Jak możemy mówić dziś o roli kapłana w społeczeństwie, skoro społeczeństwo zatraciło swój naturalny punkt odniesienia do spraw nadprzyrodzonych? I co musiałoby się stać, by zniszczony przez apostazję i skandale wizerunek sługi Chrystusowego odzyskał swój pierwotny prestiż?
O Jezu, Wieczny i Najwyższy Kapłanie, miej swoich kapłanów w opiece Twego Najświętszego Serca, gdzie nikt im nie może zaszkodzić. Zachowaj nieskalane ich namaszczone dłonie, które codziennie dotykają Twojego świętego Ciała. Zachowaj w czystości ich wargi, które są czerwone od Twojej najdroższej krwi. Zachowaj w czystości i wolności od spraw ziemskich ich serca, naznaczone wzniosłym piętnem Twojego pełnego chwały kapłaństwa. Pozwól im wzrastać w miłości i wierności Tobie i strzeż ich przed skażeniem świata. Dałeś im siłę przemiany chleba i wina, daj im także siłę przemiany serc. Pobłogosław ich pracę bogactwem owoców i obdarz ich następnie koroną wiecznego żywota. Amen – takimi słowami św. Tereska od Dzieciątka Jezus modliła się za kapłanów.
Wydaje się, że zawiera się w nich wszystko na temat roli księdza w społeczeństwie. Z jednej strony on sam ma być kapłanem „według Serca Jezusowego”, szafującym święte sakramenty, a z drugiej – ma mieć moc przemiany serc, czyli wpływać na wspólnotę tak, aby żyła według zasad Chrystusowych, a nie tylko „latała” do budynku kościoła po zewnętrzne znaki łaski.
Wesprzyj nas już teraz!
Ale czy możemy mówić o tym, że słowa „wielkiej małej Świętej” mają bezpośrednie odniesienie do większości dzisiejszych sług Kościoła, którym biskup namaścił dłonie do konsekrowania eucharystycznych postaci i odpuszczania grzechów w imię Trójcy Przenajświętszej?
Pytanie retoryczne. Ideał kapłaństwa został przecież zdekonstruowany przez kościelnych modernistów, podobnie jak sama wspólnota społeczna jest wciąż dekonstruowana przez pogrobowców jakobinów i bolszewików.
Kapłan w społeczeństwie, które nie istnieje
Żeby mówić o roli kapłana w społeczeństwie, to najpierw trzeba w ogóle mieć… społeczeństwo. Organiczną wspólnotę, w której ludzie są dla siebie wzajemnie nieodzownym punktem odniesienia, a nie tylko wspólnotę formalną, teoretycznie łączącą faktycznie spolaryzowane jednostki.
Z historii dowiadujemy się o kapłanach, którzy oddali życie za swoje owce i tak pokazali, iż mają tę miłość, ponad którą nie ma większej, jak mówi Pan (Jan 15,13). Ale co można powiedzieć o kapłanach, którzy nie umierają za członków społeczeństwa, tylko – żyją w społeczeństwie?
Rolę tę najgłębiej tłumaczy perspektywa wspólnoty jako Mistycznego Ciała Chrystusa i nas jako jego członków. W studium dogmatycznym Mistyczne Ciała Chrystusa a charaktery sakramentalne autorstwa przedsoborowego jezuity Włodzimierza Piątkiewicza czytamy, że tym, co w organizmie ludzkim pełni funkcję przekaźników pomiędzy życiem umysłowym a podejmowanymi czynnościami są organy wewnętrzne. Tak samo w obrębie Mistycznego Ciała Chrystusa wyświęceni kapłani są tymi „organami”, które roznoszą żywotne tętno Chrystusa, pośrednicząc w ten sposób między głową a jej członkami.
Ksiądz to osoba, która otrzymuje nowy charakter na duszy, czyli nowe piętno Chrystusowe. Wiemy na przykład, że sakrament małżeństwa obowiązuje jedynie tu na ziemi, natomiast kapłaństwo jest „niezbywalne” i przyjęcie roli „zastępcy Chrystusa”, wręcz „drugiego Chrystusa”, w tym życiu będzie miało swoje odzwierciedlenie w przyszłym.
Centrum życia kapłańskiego stanowi Najświętsza Ofiara Mszy, o której pisał również przedsoborowy ksiądz, Wincenty Granat. Kapłan to, jak czytamy, człowiek wezwany przez Kościół, aby czynnie pośredniczył między ludźmi i Bogiem Ofiarą Mszy Świętej i przez swój bytowy związek z Chrystusem, jedynym Pośrednikiem żyjącym w Kościele. Skoro celem naszego życia jest otrzymanie wstępu do królestwa niebieskiego, a tym, co nam „wykupiło” ten wstęp jest ofiara krzyżowa Chrystusa, z której czerpiemy przez bezkrwawą ofiarę Mszy, to jasne jest, że rolą kapłana jest przede wszystkim uobecnianie tej Ofiary przy ołtarzu i w ten sposób szafowanie owoców odkupienia.
Dla jednych może to zabrzmieć jako coś oczywistego, a dla innych… „przestarzałego”. Przecież kapłani prześcigają się dzisiaj w tym, jak być „fajnymi”. Nurzają się w tym świecie, przywdziewając świeckie stroje i zapominając, że mają w nim być, a jakoby nie być, jak mówi Apostoł Narodów. Jak można mówić o roli kapłana w społeczeństwie, skoro sami kapłani podlegają dziś procesowi laicyzacji, a religia została zepchnięta do kruchty?
Jeszcze bardziej dramatyczna wydaje się być postawiona wyżej kwestia. Jak kapłan ma mieć wpływ na społeczeństwo, którego istnienie jest wyłącznie teoretyczne? Wspólnota parafialna nie jest dla większości punktem odniesienia, rozkładowi uległa nawet wspólnota naturalna, a obecnie rewolucjoniści przypuszczają decydujący atak na instytucję rodziny.
Jest to zresztą ciekawe z antropologicznego punktu widzenia. Bo gdy członkowie społeczeństwa uznają takie czy inne nadprzyrodzone sankcje w swoim życiu, to odczuwają też naturalną potrzebę odwołania się do przedstawiciela sfery nadprzyrodzonej. I tak, po co komu kapłan w państwie, które sankcjonuje „małżeństwa cywilne”?
W krajach post-chrześcijańskich wydaje się, że rola kapłana jest więc ściśle… misyjna. I to w rozumieniu misji jako wyprawy do ziem pogańskich, nieznających Słowa Bożego. Co z tego, że deklarujemy się jako katolicy, a nawet chodzimy do kościoła, jeżeli po reformie liturgii i formacji kapłańskiej, większość księży nie ma zielonego pojęcia o katolickiej wizji kapłaństwa, a ci z nich, którzy zachowali dobrą wolę, są skazani na poszukiwanie sensu własnego powołania nieraz po omacku, a zawsze pod ostrzałem tych przedstawicieli kościelnych elit, którym zależy na tym, by prawdziwa rzeczywistość Chrystusowego kapłaństwa nigdy więcej nie ujrzała światła dziennego?
Wnioski wydają się być nader pesymistyczne, gdy mówimy o kapłanie, którego nie ma, w społeczeństwie, które również nie istnieje. Ale, uwaga, może być… jeszcze gorzej.
Kapłaństwo skompromitowane
Osobnego namysłu wymaga kwestia tak głośnych obecnie „skandali” z udziałem osób duchownych. Wobec skali problemu, jakim jest apostazja hierarchów i niższego kleru, wobec istnienia lawendowej mafii i sekty modernistów w łonie Kościoła, wydaje się, że już tylko „oczyszczenie z góry” i rozbicie tego całego układu ręką Wszechmogącego jest ratunkiem dla Kościoła.
Nikt nie zadaje dziś pytania, czy ponad trzysta tysięcy przypadków pedofilii w Kościele francuskim, o których mówił głośny raport, miało miejsce przed Soborem czy po? A jest to sprawa kluczowa. Dla samych modernistów ukrycie tej wiedzy jest strategiczne, gdyż wolą zwalić winę na Kościół jako taki niż przyznać, że kataklizm nadużyć seksualnych nastąpił w momencie, gdy w imię „reformy” Pawła VI zdewastowano formację kapłańską, rozluźniono dyscyplinę i otwarto drzwi seminariów dla zboczeńców.
W tej sytuacji dochodzi do istnego paroksyzmu, gdy – zamiast mówić o powrocie do pierwotnej wizji katolickiego kapłaństwa – postuluje się jeszcze większe rozluźnienie, zniesienie celibatu, a nawet wprost otwarcie na dewiacje seksualne.
Weźmy przykład celibatu. W kościele wschodnim żonaty ksiądz jest członkiem wspólnoty i można się zastanawiać, czy jest to lepsze dla praktyki duszpasterskiej, gdy na sprawach damsko-męskich zna się on z autopsji. Ale z drugiej strony można się zastanawiać – i jest to refleksja Zachodu, mająca swe źródło w myśli apostolskiej – nad tym, że ideał kapłaństwa jako wyłącznej służby Chrystusowi nie bez powodu został ujęty w rygorystyczne ramy prawne, w myśl których kapłan jest niejako „wyjęty ze świata” jako że królestwo Boże, jak zaświadcza sam Pan, nie pochodzi z tego świata.
Likwidowanie celibatu byłoby próbą gaszenia pożaru przy użyciu benzyny. Najpierw należałoby wrócić do ideału kapłaństwa, a potem ewentualnie zobaczyć, czy w ogóle jest potrzeba podejmowania na ten temat dyskusji…
Czy ksiądz Skarga miał poczucie humoru?
Było poważnie, a nawet nieco apokaliptycznie, więc na koniec odwołajmy się do bardziej pogodnego przykładu. Wiemy, że św. Filip Neri słynął jako „święty uśmiechnięty”, od którego diabeł uciekał, dlatego, że Bóg jest prawdziwą radością. Wiemy też, że był rozpoznawany jako „drugi Apostoł Rzymu” i właśnie ten rys jego postaci najlepiej wpisuje się w niniejsze rozważania na temat roli kapłana w społeczeństwie.
Jest w tym pewien paradoks, że kapłan duchowo jest wyrwany z tego świata, ale jednak jego zadaniem jest do tego świata wychodzić. I tak słyszymy, jak don Filippo został kiedyś wciągnięty do domu publicznego, gdzie urodziwe kurtyzany miały nakłonić go do sprzeniewierzenia się cnocie czystości. „Nakryli” go tam zawistni kardynałowie, którzy przekonali się, że „panie do towarzystwa” siedzą pokornie u stóp Świętego i słuchają wykładu na temat Ewangelii.
Jakież w tym przeciwieństwo, dobitne i rażące, wobec dzisiejszego zachowania tak wielu kapłanów, którzy plugawią swoje wzniosłe powołanie, już nie tylko samymi grzechami przeciwko czystości, nie tylko zbrodniami przeciwko nieletnim, ale także grzechami przeciwko naturze!
Chrystus nie bał się wychodzić do grzeszników, nie bał się pouczać pogubionych i naprowadzać poszukujących. Właśnie przezwyciężenie tego lęku utrzymującego nas w strefie komfortu wydaje się w ujęciu psychologicznym najlepiej opisywać rolę duchownego we wspólnocie, nawet jeżeli jest ona spolaryzowana. Dopóki są w niej ludzkie oczy, dopóty wizerunek Chrystusa, który ma być wyryty na twarzy wiernego kapłana, może być dostrzeżony.
Mamy więc z jednej strony zaangażowanie w życie lokalnej wspólnoty, ale dzieje Kościoła dostarczają też przykładów zaangażowania na niwie politycznej, które bynajmniej nie powinno być obce ludziom Kościoła. Ot, ks. Piotr Skarga – kaznodzieja narodu, mistrz działalności wiedzionej duchem modlitwy, wstępujący i prowadzący nas śladami Świętych – nie stronił od mównicy sejmowej i stawiania rządzącym przed oczy tego, co stanowiło ich przewinienia i miało ściągnąć na naród karę Boską.
Na twarzy Skargi, odmalowanej przez Matejkę, widzimy srogi wyraz. Ale czy to znaczy, że ks. Skarga nie miał poczucia humoru? Z całym prawdopodobieństwem możemy założyć, że je posiadał! Wszak każdy święty i świątobliwy sługa Chrystusa, który żył głęboką radością pochodzącą z Serca Zbawiciela, musiał także posiadać tę cechę Boską, jaką jest humor.
Jaki więc powinien być współczesny misjonarz w post-chrześcijańskich wspólnotach? Z jednej strony musi być w nim duch Boży, brak lęku przed życiem, przed konfrontacją, przed śmiechem, a nawet zabawą – ale z drugiej strony przyjęcie, że „nie ma miękkiej gry”, to znaczy nie ma już sytuacji, że można być po prostu „fajnym” albo lawirować, coś tam sobie prywatnie wiedzieć, ale się nie wychylać, żeby nie narazić się na represje ze strony przełożonych…
Świadomość tego całego kryzysu w Kościele powinna być dla kapłana niejako „daną podstawową”, od której nie może się wyabstrahować albo uciec, niemniej nie powinien na niej poprzestawać. Nie jest przecież „apostołem Kryzysu”, tylko apostołem Chrystusa.
W każdym razie ponowne odkrycie rzeczywistości Chrystusowego kapłaństwa w jego oryginalnej, „przedsoborowej” formie jest jedynym sposobem, by wyraźnie oddzielić od wybryki dzisiejszych księży (czyli upadłego Kościoła instytucjonalnego) od Mistycznego Ciała Chrystusa z jego widzialną strukturą zbudowaną na kapłaństwie. To byłby także pierwszy krok do nowych poszukiwań społecznej roli „drugiego Chrystusa”, która niewątpliwie wymagałaby ogromnej otwartości na wyjście do świata ze skarbem prawdy, odwagi i tego Bożego szaleństwa, jakie reprezentowali niegdyś święci kapłani.
Filip Obara
Tradycjonaliści jako faryzeusze, a moderniści – saduceusze? Gdzie są katolicy?
Zmierzch „Ducha Soboru”. Czy moderniści wychowają kolejne pokolenie?