Lewicowe media od kilku dni ostro atakują lidera Konfederacji Sławomira Mentzena. Powód? Wśród jego propozycji znalazło się kilka jednoznacznie katolickich. Chodzi między innymi o nierozerwalność małżeństwa, kary za zabijanie dzieci nienarodzonych oraz prawa rodziny do wychowywania dzieci. Takich postulatów propaganda rewolucyjna nie może wytrzymać – i rzuca się na polityka z wściekłością.
Medialni działacze lewicowi wzięli pod lupę zaprezentowany w 2019 roku pakiet „stu ustaw Mentzena”. Obecny lider partii Nowa Nadzieja i jeden z liderów Konfederacji zamieścił tam kilka jednoznacznie katolickich postulatów. Właśnie to wywołało furię rewolucjonistów, którzy odkryli teraz te zapisy – i postanowili je wykorzystać w trwającej kampanii.
Mentzen nie zgłosił tymczasem żadnych kontrowersyjnych postulatów. Przykładowo, proponował od 1 do 10 lat więzienia za zamordowanie dziecka nienarodzonego. Karani byliby lekarze oraz kobiety uśmiercające dzieci, chyba, że sąd w szczególnych wypadkach (jak ciąża będąca wynikiem gwałtu) zdecydowałby w jej przypadku o odstąpieniu od kary. Prawo rozsądne, ba, w istocie wcale nie surowe – zwłaszcza w stosunku do lekarza. W sytuacji, w której lekarz wykorzystuje swoją wiedzę nie do niesienia pomocy chorym, ale sprzeniewierza ją, by mordować dzieci poczęte – kara więzienia jest doprawdy karą nader lekką. Dla lewicy, która niczym czciciele Molocha chlubi się przelewaniem krwi dzieci jako wyrazem wolności, jakiekolwiek karanie za morderstwa na dzieciach to skandal.
Wesprzyj nas już teraz!
Chyba jeszcze większą furię wywołała propozycja wprowadzenia w Polsce możliwości objęcia małżeństwa prawdziwą ochroną. Polityk zgłosił możliwość zawarcia w urzędzie stanu cywilnego autentycznie nierozerwalnego małżeństwa. Zgodnie z propozycją, rozwód byłby zależny od zgody biskupa diecezjalnego, co w praktyce dałoby możliwość uzgodnienia sytuacji małżeńskiej w obliczu państwa z sytuacją faktyczną, wynikającą z prawa Bożego. Na polityka rzuciły się niemal wszystkie media, dla których coś takiego jest niewyobrażalne.
Nic dziwnego: wprowadzenie rozwodów było jednym z pierwszych aktów krwawej rewolucji francuskiej, która obaliła cywilizowany porządek chrześcijański. Rozwody przyniesiono następnie z Francji także do innych krajów na bagnetach wojsk Napoleona. Również Polacy zostali w ten sposób „obdarowani”, jakkolwiek przez długi jeszcze czas rozwody należały do rzadkości; rewolucyjna idea nijak nie wpisywała się w przyjęty w Polsce naturalny ład. Czego skutecznie nie dokonał Napoleon, zrobili późniejsi rewolucjoniści; dziś rozwody są powszechną plagą, wielką krzywdą dzieci… Co znamienne, furię lewicy wywołał przecież nie postulat zakazu rozwodów (z perspektywy budowy całościowego ładu chrześcijańskiego docelowo przecież jak najbardziej sensowny), ale po prostu wprowadzenie samej tylko możliwości zawarcia nierozerwalnego małżeństwa.
Wreszcie lewica rzuciła się na polityka w związku z kwestią kar fizycznych wobec dzieci. Mentzen postuluje, by rodzice mieli prawo dzieci karać, na przykład klapsem, wskazując, że państwo nie ma i nie powinno mieć żadnych kompetencji, by w to ingerować. Lewicowa propaganda próbuje jednak zrobić z Mentzena zwyrodnialca, przypisując mu, kłamliwie, postulowanie legalności „bicia dzieci kablem od żelazka”. Każdy, kto wczyta się w manipulowaną w ten sposób wypowiedź polityka, zobaczy, że Mentzen uważa taką formę kary za niegodziwą – ale przecież istota sprawy leży w ogóle gdzie indziej.
Rewolucyjne zasady stanowią bowiem, że państwo ma de facto nieskrępowaną władzę nad rodziną. Zgodnie z totalitarnym paradygmatem przyniesionym przez Rewolucję w XVIII stuleciu, człowiek niejako „wchodzi” do państwowej wspólnoty razem z całym swoim życiem – i to ta wspólnota, reprezentowana przez urzędniczą administrację, może tym życiem rozporządzać, zgodnie z „kolektywną wolą” wyrażaną w prawie świeckim. W efekcie dzieci nie znajdują się już pod władzą rodziców – ale pod władzą „kolektywu”, który sprawuje prawdziwie suwerenną kontrolę nad rodziną. Postulat, o którym mówił Mentzen, jest wymierzony właśnie w tę rewolucyjną zasadę.
Widać, że polityk Konfederacji trafił w czuły punkt. Bardzo dobrze. Krzykiem rewolucjonistów nie trzeba się przejmować – chyba po to, żeby traktować go jako probierz zgłaszania właściwych pomysłów.
Paweł Chmielewski