Słynna brytyjska aktorka, znana również z wielu produkcji hollywoodzkich, wzięła w obronę Johnny’ego Deppa i J.K. Rowling, popełniając przy tym „wykroczenie” przeciwko jednomyślności filmowej elity i wyznając swoją… nienawiść do cancel culture.
Helena Bonham Carter w rozmowie z „The Times” zabrała głos w sprawie procesu Johnny’ego Deppa z jego byłą żoną Amber Heard, po którym ostatecznie Amber ma zapłacić Johhny’emu 15 mln dolarów za zniesławienie go sugestiami na temat rzekomej przemocy domowej. – Cieszę się, że został w pełni oczyszczony z postawionych mu zarzutów. Teraz w końcu czuje się dobrze. Heard sama się o to prosiła. Kobiety zasłaniają się ruchem #MeToo, ponieważ jest to modne – powiedziała.
Celebrytka uderzyła tym samym w feministyczny ruch #MeToo, który pod pretekstem ujawniania przemocy mężczyzn przeciwko kobietom, walczy z wszelkimi przejawami tradycyjnego modelu relacji, w którym mężczyzna jest głową rodziny. Ruch ten skompromitował się przy okazji wspomnianego procesu, ponieważ wystąpił w roli tuby propagandowej rozpowszechniającej sfingowane dowody rzekomego znęcania się znanego aktora nad byłą żoną.
Wesprzyj nas już teraz!
Ale na tym nie kończą się „kontrowersyjne” dla lewicy deklaracje Bohnam Carter. Wzięła bowiem w obronę także autorkę powieści o Harrym Potterze – J.K. Rowling – która swego czasu zasłynęła ze sprzeciwu wobec „transpłciowego” obłędu. – To po prostu straszne, stek bzdur. Myślę, że padła ofiarą prześladowania. Osąd ludzi przybrał jakąś ekstremalną formę. Ona wyraziła swoją opinię, ponieważ poczuła się wykorzystana. Każdy nosi w sobie jakąś traumę i na jej podstawie formułuje swoje opinie. Trzeba uszanować ból ludzi i to, przez co przeszli. Nie wszyscy muszą się zgadzać we wszystkim – byłoby to szalone i nudne. W jej słowach nie było agresji. Jedynie powiedziała coś z własnego doświadczenia – stwierdziła.
Aktorka poszła jednak jeszcze dalej, wprost uderzając we współczesną anty-kulturę, choć – trzeba to zaznaczyć – z liberalnego punktu widzenia. – Czy knebluje się usta geniuszowi ze względu na jego praktyki seksualne? W takim razie trzeba by wykluczyć miliony osób, gdybyście przyjrzeli się uważniej ich życiu osobistemu. Nie można w ten sposób dyskwalifikować ludzi. Nienawidzę cancel culture. Całe to zjawisko stało się dość histeryczne. Jest w nim coś z polowania na czarownice – mówiła.
Wokół wypowiedzi Heleny Bohnam Carter zrobiło się głośno na wszystkich kontynentach. Można by przejść nad tym do porządku dziennego, ale warto zauważyć, że nagle wszystkie media głównego nurtu, łącznie z mediami branżowymi związanymi z kinem czy stylem, podają do wiadomości swoich czytelników, że istnieje coś takiego jak neomarksistowska (oczywiście nie używając tego przymiotnika) „kultura unieważnienia” i niekoniecznie jest to zjawisko pozytywne.
Wprawdzie aktorka podjęła tę krytykę z pozycji liberalnych, niemniej znaczący jest fakt, że tego typu słowa w ogóle ujrzały światło dzienne, a ich autorka jak dotąd nie została okrzyknięta wariatką albo jeszcze lepiej – faszystką. Jej wypowiedź relacjonuje m. in. „The Hollywood Reporter”, nie pozwalając sobie na osobiste wycieczki przeciwko artystce.
Podobnej bezstronności nie zachowuje już polska edycja Vogue’a, w której odnajdziemy najpierw tyradę na temat rzekomej „transfobii” J.K. Rowling, a następnie sugestię, iż „opinia publiczna” nie przyjęła przychylnie wypowiedzi Bohnam Carter, przy czym jako głos owej „opinii publicznej” podani zostali… anonimowi internauci.
W każdym razie jest to kolejny powód do choć nikłej nadziei, że przynajmniej niewielka część elit współczesnego świata zaczyna przejawiać skłonność do samodzielnego myślenia i podważania „oficjalnych narracji”…
Źródła: filmweb.pl / hollywoodreporter.com / vogue.pl
FO