Ku powieści tej nakłoń ucha, ludu wierny mój, a posłuchaj i miej wiecznie przed oczami kimżeś między narodami. Patrz tam, gdzie Sarmacja jest żyzna, tam to była twoja ojczyzna – wzywa w Psalmie rodowodowym Jacek Kowalski. Czy to przejaw narodowej megalomanii i romantycznych wizji mesjanistycznych, czy jeden z owoców zadumy nad sensem i celem istnienia Rzeczypospolitej, za którą – nie tylko w głębi naszych serc – ciągle tęsknimy jak za Rajem utraconym? Jak siedzący nad brzegami rzek Babilonu Izraelici wspominający Syjon z pytaniem: dlaczego, o Panie, oddałeś nas we władanie obcym, przybyszom i najemnikom, i w perzynę na wieki obróciłeś dziedzictwo nasze? Gdzie szukać przyczyn chwały i upadku Rzeczypospolitej?
Żeby nie tylko nakłonić ucha ku metaforycznej proklamacji z Psalmu rodowodowego, ale i zrozumieć, z jakiego źródła on wypływa, trzeba być zanurzonym w spuściźnie staropolszczyzny i Sarmacji w najchlubniejszym tego słowa znaczeniu. Wówczas dopiero zrozumiemy, że metaforyczny rodowód to jedynie promyk dawnego świata ludzi prawdziwie wolnych i dumnych ze swojej Ojczyzny i jej historii. Żeby dostrzec więcej, wejść choćby do przedsionka tej krainy, trzeba mieć oczy duszy szeroko otwarte na całą panoramę dziejów i katolicką wizję historii, jaką nakreślili wielcy prorocy naszego narodu na czele z ojcem kultury polskiej, biskupem krakowskim błogosławionym Wincentym Kadłubkiem i szermierzem Kontrreformacji, królewskim kaznodzieją Sługą Bożym księdzem Piotrem Skargą.
Zadanie nie jest proste, bo wymaga od nas paru radyklanych, choć niezbędnych kroków. Przede wszystkim, zerwania mentalnych więzów rozbiorowych i pozbycia się kompleksów narodowych; co więcej, wzniesienia się ponad ciasną laicko-sanacyjno-urzędniczą strukturę II Rzeczypospolitej i otwarcia klatki umysłu zniewolonego PRL-em; wreszcie porzucenia spadku po agenturalnej i wiernopoddańczej względem obcych III RP. A także odwagi odrzucenia dwóch sprzecznych i nie mniej szkodliwych wizji IV RP: karykatury myśli sanacyjnej, kompleksu Zachodu, partyjniactwa i służalczości względem Unii Europejskiej oraz kompleksu Wschodu i upatrywania w rosyjskiej barbarii ostatniej nadziei cywilizacyjnej.
Wesprzyj nas już teraz!
Dodatkowo, aby zrozumieć niepodległą duszę sarmacką, trzeba odwagi bycia wolnym i niezależnym od układów banksterskich i mentalności wyrobnika. Od pokusy sprzedawania zasad moralnych i wolności narodu za judaszowe srebrniki europejskich i krajowych planów odbudowy. Nie dać się zwodzić mglistymi obietnicami bezpieczeństwa, którego gwarantem ma być ta sama bezwzględna camorra, która trzymała ludzkość ponad dwa lata w niewoli sanitaryzmu dla realizacji neomarksistowskich planów – zdławienia resztek wolności i zniszczenia własności w imię realizacji utopii „zrównoważonego rozwoju”, „wielkiego resetu” i ekoterroru z oenzetowskiej Agendy 2030.
Orzeł niech skrzydła rozwinie!
W obecnej sytuacji wojennej trzeba jeszcze wznieść się ponad perspektywę komentarzy „ekspertów” głównego nurtu z jednej strony, z drugiej zaś: rzekomo prawicowych i niezależnych „wujków dobra rada”. Nie chcą oni, lub – ze względu na swoje uwikłania – nie mogą wyjść poza ciasne horyzonty geopolityki albo grzęzną w intelektualnej maliźnie przysiółka zdanego na łaskę i niełaskę zarządców światowego folwarku.
Trzeba się wyzbyć perspektywy kury – nie tylko tej chowu klatkowego – ale i tej z tak zwanego wolnego wybiegu, której podwórko wyznaczone zostało przez kogoś z zewnątrz i ogrodzone wysokim płotem. Kury łażącej bez celu po zagrodzie, przeganianej co chwila w inne miejsce i grzebiącej pazurem w ziemi w poszukiwaniu paru rzuconych ziaren i nędznych robaków.
Zamiast tego wszystkiego po prostu być jak wolny i niepodległy drapieżnik – być jak orzeł. Wznieść się wysoko ponad cały ten drób, i jeszcze wyżej – ponad górskie szczyty. Po to, aby z tej wysokości choć zbliżyć się do zrozumienia planu Opatrzności w historii zbawienia i naszej, jako narodu, w niej roli. Nie z powodu własnej czy narodowej pychy, ale z pragnienia odpowiedzenia na łaskę Boga i Jego miłość widzącą nasz naród jako zdefiniowany i powołany do realizacji niepowtarzalnej misji. Wówczas dopiero odetchniemy pełną piersią i ujrzymy zarysy dawnej potęgi Rzeczypospolitej oraz roli, jaką od wieków wyznaczyła jej Boża Opatrzność.
Ta wielkość tu i ówdzie wciąż jeszcze przeziera spoza ruin i choć sami jesteśmy na nią ślepi lub nie potrafimy się do niej odnieść, dla innych ciągle jest ona latarnią morską lub wyzwaniem. Rzecz wcale nie sprowadza się tylko do dawnej potęgi terytorialnej, politycznej i militarnej. Nasi sąsiedzi z krajów ościennych i przyjaciele geograficznie nieco oddaleni, czują się – jak sami potwierdzają – przyciągani przez to dziedzictwo Rzeczypospolitej, która nawet obecnie jest dla nich punktem odniesienia. Tkwi wciąż w naszym narodzie, i to czują nasi sąsiedzi. Czują potencjał i ukrytą siłę zdolną do wzbudzenia dawnej wspólnoty i przyjaźni narodów Intermarium, którego strażnikiem i gwarantem była Rzeczpospolita (nie tylko jednego narodu, według współczesnej jego definicji).
Było to Królestwo jak dobry ojciec, który ma liczne i różniące się między sobą dzieci. Spoiwo zaś i fundament tej wielkości stanowiła wiara katolicka i zdrowy pień łacińskiej cywilizacji oraz wynikające z nich pojęcia: człowieka, wolności, sprawiedliwości, a także władzy stojącej na ich straży, broniącej dobra wspólnego, a ograniczonej niezmiennym prawem moralnym, którego stróżem był ten sam zawsze Święty Kościół Katolicki.
Proroctwa nie lekceważcie!
To dlatego w szczytowym momencie swojej świetności i rozwoju na przełomie XVI i XVII wieku nasz kraj doświadczył okresu tak zwanego złotego wieku. Pan Bóg dał wówczas naszym przodkom doświadczyć swej niedoścignionej hojności, obsypując ich niezliczonymi dobrodziejstwami. Rzeczpospolita tego okresu to jeden z najpotężniejszych i najstabilniejszych krajów ówczesnej Europy, rozciągający się na obszarze niemal miliona kilometrów kwadratowych. Królestwo zasobne bogactwem swoich obywateli, producent żywności na skalę całego kontynentu, sprzedający zboże i bydło do krajów zachodniej Europy, postrach wrogów trzymanych siłą potężnego i wolnego rycerstwa z dala od własnych granic.
Zdawało się, że to monument ze spiżu, którego żadna siła nie obali. Przy takiej jednak potędze potrzebna jest nadludzka, nadprzyrodzona cnota pokory, aby nie popaść w równie potężną pychę, która zawsze – jak wiadomo – kroczy przed upadkiem. Dlatego właśnie Bóg zsyła proroków, którzy ostrzegają narody i społeczności ślepe, zatopione w samouwielbieniu. Dał i nam takiego proroka – księdza Piotra Skargę, który z miłości do Boga i Ojczyzny napominał: Chociem nie Izajasz, (…), jednak z Izajaszem wołam: „Słuchajcie, nieba, i bierz w uszy, ziemio, co Pan mówi: Wychowałem syny i wyniosłem, a oni mną pogardzili.”
„Biada narodowi grzesznemu, ludziom złością obciążonym, nasieniu złemu, synom złośliwym. Ziemia wasza pusta, miasta wasze ogniem spalone, kraj wasz obcy w oczach waszych pożerają, i spustoszeje jako w pomietle wojennym, i będzie jako chłodnik przy winnicy i jako szopka przy ogrodzie”. Na te słowa, o Polska Korono i obywatele jej wszyscy, uszy otwórzmy! Bośmy jako oni Żydowie, poznawszy Pana Boga naszego i pobrawszy ojcowskie dobrodziejstwa jego, odstąpiliśmy od niego i jawnymi grzechami jego gniewamy, i długo cierpliwością jego pogardzamy, i na pewną i nieodmienną sprawiedliwość jego nie pomniemy; i tak zguby czekać musim, której też oni przestępcy nie uszli; jeśli się nie odmienim, a pokutą się prawą nie wykupim. (…) Ta kosa idzie na cię, grzeszna Polsko! Strzeż się, zakwitnęłaś w szczęście, ale i w grzechy. Oto kosa! Znaj się być trawą, nie kamieniem. Polęże trawa, a kwiat chwały twojej świeckiej uschnie.
Ksiądz Skarga jednak nie poprzestaje na zapowiedzi nieuchronnej kary, ale trafnie diagnozuje choroby trapiące organizm Rzeczypospolitej i wskazuje lekarstwa. Pośród tych chorób, które prędko zamienić się mogą w śmiertelne, wymienia: brak prawdziwej czci dla Pana Boga i tolerowanie bluźnierstw; brak miłości do własnej Ojczyzny i prywatę, czyli pazerność i dbanie wyłącznie o własne interesy; niezgody i kłótnie sąsiedzkie; kwestionowanie i podważanie roli religii katolickiej w kraju oraz przyzwolenie na szerzenie się fałszywych doktryn i poglądów religijnych, które niszczą same fundamenty porządku prawnego Rzeczypospolitej.
Jako nie mniej szkodliwe piętnuje Skarga podważanie i osłabianie autorytetu władzy królewskiej, a tym samym niszczenie monarchii katolickiej i pogłębianie tendencji do anarchii. Do tego zaś dodaje ustanawianie niesprawiedliwych przepisów prawa oraz długą listę jawnych grzechów społecznych (jak również prywatnych, wołających o pomstę i sprawiedliwość do Pana Boga). Pośród tych licznych grzechów kaznodzieja wymienia między innymi: krzywoprzysięstwa, uciskanie słabych i cudzołóstwo oraz lichwę, na którą szczególnie się oburza, domagając się kary za proceder, w którym pożyczkodawca za jego czasów – o zgrozo! – potrafi domagać się zwrotu pożyczki z trzydziestoprocentowym (sic!) zyskiem. Czy dzisiaj już uporaliśmy się z tymi wadami i grzechami narodowymi?
Niestety, głos Piotra Skargi został dla jemu współczesnych głosem wołającego na pustyni. Niczego też nie nauczyły obywateli Rzeczypospolitej klęski i prawdziwe spustoszenie (przewidziane przez Skargę), jakie przyniósł potop szwedzki. Kraj nie powrócił już nigdy do dawnej świetności, a poprawa i kuracja z chorób nękających organizm społeczeństwa Korony i Wielkiego Księstwa nie nastąpiła. Jakby tego było mało, tuż po potopie szwedzkim i ślubach króla Jana Kazimierza, który odpowiedział na proklamację Matki Bożej i ogłosił Ją Królową Polski, targnięto się nawet na władzę królewską i w bratobójczej walce, a także w dokonanej po niej rzezi, wymordowano zastępy rycerzy walczących po stronie króla. Jan Kazimierz abdykował i w zgryzocie umarł na emigracji we Francji.
Głębsza refleksja nie przyszła też mimo chwilowych błogosławionych zrywów i chwalebnych poświęceń, jak ten największy i godny niejednej pieśni – czyn odsieczy wiedeńskiej, dzięki naszemu władcy Janowi III Sobieskiemu. Ale i ten król, zwycięzca i obrońca całej chrześcijańskiej Europy przed nawałą islamską, nie zdołał powstrzymać procesów gnilnych w Rzeczypospolitej, którą trawiły nadal te same grzechy. Kiedy wreszcie przyszła głębsza refleksja, było już za późno…
Nas nie zatrwożą!
Tym, co do dzisiaj pociąga tak mocno wszystkich ludzi dobrej woli jest właśnie tradycja tamtej Rzeczypospolitej opartej na heroicznej postawie naszego króla Jana III Sobieskiego, jego husarii i ich walki nie tylko za swój kraj, ale i zagrożony świat chrześcijański. To również rycerska gotowość konfederatów barskich do wyjścia poza swój prywatny interes i miłość własną, by rzucić światu wyzwanie walki za Boga, ze względu na honor, po stronie słabych i gnębionych, w imię wojny sprawiedliwej.
Ten sztandar powinniśmy dumnie wznosić zwłaszcza w dobie barbarzyństwa prącego ku nam ze Wschodu i Zachodu, pełnego pogardy dla wolności i prawa narodu do samostanowienia, jak również pogardy dla człowieka i jego przyrodzonych praw – wolności i własności; barbarzyństwa pełnego kłamstw i manipulacji, skrajnego egoizmu i chorych nacjonalizmów oraz tak zwanego pragmatyzmu politycznego; barbarzyństwa planowo niszczącego rodzinę poprzez promowanie zboczeń i wszystkich grzechów wołających o pomstę do Nieba.
Bóg jest ucieczką i obroną naszą. Póki On z nami całe piekła pękną – te słowa włożył Juliusz Słowacki w usta pełnych nadziei na zwycięstwo konfederatów barskich. I choć patriotyczny zryw szlachty końca Rzeczypospolitej okazał się spóźniony, wezwanie bynajmniej nie straciło aktualności. Albowiem Bóg naszych ojców i dziś jest nad nami. Więc nie dopuści upaść w żadnej klęsce. Wszak póki On był z naszymi ojcami, byli zwycięzce.
Wciąż jeszcze – na przekór fałszywym prorokom nowego ładu i cynicznym barbarzyńcom przybranym w piórka „katechonów” – powiewają strzępy sztandarów potęgi i chwały Pierwszej Rzeczypospolitej zatknięte na murach dawnych twierdz moralnych. Wciąż jeszcze w głębi duszy tego narodu tli się dawna siła, z której notabene lepiej zdają sobie sprawę nasi wrogowie niż my sami. Widać ją jeszcze przy okazji większych świąt – w długich kolejkach do konfesjonałów. Tam się skrywa gotowa na rozkaz do wymarszu.
Rozkaz: nawrócić Rosję!
Tę siłę i potencjał ludzki dostrzegają nasi wrogowie. Dość wspomnieć, że jednym z najważniejszych świąt państwowych w Rosji jest do dzisiaj święto upamiętniające wypędzenie polskich wojsk z Kremla w roku 1612! Tymczasem wielu naszych rodaków nawet nie wie, że wojska polskie jako jedyne w historii opanowały Kreml na dwa lata.
Ostatnio docierają z rosyjskich mediów echa tych dawnych lęków, pośród których za największe niebezpieczeństwo uznaje się nie atak amerykański czy NATO, nie jakąś militarną porażkę, ale możliwość odrodzenia się w jakieś formie potęgi dawnej Rzeczypospolitej w oparciu o bliżej nieokreślony sojusz krajów bałtyckich, Białorusi (sic!), Ukrainy i Polski. Mogłoby to, zdaniem rosyjskich komentatorów, zepchnąć Rosję głęboko do Azji na długie lata.
Takie spojrzenie, wynikające z głębokich kompleksów, którym stale towarzyszy chora, imperialna koncepcja Rosji jako Trzeciego Rzymu i ciągłego poszerzania russkowo mira, pozostaje ślepe na inną perspektywę.
W naszym podejściu, zakładającym przede wszystkim powołanie Rzeczypospolitej, powinniśmy, owszem, myśleć o podboju Rosji – tak, tak – ale nie aby zdobyć jej terytorium dla siebie, bo to nie różniłoby nas od turańskiej barbarii, lecz by zawojować ją dla Świętego Kościoła Katolickiego i prawdziwej cywilizacji chrześcijańskiej, by spełniło się fatimskie proroctwo Matki Bożej, która zapowiedziała Rosji nawrócenie.
I dla tej chwały, dla chwały Bożej i dla Maryi naszej Pani i Królowej błagamy o powrót ducha i świetność dawnej Rzeczypospolitej, o opiekę dla nas Anioła Stróża tego Królestwa. Bo u Chrystusa my na ordynansach, słudzy Maryi. I nawet w grobowcach my jeszcze żołdacy i hufiec Boży. A każdy, kto zaufał Chrystusowi Panu i szedł na święte kraju werbowanie, ten de profundis z ciemnego kurhanu na trąbę wstanie.
Sławomir Skiba
Tekst pochodzi z 87. numeru magazynu „Polonia Christiana” – kliknij TUTAJ i zamów pismo