„Nie mogę zrozumieć na przykład tego, że prezydent Zełenski ma czas pozować w sesji fotograficznej w Vogue’u, gdy bomby spadają na jego rodaków i giną ukraińscy żołnierze. Mam zbyt ciasny umysł, żeby to wszystko pojąć”, pisze na łamach tygodnika „Niedziela” Witold Gadowski.
„Organizowałem już konwoje z pomocom ofiarom kilku wojen, chcę pomóc także uchodźcom z Ukrainy, ale nie jestem w stanie zrozumieć tej przesady, tej ekstazy, która sprawiła, że nie uruchomiliśmy jako państwo żadnych procedur filtracyjnych, że nie zbudowaliśmy obozów przejściowych, tylko pozostawiliśmy wszystko losowi, przypadkowi”, podkreśla publicysta.
Jego zdaniem takie podejście, jakie jest dominujące u polskich władz, jak i wśród wielu Polaków niesie za sobą ogromną liczbę niebezpieczeństw dla naszej ojczyzny i nas samych.
Wesprzyj nas już teraz!
„Nie rozumiem też odgrzewania pandemicznej narracji w chwili, gdy już wiemy, że tę chorobę da się leczyć. Nie może być tak, że społeczne lekarstwo bardziej zabija, niż leczy. Polski nie stać dziś na kolejne zamykanie firm i zakładów, na kolejne puste pieniądze. Jeżeli nie zatrzymamy ich politycznej nadprodukcji państwo zbankrutuje, a obywatele będą mieli w kieszeniach niewiele warte banknoty”, zaznacza autor.
„Piszę to nie ze złośliwości, ale z troski. Czuję się odpowiedzialny za ten obóz władzy, bo włożyłem wiele starań, by odsunąć od rządzenia poprzedników. Tym bardziej więc przyznaję sobie prawo do łajania nietrafionych posunięć i nieznośnej propagandy. (…) Wiem, że pokora nie jest cechą polityków, ale gdyby czasem posłuchali tego, co na ulicach mówią szarzy Polacy, na pewno byłby to dla nich ozdrowieńczy szok. Czy to jednak może jeszcze nastąpić?”, podsumowuje Witold Gadowski.
Źródło: tygodnik „Niedziela”
TK