościoła katolickiego ani nauczania papieża Benedykta XVI nie da się po prostu wymazać z historii. To dziedzictwo żyje, to nauczanie trwa – i nadal będzie kształtować życie Kościoła. Jestem pewien, że przyszłość oceni posoborowe dzieje liturgii jako czas wyjątkowo smutny, a papieża Franciszka jako tego, który w nieuprawniony sposób ignorując swoich poprzedników przyczynił się, wbrew stosowanej retoryce, do pogłębienia chaosu. Ukształtowany przez abp. Bugniniego stan rzeczy nie będzie jednak trwał wiecznie. Trzyma go przy życiu wyłącznie żelazna determinacja przeciwników tradycji liturgicznej Kościoła; zupełnie tak, jakby w chwilach, w których jasne staje się fiasko posoborowej operacji narzucenia Kościołowi rewolucyjnego ducha, awangardziści przemiany próbowali w jakichś quasi agonalnych spazmach narzucić szybsze tempo zmian, próbując na siłę przykryć klęskę swoich wysiłków. To na nic się nie zda, a rzeczywistość wymusi otrzeźwienie. Kościół, w zgodzie z wolą Ojców Soboru, będzie musiał jeszcze raz pochylić się nad liturgią: tym razem jednak już nie przy profesorskim biurku rewolucyjnych inżynierów i kuglarzy, ale z prawdziwą pokorą wobec ciągłości nauczania i Tradycji Kościoła rzymskiego.
Paweł Chmielewski