Na Interii ukazał się artykuł z licznymi świadectwami Polek i Polaków, którzy nie chcą mieć dzieci. Boją się niepewnej sytuacji ekonomicznej, nie wspominając o innych strachach napędzanych przez lewicowego molocha. Ale czy mają choć blade pojęcie, jakich cnót im samym brakuje do założenia rodziny i czy zdają sobie sprawę, że ta przytłaczająca nienormalność jest efektem działania „państwa opiekuńczego”?
Zaznaczam na wstępie, że prawie wszystkie sygnalizowane problemy faktycznie mają miejsce, łącznie z traumą po porodzie. W dzisiejszych warunkach, gdy matka nie ma całej „eskorty” innych kobiet pomagających jej w przyprowadzeniu dziecka na świat, to faktycznie poród (szczególnie w szpitalu) bywa traumą, podobnie jak ciąża ze wszystkimi jej dolegliwościami (szczególnie, gdy inne małe dzieci już są z nami).
Jako ojciec mam tego wszystkiego świadomość, ale jednocześnie nie mogę zachować dla siebie poważnych wątpliwości co do diagnozy przyczyn tego stanu rzeczy oraz całkowitej kapitulacji wobec wyzwania ich rozwiązania, co widać w pesymistycznym tonie artykułu na Interii.
Wesprzyj nas już teraz!
Czy dawniej większość ludzi posiadała wystarczające środki, by zapewnić „pewien poziom” życia swoim dzieciom (jak wyraził się jeden z mężczyzn)? Z opowieści naszych rodziców i dziadków wynika coś wręcz przeciwnego. Po prostu żyli oni skromniej i nie posiadali tak wysokiego standardu życia, jak my. Ich przewagą nad nami nie były warunki finansowe, ale cechy osobowości i charakteru: umiejętność bycia tu i teraz, odnajdowania się z humorem w trudach codziennego życia, kreatywne zarządzanie domowym budżetem, a także więzi rodzinne oparte na niezmiennych wartościach (a przynajmniej tym, co jeszcze z nich pozostało).
Poza tym mam wrażenie, że anonimowe młode osoby cytowane przez Interię trochę przesadzają. Choćby gdy Monika, lat 32, pracująca na kasie w sklepie spożywczym, mówi o zakupach za 100 zł, które starczają na „jeden obiad” dla rodziny. No cóż, ostatnio kupiłem kawałek wołowiny za 17 zł, do tego 400 gram ryżu premium (aromatyczny basmati extra long z indyjskiego sklepu w Krakowie), warte powiedzmy 6 zł, do tego trochę przypraw i warzyw za kolejne kilka złotych i tak za 30 zł zrobiłem całkiem dobry obiad i to w orientalnym stylu. Jeżeli miałbym dobić do kwoty 100 zł, to zostałoby mi jeszcze na butelkę całkiem pijalnego wina i to nie z pierwszego lepszego supermarketu.
Nie chodzi oczywiście o to, by spierać się o kwoty i o szczegóły, bo wiadomo, że nie jest łatwo, ale jakoś dziwnym trafem nikt w tekście nie zadaje pytania, dlaczego nie jest łatwo, a przede wszystkim: Co nie gra w nas samych i w systemie politycznym, że jest nam tak trudno?
O cnotach charakteru już wspomniałem. Teraz dodam, że ceny nie poszybowały w górę same z siebie, bo im się tak podobało, ani dlatego, że przestraszyły się wojny na Ukrainie. Poszybowały, ponieważ rządy realizowały „covidową” agendę wyniszczania społeczeństw, potem zaczęły obkładać Rosję sankcjami, które w nas samych przecież też ekonomicznie uderzają i z zadowoleniem brną w zieloną politykę klimatyczną.
Ale najłatwiej założyć na twarz „maseczkę” („bo tak trzeba”), a potem narzekać, że „czasy złe” – nie zauważając, że lewicowo-socjalistyczny obłęd współczesnej Europy prowadzi wszystkich do biedy. Nawet jeżeli gadaniem tego nie zmienimy, to wypada przynajmniej mieć świadomość, że idee mają konsekwencje i nie można bezkarnie być lewakiem albo biernym odbiorcą lewackiej agendy politycznej.
Dziecko – zabawka dla singielki?
Najbardziej szokujące wydaje się świadectwo niejakiej Joanny, opisanej jako singielka. – Chciałam zajść w ciążę. Chciałam nawet zamrozić jajeczka, do czasu aż nie spotkam odpowiedniego partnera. Niestety zamrażanie jajeczek jest dość kosztowne. Odpada. Samotnej kobiecie w Polsce zresztą prawo zabrania invitro. Więc i tak musi być facet – żali się, twierdząc, iż byłaby „cudownie empatyczną i ciepłą matką”. W całej wypowiedzi nie ma ani słowa o rodzinie…
Relacje są ważne, nawet najważniejsze i bez nich nie ma mowy o szczęśliwej rodzinie, ale na co się zdadzą relacje z całą ich „cudownością”, gdy nie ma… rodziny? Ale przy takim poziomie refleksji, jaki zaproponowała Joanna, pojęcie rodziny będzie raczej abstrakcyjne…
Kłamstwo aborcyjne też dorzuca swoje trzy grosze. Kobiety żalą się, że nie mogą zabić swoich dzieci, jeżeli okaże się, że te mają wady rozwojowe, a przede wszystkim bezrefleksyjnie powtarzają wyświechtany komunał o tym, że ograniczenia procederu dzieciobójstwa stanowią zagrożenie dla ich zdrowia. Przypomnijmy: po pierwsze, zdanie o tym, że intencjonalne zabicie dziecka jest konieczne dla ratowania życia matki, nie jest potwierdzone ustaleniami praktyki lekarskiej; po drugie, nawet w USA, gdzie wprowadzono całkowite zakazy aborcji, we wszystkich stanach obowiązują w razie czego wyjątki dla ratowania życia matki.
Dzieci, które nie mają okazji się narodzić, są w narracji rozmówców Interii jakby rozpięte pomiędzy dwoma podejściami. Z jednej strony mówi się o ich „godnym” życiu (w sensie wyłącznie materialnym) i z tego powodu odmawia się im życia, a z drugiej opowiada się o nich w sposób, o którym trudno powiedzieć, że jest godny – traktując je jako potencjalny „zlepek komórek” do „abortowania” czy też jako samotnego towarzysza samotnej matki, której korona by z głowy spadła, gdyby miała odnaleźć się w roli kobiety w normalnej rodzinie. Wszystkie te opowieści pokazują bardzo smutny stan umysłu części Polaków, którzy boją się wkroczyć w przestrzeń rodzinnej miłości i dostrzec w dziecku przede wszystkim wartość życia, które jest godne bezwzględnej akceptacji.
Niedoszła rodzina w szponach etatyzmu
Pary przepytywane przez Interię narzekają, że „pomoc państwa jest niewystarczająca”. Znowu nikomu do głowy nie przychodzi, by wykroczyć myślą poza socjalistyczny paradygmat i uświadomić sobie, że priorytetem istnienia państwa nie jest to, by komukolwiek pomagać, lecz to, by utrzymywać pokój wewnątrz i na zewnątrz kraju oraz stworzyć ogólne ramy funkcjonowania przestrzeni publicznej i organicznego rozwoju społeczeństwa. To do obywateli należy bogacenie się, a rząd ponosi niewybaczalną winę, gdy to utrudnia poprzez rozrost administracji publicznej i mnożenie niesprawiedliwych podatków. Znów – gadaniem tego nie zmienimy, ale świadomość mieć wypada. Wówczas nawet w takim systemie można sięgnąć po pewne nieszablonowe rozwiązania i znaleźć swoją niszę w takim czy innym biznesie, zamiast zdawać się na łaskę i niełaskę etatyzmu.
Jeżeli komuś wydaje się, że rozważanie na temat tego, jak powinien wyglądać sprawiedliwy i normalny (niesocjalistyczny) system społeczny jest abstrakcją i teorią, to świadczy to wyłącznie o tym, jak bardzo zabrnęliśmy w nienormalność, która zarówno systemowo, jak i ideologicznie, dyktuje nam poglądy przytaczane w artykule Interii. Ale te poglądy mogą być jedynie wymówką i to kiepską, bo defetystyczną. Ani nam nie pomogą one założyć rodziny, ani tym bardziej nie pomogą społeczeństwu i państwu, żeby stwarzały lepsze ku temu warunki.
Filip Obara