Zanurzeni po czubki włosów w paradygmacie postępu za najwyższą wartość uznajemy nowość. Lepszy nowy wzór niż łatanie dziur – ostrzegał stary Huxley. W myśl tego wszystko dziś wymieniamy na nowe, nie podejmując najmniejszej próby naprawienia starego, które być może szwankuje tylko odrobinę (albo i wcale, tylko jest niemodne). Nowa pralka, nowy samochód, nowa żona, nowy mąż…
Współczesnym światem Zachodu niepodzielnie zawładnęła mentalność rozwodowa. Nierozerwalny związek, który zakończyć może jedynie śmierć, nie mieści się w głowach przytłaczającej większości populacji od Alaski po Kamczatkę, od Grenlandii po Zelandię i od Vardø po Kapsztad. Rozwód to dla nich integralna część małżeństwa, nierozerwalnie wpisana w samą jego istotę (oczywiście mowa wyłącznie o tych, którzy jeszcze uznają ową ginącą z wolna instytucję). W rozwodzie coraz częściej widzą oni/one nie zło, przed którym należy się z całych sił i na wszystkie sposoby bronić, lecz skuteczny ratunek, po który bezwzględnie trzeba sięgać. Po co się męczyć, po co sobie wiązać życie, po co trwać w toksycznych relacjach?
Wesprzyj nas już teraz!
– Przecież już się nie kochamy.
– A czy kiedykolwiek naprawdę się kochaliście?
* * *
Mentalność rozwodowa wynika przede wszystkim z nadmiaru miłości. Własnej. Małżeństwo to mechanizm, którego paliwo stanowi obopólne poświęcenie. Inaczej nie działa. Do tego zaś współczesny człowiek Zachodu jest po prostu niezdolny. Wręcz fizycznie. Historia cywilizowanego świata nie zna drugiego takiego egoisty. I mięczaka. Jeżeli przy zakładaniu rodziny musi on/ona mieć środek asekuracji na wypadek, gdyby coś się nie udało, to jak poradzi sobie z poważnym wyzwaniem? Jak zdoła wyjść obronną ręką z sytuacji prawdziwie kryzysowej? Nie daj, Panie Boże, dzisiejszemu światu wojny czy innego poważnego kataklizmu, bo zdechlak w nim utonie, a dodatkowo pociągnie za sobą w odmęty tę nieliczną mniejszość, która jeszcze wie, co znaczy odpowiedzialność, i chce żyć uczciwie.
– Przy niej/nim nie mogę być w pełni sobą.
– A czy dajesz mu/jej z siebie chociaż pięć procent?
* * *
Każdy, kto dążąc do rozwodu twierdzi, że choć ze współmałżonkiem mu się nie układa, lecz kocha wspólne dzieci, łże jak pies. Albo nie przeprowadził autoanalizy. Nie można kochać dzieci, fundując im koszmar – rujnując cały ich świat.
– Musi zrozumieć, że między dorosłymi tak bywa.
– On wolałby, żebyś umarł.
* * *
Przeciętny dzisiejszy Polak pragnie być celebrytą. Bo celebryta to ma klawe życie – tak wynika z tefauenów, glamurów, pudelków. Ale jak się nim stać, nie mając ani talentu, ani pieniędzy, ani „pleców”, ani marynarki od Armaniego, ani penthausu w modnej dzielnicy?
A jednak przeciętny dzisiejszy Polak może uczynić coś, co go choć na chwilę przybliży do połyskliwego świata celebrytów – może się rozwieść. I wtedy przez chwilę poczuje się jak bohater seriali, które tak namiętnie ogląda. Ale to nie potrwa długo – tryby rozwodowej machiny prawno-finansowej natychmiast mu/jej przypomną jego/jej marny status.
– Masz płacić alimenty!
– Jeszcze czego! Żeby je przepił twój nowy kochaś?
* * *
Zwolennicy rozwodów podnoszą, iż małżeństwo jako ludzka instytucja skażone jest ludzką słabością, przeto może się rozpaść i dlatego powinna istnieć możliwość drugiej szansy. Albo trzeciej, czwartej, piątej, a może jeszcze dalej… – aż się uda. Tylko że małżeństwo wcale nie jest instytucją ludzką, lecz Bożą – i dlatego w małżeństwach wiodących życie sakramentalne rozwody się praktycznie nie zdarzają.
– A ja sobie moje drugie małżeństwo cenię o wiele wyżej niż pierwsze. Żyjemy spokojnie, bez konfliktów. Czy tak nie jest lepiej?
– A po cóż diabeł miałby cię jeszcze nękać dodatkowymi pokusami, skoro ty już jedną nogą w piekle stoisz?
Jerzy Wolak
Tekst ukazał się w 72. numerze magazynu „Polonia Christiana” (styczeń-luty 2020)
Kliknij TUTAJ i zamów wybrany numer pisma
Fala rozwodów niszczy rodzinę. Sądy orzekają „rozpad związku” co pół minuty!
Fala rozwodów niszczy rodzinę. Sądy orzekają „rozpad związku” co pół minuty!