Stephen Wertheim z Columbia University, wykładowca w Yale Law School i Catholic University, związany także z American Statecraft Program w Carnegie Endowment for International Peace, radzi Amerykanom, jak zmienić postępową politykę zagraniczną. Obawia się on, że jastrzębia postawa względem Rosji i Chin, a także innych autorytarnych państw, narazi Amerykanów na bardzo duże ofiary i wyrzeczenia, których nie są gotowi ponosić. Jednocześnie może sprzyjać wyniesieniu do władzy przeciwników politycznych.
W analizie zamieszczonej 24 sierpnia na stronie foreignaffairs.com autor radzi rządzącej lewicy w USA, by szybko przystosowała się do epoki rywalizacji wielkich mocarstw – która to konfrontacja nie jest już „drugorzędnym zmartwieniem” – i określiła swoje stanowisko, bo inaczej zrobią to za Amerykanów inne potęgi.
Co miał na myśli? Otóż polityka klimatyczna, zapewnianie o ograniczeniu amerykańskiej obecności wojskowej na świecie nie wystarczy. „Dziś postępowcy tracą grunt w polityce i tracą odrębność. Jeszcze przed inwazją Rosji na Ukrainę administracja Bidena wstrzymała wysiłki na rzecz ograniczenia amerykańskich celów polityczno-wojskowych: przegląd postawy sił potwierdził status quo, a Biden wielokrotnie twierdził, że Stany Zjednoczone mają obowiązek bronić Tajwanu. Wojna w Europie przyspieszyła zwrot ku hegemonii, skłaniając Stany Zjednoczone do ponoszenia rosnących kosztów finansowych i ryzyka angażowania się w poważne konflikty (…). Tymczasem wojowniczość rosyjskiego prezydenta Władimira Putina rozbiła amerykańską lewicę (…). Z drugiej strony uzbrajanie ofiary agresji wydaje się generować ciosy i napędzać militaryzm USA” – pisze Wertheim. Dodaje, że miniony rok obnażył w projekcie progresywnej polityki zagranicznej braki, które jeśli nie zostaną skonfrontowane teraz, jedynie wciągną Stany Zjednoczone w bardziej intensywną rywalizację z Chinami i Rosją,
Wesprzyj nas już teraz!
Analityk wymienia trzy nurty progresywnej polityki zagranicznej. Pierwszy koncentruje się na promocji demokracji i praw człowieka na świecie oraz na walce z autorytaryzmem, co naturalnie wiąże się z narzucaniem pewnych wartości i standardów, na straży których stoi Ameryka. W konsekwencji Waszyngton może naruszać międzynarodowe zasady, a nawet podżegać do represji, powodować cierpienie i przynosić korzyści elitom kosztem ludzi pracy.
Ten nurt reprezentuje np. Samantha Power, obecna administrator programu pomocy zagranicznej – USAID. Znana jest z wzywania do interwencji wojskowej Ameryki w celu zapobieżenia ludobójstwu. Do tego prądu zalicza się także senator Bernie Sanders, który apeluje o stworzenie sojuszu w celu przeciwdziałania „nowej osi autorytarnej”.
Drugie stanowisko koncentruje się na globalnej współpracy i globalnym zarządzie, tworzeniu rządu światowego, by walczyć z ociepleniem klimatu, pandemiami, stwarzaniu korzystnych warunków dla rozwoju nowych korporacji, partnerstw publiczno-prywatnych wdrażających tzw. zrównoważony rozwój. Do tego nurtu należy była urzędnik Departamentu Stanu Anne-Marie Slaughter, która głosi, że przedkłada „politykę skoncentrowaną na ludziach” ponad geopolitykę, jednocześnie namawiając do interwencji ze względów humanitarnych. Dziennikarz Robert Wright taki przejaw polityki progresywnej określa mianem „postępowego realizmu”.
Przedstawiciele trzeciej opcji uważają, że „ekspansywna globalna rola militarna Stanów Zjednoczonych została oderwana od interesów USA i tworzy błędną spiralę, stale generując problemy, które Stany Zjednoczone muszą próbować rozwiązać”. Kate Kizer z Center for International Policy i Sarang Shidore z Quincy Institute for Responsible Statecraft, którzy go reprezentują apelują o współpracę regionalną lub globalną i wyhamowanie geopolitycznych ambicji USA, by ograniczyć międzynarodowe napięcia. Chcą, by Ameryka porzuciła dalekosiężne zobowiązania obronne, aby móc elastycznie działać w zmieniającym się świecie i zaspokajać potrzeby swoich obywateli w kraju.
Wertheim przypomina, że te trzy stanowiska rozwinęły się w okresie, gdy Stany Zjednoczone dominowały na świecie i „jednobiegunowość pozwoliła progresistom mieszać, a także dopasowywać elementy każdego stanowiska bez większych sprzeczności”.
Teraz sytuacja jest inna z powodu nasilającej się rywalizacji strategicznej. Potrzebna jest zmiana polegająca na integracji trzech perspektyw postępowców i ustalenia priorytetów.
Autor opowiada się za większą ostrożnością w polityce zagranicznej, by nie antagonizować zanadto Rosji i Chin. Mówi o „internacjonalizmie z ograniczeniami”, o konieczności dokonania wyboru między „bronią a masłem”.
Sugeruje postępowcom, by zadali sobie pytanie, jak bardzo są skłonni sprzymierzyć się ze zwolennikami długoterminowej strategicznej rywalizacji z Chinami i Rosją, i czy na pewno chcą wydawać tyle pieniędzy na zbrojenia i przyjmować coraz większe zobowiązania związane z zabezpieczaniem sojuszników. Wskazuje, że nie jest możliwe zabezpieczenie aliantów i partnerów w Azji oraz Europie w razie wybuchu konfliktu, którego ryzyko stale rośnie na obu kontynentach.
Przestrzega także przed zbytnim promowaniem demokracji i praw człowieka, które może doprowadzić do sprzężenia zwrotnego z powodu nasilających się oskarżeń między rywalami i wynieść najbardziej radykalne siły polityczne w kraju do władzy.
Postępowcy muszą także ustąpić nieco z chęci podporządkowania własnego rządu normom, które głoszą np. o tym, by zaprzestać współpracy z nieliberalnymi państwami, bo nie można zerwać współpracy z niektórymi reżimami, nawet wprost łamiącymi prawa człowieka w Azji, Europie i na Bliskim Wschodzie. Stąd m.in. niedawna wizyta Bidena w Arabii Saudyjskiej i powitanie z Mohammedem bin Salmanem, księciem koronnym obwinianym za brutalne zabójstwo dziennikarza Dżamala Chaszodżdziego, współpracującego z „Washington Post”. Wizyta miała sygnalizować powrót do normalnych interesów z autokratami z regionu.
Autor analizy, wymieniając szereg innych powodów, apeluje o powściągliwość w polityce zagranicznej. Jego zdaniem nie ma co zanadto okazywać współczucia Ukraińcom ani oburzać się na brutalność Rosji. Nie ma też co „wymachiwać flagą moralnej jasności”, zamiast zachowywać ostrożność i powściągliwość.
Wieszczy, że „w nadchodzących miesiącach i latach, gdy wojna na Ukrainie przeciągnie się i prawie nieuchronnie zakończy się mniej niż satysfakcjonującym finałem, osoby powściągliwe mogą uzyskać większy posłuch” w USA.
Analityk przypomina, że Amerykanie nie są gotowi na ponoszenie ofiar i ciężarów w razie wybuchu katastrofalnej wojny z drugą potęgą świata – Chinami lub pierwszą potęgą nuklearną – Rosją.
Amerykanie nie zgodzą się na masowe ofiary i recesję. Stąd postępowcy powinni skupiać się na „kierowaniu debatą narodową poprzez przedstawianie konsekwencji wojny wielkich mocarstw”. Progresiści powinni zmienić narrację o wojnie na Ukrainie i rywalizacji z Chinami.
„Aby odnieść sukces, postępowcy, którzy wolą mówić językiem wartości, nie powinni stronić od mówienia o interesie narodowym. Dla niektórych po lewej stronie to zdanie może brzmieć jak skrajny nacjonalizm. W rzeczywistości wyraża dobro publiczne w kontekście międzynarodowym. Ponieważ konkurencja z Chinami i Rosją rozwija się i naraża Amerykanów na większe ryzyko i koszty, konieczne będzie wykazanie, dlaczego zbytnie działania zaszkodziłyby ludziom, którym ma służyć polityka zagraniczna USA, i dlaczego pryncypialne, powściągliwe podejście uczyniłoby ich bezpieczniejszymi. Twardy progresywizm nie jest ustępstwem na rzecz prawicowego nacjonalizmu, ale antidotum na niego” – argumentuje analityk.
Autor zaznacza, że jest jeszcze miejsce na kształtowanie amerykańskiej polityki, zanim nadejdzie moment kryzysu i to w czasie, gdy coraz wyraźniej widać rozłam wśród postępowców. Porównuje nawet kryzys panujący w łonie progresistów do zapaści z początku ubiegłego wieku, gdy prezydent Woodrow Wilson zdecydował się porzucić neutralność i przystąpić do wojny w 1917 r. Był to koniec ery progresywnej.
Źródło: foreignaffairs.com
AS