We francuskim parlamencie pojawiła się po ostatnich wyborach duża grupa deputowanych koalicji lewicowej Nupes, czyli Zbuntowanej Francji, Zielonych, socjalistów i komunistów. Tak się jakoś składa, że politycy ci odrzucają razem z pewnymi normami społecznymi, także pewne kody zachowań, a nawet strojów. Deputowani Nupes dopuszczają się nie tylko głupich happeningów i opowiadania z trybuny parlamentu bzdur, ale i na znak swojej „odrębności” ściągnęli krawaty.
Obowiązek noszenia krawata w Zgromadzeniu Narodowym został zniesiony w 2017 r. Teraz znany polityk centroprawicowych Republikanów (LR) Eric Ciotti, wezwał 21 lipca do jego przywrócenia. Ma nadzieję, że wpłynęłoby to pozytywnie na deputowanych Nupes.
Ciotti napisał w tej sprawie do prezydium Zgromadzenia Narodowego, prosząc o przywrócenie obowiązkowego noszenia krawata przez posłów na sali obrad. Do 2017 r. straż miała tu nawet prawo odmówić wejścia na salę parlamentarzystom, którzy takiego akcesorium nie mieli.
Sprawa jest poważna. Bowiem deputowani „Zbuntowanych” Melenchona uczynili z braku krawata swój znak rozpoznawczy. W koalicji lewicy, krawaty zakładają jeszcze tylko socjaliści. Natomiast np. Marine Le Pen poprosiła wszystkich męskich deputowanych RN o noszenie krawatów, jako symbolu powagi i szacunku do instytucji parlamentu. Poseł „macronistów”, Renaud Muselier, ocenił nawet, że „lewica jest brudna i niechlujna”.
Na lewicy podniosły się głosy, że strój nie ma tu nic do rzeczy, a oni zostali „wybrani, by reprezentować lud i bronić jego interesów, a nie kupować sobie garnitury po 3000 euro i dobierać sobie do nich krawaty”.
Wprawdzie to „nie szata zdobi człowieka”, ale strój dopasowany do miejsca i sytuacji wiele mówi o obyczajach.
DB