Nie ma chyba dziś na świecie katolika, który nie słyszałby o Świętym Ojcu Pio – Francesco Forgione (1887–1968). Żyjący na przełomie XIX i XX wieku włoski kapucyn otrzymał od Boga nieprawdopodobną wręcz liczbę niezwykłych darów i charyzmatów i przyczynił się do ogromnej liczby spektakularnych uzdrowień i nawróceń. Powszechnie uznawany jest – nie bez racji – za największego świętego XX wieku. Wynosząc go w 2002 roku do chwały ołtarza, Ojciec Święty Jan Paweł II stwierdził, że był on „żywym obrazem dobroci Ojca” i „szczodrym szafarzem miłosierdzia Bożego”.
Francesco Forgione – przyszły Ojciec Pio – pochodził z biednej wiejskiej rodziny zamieszkałej we włoskiej wiosce Pietrelcina. Jako szesnastolatek wstąpił do zakonu kapucynów, a siedem lat później przyjął święcenia kapłańskie. Większą część życia spędził w klasztorze w San Giovanni Rotondo.
Pan Bóg obdarzył go niezwykłymi charyzmatami: Ojciec Pio uzdrawiał fizycznie i duchowo, znał sekrety ludzkich serc i czytał w myślach, przepowiadał przyszłość, miał dar bilokacji i widziano go lewitującego, porozumiewał się językami, których nigdy się nie uczył. Temperatura jego ciała sięgała 48, a nawet 52 st. C, co prawdopodobnie miało związek z ogarniającym jego duszę mistycznym pożarem miłości. Podczas ekstaz i wizji ojciec Pio doświadczał obecności samego Jezusa i Matki Bożej, kontaktował się również z duszami cierpiącymi w czyśćcu.
Wesprzyj nas już teraz!
We wrześniu 1910 roku na ciele Ojca Pio pojawiły się pierwsze stygmaty. Wybłagał wtedy u Boga, by stały się niewidzialne. Kolejnej stygmatyzacji doznał 20 września 1918 roku, kiedy – po odprawieniu Mszy Świętej – modlił się przed krucyfiksem na chórze kościoła. Rany bardzo bolały i obficie krwawiły – wypływało z nich niemal pół szklanki krwi dziennie. Ponad miesiąc wcześniej Ojciec Pio doznał transwerberacji – ataku serafickiego, podczas którego w mistyczny sposób niebiańska osoba przebiła jego duszę niewidzialnym rozpalonym sztyletem. Po tym zranieniu przez dwa dni odczuwał ogromny ból, a na jego boku pojawiła się prawdziwa rana. Dwa lata przed śmiercią zakonnika rany na jego ciele zaczęły się zabliźniać. Ostatnia zniknęła w momencie jego śmierci.
Od chwili stygmatyzacji towarzyszył ojcu Pio cudowny fiołkowy, różany lub kadzidlany aromat. Ludzie odczuwali go za jego życia i po śmierci w najdalszych zakątkach ziemi. Do dziś woń, którą sam nazywał pociechą dla dzieci, jest znakiem jego duchowej obecności i opieki.
Przez całe życie gnębił go diabeł. Ukazując się w obrzydliwych kształtach bił go, nasyłał pokusy, przeszkadzał w kontaktach z ludźmi, a nawet pod postacią wytwornego mężczyzny spowiadał się u niego. Bywało, że przybierał postać Chrystusa, Matki Bożej, któregoś ze współbraci.
W walce z nim wspierali kapucyna aniołowie, czczony przez niego Święty Michał Archanioł, a zwłaszcza jego Anioł Stróż. Anielski pomocnik pomagał mu także rozumieć, czytać i pisać w obcych językach. Za jego pośrednictwem Ojciec Pio udzielał duchowych porad tym, którzy nie mogli osobiście do niego przybyć. Jako broń pomocną w walce z diabłem święty kapucyn zalecał: czujną modlitwę, kierownictwo duchowe, pokorę, ćwiczenie się w cnotach wiary, nadziei i miłości, pokładanie ufności w Bogu, nabożeństwo do Świętego Michała Archanioła i Anioła Stróża, umiłowanie Matki Bożej i modlitwę różańcową.
Nadzwyczajna pobożność i otrzymane od Boga charyzmaty sprawiły, że już za życia uznawany był za świętego, wielkiego cudotwórcę. Sam mówił o sobie, że jest tylko bratem, który się modli. Wierni tłumnie gromadzili się na odprawianych przezeń Mszach świętych, oblegali konfesjonał, w którym spowiadał, błagali o jego modlitewne wsparcie, radę, pociechę i duchowe kierownictwo. Wielu osobom Ojciec Pio wyprosił u Boga łaskę uzdrowienia, dzięki niemu żywą wiarą zapłonęły serca wielu zatwardziałych grzeszników i bezbożników. Zdarzały się dni, kiedy zakonnik otrzymywał ponad 200 listów z prośbami o duchową pomoc i z podziękowaniami.
W roku 1959 Ojciec Pio bardzo ciężko zachorował. Przez kilka miesięcy nie wstawał z łóżka, a lekarze nie dawali mu żadnych szans na powrót do zdrowia. Uzdrowił go wtedy Bóg za wstawiennictwem Matki Bożej Fatimskiej. Do domu Ojca święty odszedł 23 września 1968 roku, ale nawet wtedy nie opuścił proszących go o wstawiennictwo wiernych. Także dziś za jego pośrednictwem Pan Bóg obsypuje nas swymi rozlicznymi łaskami, dokonuje cielesnych i duchowych uzdrowień i nawróceń. Pozostały po nim również wielkie, zainicjowane przezeń dzieła – szpital Dom Ulgi w Cierpieniu oraz Grupy Modlitewne.
Wszyscy, którym przyszło pisać o Ojcu Pio, zgodnie podkreślają, że jego życie było jednym wielkim wyzwaniem rzuconym nauce, on sam był jak osoba nie z tego świata, a w jego otoczeniu wciąż działy się różnorakie cuda. Jednak nie to było istotą rzeczy. Cuda i fenomeny były jedynie znakami wskazującymi na coś, a raczej na Kogoś innego. „Przejmujące u nich [mistyków – przyp. h.b.] są nie wybujałe fenomeny (…), ale wielkie idee, które ucieleśniali, odciskając na obliczu świata rysy Ducha Świętego, Jego żywą obecność. Jedynie miłość do tego usposabia. Miłość!”1 – pisał Jean Guitton w ostatnim akapicie książki Tajemne moce wiary.
Chirurg z nieba
Aby zostać świętym, zgodnie z zasadami ustalonymi przez Jana Pawła II, Ojciec Pio potrzebował jedynie dwóch cudów. Jak można się domyślać, nie było większych problemów z ich wyszukaniem.
Do beatyfikacji dokonanej przez Jana Pawła II w 1999 roku przyczyniło się cudowne uzdrowienie Włoszki, Consiglii de Martino.
Zdrowotne problemy 45-letniej matki trojga dzieci zaczęły się 31 października, ale właściwie dopiero w dzień Wszystkich Świętych 1995 roku, przygotowując się do wyjścia na Mszę Świętą, kobieta nagle zaczęła odczuwać ból i duszności, a w okolicach jej lewego obojczyka pojawiła się opuchlizna wielkości pomarańczy. W szpitalu w Salerno – po dogłębnych badaniach (tomografia) – zdiagnozowano przerwanie kanału limfatycznego w okolicy gardła (prawdopodobnie na skutek urazu) i obfity wyciek ok. dwóch litrów limfy do wnętrza ciała. Kobieta zaczęła się dusić. Jej stan był zły i lekarze ustalili, że konieczna jest szybka operacja.
Consiglia de Martino była czcicielką Ojca Pio i wezwała go na pomoc jeszcze w domu. W szpitalu – kiedy dowiedziała się, że będzie musiała zostać zoperowana – ponownie zaczęła gorąco modlić się o zdrowie za przyczyną Ojca Pio. O cud uzdrowienia modlili się również jej bliscy, przyjaciele i poproszeni o to telefonicznie znajomi kapucyni z San Giovanni Rotondo. Operacja miała zostać przeprowadzona 2 listopada. Lekarze mieli usunąć limfę i zszyć przerwany kanał limfatyczny. Wystraszona tą wizją kobieta nie ustawała w kierowaniu próśb do świętego kapucyna. „Ty bądź moim chirurgiem. Ty mnie zoperuj” – prosiła w myślach. Kilka godzin później poczuła coś dziwnego. Jakaś niewidzialna dłoń rozwiązała tasiemkę jej koszuli. Miała wrażenie, że ktoś bezboleśnie przecina jej szyję i zszywa przerwany kanał limfatyczny. Chwilę później opuchlizna i wszelkie dolegliwości zniknęły i kobieta poczuła się dobrze. Poczuła także intensywny zapach charakterystyczny dla cudownych wizyt Ojca Pio.
Czując się już zdrową – pani Consiglia poprosiła o wypis ze szpitala. Lekarze – zaintrygowani nagłą poprawą jej stanu zdrowia – zawiesili wtedy decyzję o operacji i przeprowadzili kolejne badania. Okazało się, że wysięk płynu do płuc osuszył się samoistnie, a kanał limfatyczny nie jest już przerwany. Z medycznego punktu widzenia niemożliwe było, żeby stało się to bez interwencji chirurgicznej, a co więcej – w czasie krótszym niż 24 godziny. Po dokładnym lekarskim i teologicznym dochodzeniu stwierdzono, że zaistniała wcześniej choroba narządu była rzeczywista, nie zastosowano żadnej terapii, uzdrowienie miało charakter natychmiastowy, całkowity oraz trwały. Łącząc fakty, uznano też, że owym tajemniczym chirurgiem był nie kto inny, jak Ojciec Pio. Pięć lat później wydarzył się drugi cud…
Ojciec Pio z aniołami
20 stycznia 2000 roku zachorował ośmioletni Matteo Pio Collela. Jeszcze w szkole był osowiały, rozbolała go głowa. Niedługo później miał wysoką gorączkę, pojawiły się drgawki i wymioty, chłopiec zaczął tracić przytomność, a na jego ciele pojawiły się wybroczyny. Ojciec, który sam był lekarzem, zawiózł go późnym wieczorem do swojego szpitala – Domu Ulgi w Cierpieniu, w San Giovanni Rotondo. Objawy wskazywały na nadostre zapalenie opon mózgowych i – niestety także – na wywołaną meningokokami posocznicę. Chłopca umieszczono na oddziale intensywnej terapii, gdzie jego stan w piorunującym tempie zaczął się pogarszać. Mimo intensywnych działań medycznych ciśnienie spadło, dramatycznie wzrosły poziomy kreatyniny i bilirubiny i stopniowo pojawiły się objawy wstrząsu septycznego, ostra bradykardia, po kolei przestawały funkcjonować wszystkie narządy. Rano nie pracowało ich już osiem, m.in. nerki i płuca.
Lekarze rozkładali ręce, nie widząc szans na przeżycie Mattea. Jeśli jednak jakimś cudem udałoby się utrzymać go przy życiu, wieszczyli poważne uszkodzenie mózgu.
Mama chłopca, Maria Lucia Ippolito, nie dała jednak za wygraną. Będąc czcicielką Ojca Pio, nie zastanawiała się długo, kogo ma wezwać na pomoc. Zorganizowała wielką modlitewną krucjatę i sama – odrętwiała z bólu – gorąco modliła się o cud za wstawiennictwem błogosławionego kapucyna. Modliła się również do Jezusa Miłosiernego. Odmawiała dwie koronki – tę, którą odmawiał Ojciec Pio i koronkę do Bożego Miłosierdzia. Prosiła też wszystkich o modlitwę i przyjmowanie Komunii Świętej w intencji synka.
Sama niemal non stop klęczała i modliła się przy grobie Ojca Pio, w jego celi lub na klasztornym chórze przed ukrzyżowanym Chrystusem, przed którym kapucyn otrzymał stygmaty. Była gotowa oddać za dziecko swoje własne życie. Nie straciła nadziei nawet wtedy, kiedy serce Mattea prawie całkiem przestało już bić, a jej mąż stwierdził, że – jego zdaniem jako lekarza – nie ma już najmniejszych szans na to, by utrzymać go przy życiu. Ich syn był już przecież w agonii.
Uporczywa i uznawana za beznadziejną walka o życie Mattea lada moment mogła zakończyć się jego śmiercią. Jeden z lekarzy, by nie dopuścić do zgonu, w swoistym akcie desperacji polecił wstrzyknąć dziecku adrenalinę – pięć ampułek, pięć razy tyle, ile podawał zazwyczaj dorosłemu! To jednak, w połączeniu z innymi lekami i zabiegami, zdaniem lekarzy, nie mogło spowodować odwrócenia całego obrazu klinicznego.
Tymczasem wczesnym popołudniem 21 stycznia nagle i niespodziewanie serce chłopca znów zaczęło bić silniej i bardziej miarowo, i w krótkim czasie wszystkie narządy zaczęły prawidłowo funkcjonować, stopniowo wszystkie życiowe parametry zaczęly powracać do normy. Niedługo później zbadano mózg chłopca. Badanie nie wykazało najmniejszych uszkodzeń. Lekarze byli zszokowani, nie byli w stanie tego naukowo wyjaśnić. To był ewidentny cud.
Nie był to jednak koniec zmagań o zdrowie i życie dziecka. Matteo nadal był w śpiączce. Modlono się zatem w dalszym ciągu i wymodlono…
31 stycznia 2000 roku Matteo wybudził się ze śpiączki. Natychmiast – co bardzo zaskakujące – był całkowicie przytomny, miał pełną świadomość i kontrolę, rozumiał wszystko i rozpoznawał, a niedługo później poprosił o czekoladę i PlayStation. Po przebudzeniu chłopiec zapytał też O ojca Pio, chciał go mieć przy sobie, a potem opowiedział mamie, że w czasie śpiączki widział samego siebie oraz stojące przy łóżku anioły i trzymającego go za rękę brodatego starego pana w długim brązowym ubraniu. Jak się okazało, doświadczył wtedy obecności samego Ojca Pio.
Dnia 26 lutego Matteo został wypisany ze szpitala. Mógł już – całkowicie zdrowy – powrócić do domu, a jedyną pozostałością po chorobie były blizny.
W światowej literaturze medycznej nie opisano przypadku, żeby ktoś, kto miał zaatakowanych i niewydolnych więcej niż pięć narządów, przeżył. A u Mattea nie pracowało już dziewięć narządów i układów: układ nerwowy, oddechowy, sercowo–wieńcowy, żołądkowo-jelitowy, nerki, wątroba, krew i układ krzepnięcia, nadnercza, skóra. – Matteo przeżył, a jego przypadek zadziwił świat nauki – stwierdził badający to uzdrowienie dr Pietro Violi. Chorobę Mattea opisano później fachowo jako „posocznicę meningokokową naodostrą z rozległym wykrzepianiem wewnątrznaczyniowym powiązanym z niewydolnością wielonarządową”.
Oczy bez źrenic
Jeszcze bardziej niezwykły był cud, który dokonał się jeszcze za życia Ojca Pio. Anna-Gemma di Giorgi urodziła się z oczami bez źrenic i lekarze orzekli, że nigdy już nie będzie widzieć. Zrozpaczona rodzina liczyła już tylko na cud. Modlili się o niego gorąco.
Pewnego razu, gdy Gemma miała już siedem lat, w odwiedziny do rodziny przyjechała krewna – zakonnica. Poradziła rodzinie dziecka, by poprosili o pomoc Ojca Pio. Najżywiej zareagowała babcia Gemmy, która od tej pory wszystkie swe modlitwy kierowała do Boga za wstawiennictwem Ojca Pio, poprosiła też zakonnicę, by wysłała do niego list. Odpowiedź nie nadeszła, ale pewnego dnia zakonnica miała dziwny sen. Zobaczyła w nim Ojca Pio. „Gdzie jest ta Gemma, przez którą tyloma modlitwami mieszacie mi w głowie?” – zapytał kapucyn. Śniąca przedstawiła mu wówczas swą niewidomą krewną. Ojciec Pio zbliżył swe dłonie do oczu dziewczynki i po chwili zniknął. Zakonnica była jeszcze bardziej zdziwiona, kiedy następnego dnia w swojej skrzynce pocztowej znalazła list… od Ojca Pio. Kapucyn zapewniał w nim, że będzie się modlił za niewidome dziecko.
Zakonnica poruszona do głębi tym „zbiegiem okoliczności” poradziła rodzinie, by zabrała dziewczynkę do Ojca Pio do San Giovanni Rotondo. Gemma pojechała z babcią. I właśnie wtedy to się stało… Nagle dziewczynka zobaczyła jakieś cienie, jakąś łódź. Fizycznie, oczy nie uległy zmianie, ale… zaczęła widzieć.
Po dotarciu do San Giovanni Rotondo kobieta z dziewczynką poszły do spowiedzi. Gemma – pouczona przez babcię – miała poprosić Ojca Pio o łaskę. Uklękła, wyspowiadała się i… całkiem zapomniała o prośbie. Pamięta jednak, że kiedy tylko uklękła, Ojciec Pio dotknął jej oczu swoją naznaczoną stygmatami dłonią i uczynił znak krzyża. Babcia rozpłakała się, kiedy dziewczynka powiedziała jej, że zapomniała o prośbie. Starsza pani poszła zatem do spowiedzi i sama o to poprosiła. Usłyszała wtedy, że Gemma… widzi. Podczas Komunii Świętej ojciec Pio jeszcze raz nakreślił znak krzyża na jej oczach.
W drodze powrotnej Gemma zaczęła rozróżniać kształty i w końcu widzieć! Oczyma bez źrenic! Lekarz, który ją później badał, był zszokowany. Nie mógł tego pojąć. Inni byli równie zdziwieni. A Gemma poszła do szkoły, nauczyła się czytać i pisać, zaczęła normalnie żyć, a w czasie kanonizacji ojca Pio – już jako dojrzała kobieta – gościła w studiu włoskiej telewizji.
Komik u stóp ołtarza
Ojciec Pio przyczynił się również do ogromnej liczby nawróceń. Wśród nawróconych znalazło się wielu artystów i osób z pierwszych stron gazet. Zaliczyć można do nich jednego z najwybitniejszych włoskich aktorów i komików, Carla Campaniniego (1906–1984). Od 1939 do 1969 roku zagrał on w 127 filmach, a z Ojcem Pio po raz pierwszy spotkał się w 1939 roku, kiedy był jeszcze mało znanym aktorem komediowym.
Campanini wybrał się do kapucyna w czasie Wielkiego Tygodnia razem z pozostałymi aktorami z teatru objazdowego. „Myślałem, że ojciec Pio to po prostu jakiś wielki czarownik i spodziewałem się uzyskać dzięki niemu korzyści finansowe”2 – wyznał w rozmowie z włoskim dziennikarzem, Renzem Allegrim.
W tym czasie aktorowi doskwierało cygańskie życie, jakie wraz z żoną prowadzili, rozłąka z trójką dzieci, które zostawili pod opieką siostry; marzył o pracy, która pozwoliłaby mu osiąść gdzieś na stałe. Jeśli chodzi o stronę duchową – był ochrzczony, ale od czasu ukończenia szkoły do kościoła nie chodził.
Po przybyciu na miejsce aktorzy długo nie mogli skontaktować się z Ojcem Pio, bowiem – jak się dowiedzieli – w okresie Wielkiego Tygodnia bardziej niż zwykle cierpi on z powodu swoich ran. Po południu zapewniono ich, że kapucyn wyspowiada ich jutro po porannej Mszy Świętej. I tak się stało. Po Mszy Świętej, która była dla Campaniniego koszmarem z powodu czasu trwania i tego, że musiał przez cały czas klęczeć, żeby nie zasłaniać innym, mężczyzna ukląkł przed kratkami konfesjonału, a wtedy okazało się, że aktor nie musi nic mówić, bo Ojciec Pio wszystko już o nim wie. „Kazał mi przyrzec, że zmienię swe życie, po czym udzielił mi rozgrzeszenia” – stwierdził komik. W duchu aktor prosił kapucyna, by pomógł mu znaleźć jakąś stałą pracę blisko domu.
Wyrażone w myślach życzenie aktora wkrótce się spełniło. Campanini niemal cudem dostał rolę, od której zaczęła się jego wielka aktorska kariera. Stał się sławny, bogaty, miał już własny dom.
Ojciec Pio wysłuchał jego milczącej prośby, ale on nie posłuchał Ojca Pio. Zmienił swe życie, ale na gorsze. Grzeszył na potęgę, niemniej jednak spotkanie i słowa Ojca Pio wciąż tkwiły w nim jak kolec. Sława i pieniądze nie przyniosły mu szczęścia. „W głębi duszy czułem się zrujnowany, pusty, przygnębiony, zmęczony i niezmiernie smutny. Zazdrościłem tym, którzy mieli odwagę odebrać sobie życie”. Pewnego dnia rodzinę Campaninich odwiedził miejscowy proboszcz. Zachęcił ich, by poświęcili swój dom Najświętszemu Sercu Jezusa, a w czasie tej uroczystości przyjęli Komunię Świętą.
W Święto Trzech Króli – 6 stycznia 1950 roku aktor błąkał się bez celu po Rzymie, „niespokojny i smutny” aż w pewnym momencie postanowił wstąpić do kościoła Świętego Antoniego. Szukał jeszcze wprawdzie dalszych wykrętów, ale Bóg w przedziwny sposób doprowadził go do kratek konfesjonału. „Po półgodzinie wyszedłem z twarzą zalaną łzami. Czułem się jak nowo narodzony. W rodzinie zapanowało wielkie święto. Z radością wziąłem udział w domowej uroczystości, przystępując z rodziną do Komunii Świętej”.
Campanini wybrał się wkrótce do Ojca Pio, by oznajmić mu, że odmienił swe życie. Aktor odbył wtedy spowiedź, która – jak sam wyznał – całkowicie odmieniła jego życie. Od tej chwili odzyskał wiarę, nigdy już nie opuścił nie tylko niedzielnej, ale nawet codziennej Mszy Świętej, a każdą wolną chwilę spędzał u Ojca Pio, stając się jego apostołem. Kiedy zmarł 20 listopada 1984 roku w Rzymie, jego ciało pochowano na cmentarzu w San Giovanni Rotondo.
Święty ze świętym
Niezwykły związek łączył Ojca Pio z Janem Pawłem II. Młody kapłan Karol Wojtyła poznał włoskiego stygmatyka w 1947 roku, kiedy przebywał w Rzymie na studiach (podobno kapucyn wyjawił mu wówczas jego przyszłość). Piętnaście lat później, już jako biskup, napisał do niego list – prośbę o modlitwę, a po 11 dniach – podziękowanie za wstawiennictwo owocujące cudownym uzdrowieniem chorej na raka krakowskiej lekarki, słynnej obrończyni życia, Wandy Półtawskiej. W 1974 roku, w sześć lat po śmierci zakonnika, już jako kardynał, Wojtyła stanął u jego grobu, by w San Giovanni Rotondo świętować 28. rocznicę swoich święceń kapłańskich, a kiedy został papieżem, to właśnie on dokonał beatyfikacji i kanonizacji Ojca Pio.
Tekst pochodzi z albumu „Cuda Wielkich Świętych”, Henryk Bejda.
Publikacja dzięki uprzejmości Wydawnictwa Fronda
1 Jean Guitton, Jean-Jacques Antier, Tajemne moce wiary. Znaki i cuda, Oficyna Wydawniczo-Poligraficzna Adam, Warszawa 1997, s. 276.
2 Fragmenty wypowiedzi C. Campaniniego za: Renzo Allegri, Cuda Ojca Pio, WAM, Kraków 1999, s. 180, 183 i 184.