„Rzadko zdarza się polityczna afera, o której przyczynach nie sposób zdobyć podstawowych informacji. A tak jest, mam wrażenie, z wielką katastrofą ekologiczną na Odrze. Im więcej się o niej mówi, im bardziej dramatycznie protestują ekologowie, im głośniej i bardziej stanowczo domagają się reakcji politycy, tym mniej wiadomo”, pisze na łamach tygodnika „Do Rzeczy” Paweł Lisicki.
Publicysta zauważa, że w sprawie Odry ważniejsze od tego, co wiadomo jest to, czego NIE WIADOMO. Najważniejsze pytanie brzmi: co konkretnie było przyczyną katastrofy? „Nie wiadomo, czy do skażenia doszło wskutek rozkładu tej lub innej substancji. Pierwsza teoria, że powodem było nadmierne stężenie rtęci, na razie się nie potwierdziła. Jeśli nie wiadomo, co było przyczyną, to tym bardziej nie wiadomo, kto za to odpowiada. Może nikt konkretny?”, wylicza.
„Do chaosu przyczyniają się, jakby mogło być u nas inaczej, politycy. Opozycja z katastrofy zrobiła pałkę do walenia w rząd i premiera, premier zaś z jednej strony broni się przed opozycją, a z drugiej wykorzystał sposobność, żeby porachować się z wewnętrznymi przeciwnikami. Wszystko w stu procentach przewidywalne”, wskazuje ekspert programu „Ja, Katolik. EXTRA”.
Wesprzyj nas już teraz!
„Swego rodzaju wisienką na torcie była informacja, że komendant główny policji wyznaczył milion złotych nagrody za wskazanie osoby odpowiedzialnej za zanieczyszczenie Odry lub posiadającej istotne informacje pozwalające ustalić sprawców. Kabaret to mało. Pomysł, żeby płacić za wskazanie winnego, nawet jeśli nie wiadomo, czy w ogóle jest jakiś winny, pasuje doskonale do groteski. Nie mówiąc o drobiazgu: to policja powinna znaleźć odpowiedzialnego, a nie płacić za to, że zrobi to ktoś za nią”, podkreśla.
„Tak to śnięte ryby w Odrze posłużyły raz jeszcze polskiej demokracji. Plemiona walczą, jak walczyły. Nic nowego pod słońcem”, podsumowuje Paweł Lisicki.
Źródło: tygodnik „Do Rzeczy”
TK