Jak przekonać bogatych, by zaczęli kupować w lumpeksie, płacąc przy tym jak za nowość i jeszcze poczuli się z tym świetnie?
Nie od dziś wiadomo, że kryzys klimatyczny, podobnie jak każdy kryzys, stanowi zarówno zagrożenie jak i szansę. Przy czym to przede wszystkim szansa dla wielkich grup interesu. Z kolei zagrożenie dla wszystkich, którzy przymusowo złożą się na ich sukces. Niektórzy jednak, dobrowolnie godzą się na niekorzystny układ, przekonani o słuszności propagandy zrównoważonego rozwoju.
A na takich „świadomych” klientów już czekają wszyscy ci, którzy nie załapali się do pierwszej ligi beneficjentów największego transferu dóbr w dziejach. To wszelkiego rodzaju inicjatywy biznesowe, wykorzystujące modę na ekologię i przekonanie o konieczności ograniczania dla dobra planety.
Wesprzyj nas już teraz!
Najnowszym przejawem zdobywającego coraz większą popularność eko-biznesu są tzw. butiki cyrkularne, oferujące odzież z drugiego obiegu. Ale, jak czytamy, daleko im do zwykłych „second-handów” zwanych popularnie ciucholandami.
„Pozyskane ubrania ratujemy przed zmarnowaniem, dając im drugie życie i oszczędzając zasoby planety” – piszą producenci jednej z marek. Oddając odzież w takie miejsca włączamy się nie tylko w gospodarkę drugiego obiegu, ale możemy wesprzeć dowolną akcję charytatywną. Poza tym, udając się na wizytę do takiego sklepu możemy być spokojni o nasz nos. – Wiele osób dziwi się, że u nas pachnie, bo zwykle w second-handach panuje specyficzny zapach – przekonuje pracowniczka butiku w rozmowie z Noizz.pl
Jak wiadomo, każda misja – zwłaszcza ratowania planety – wymaga ofiary. I ponoszą ją chętnie klienci. Ceny od 29 do ponad 100 złotych za sztukę nijak nie przypominają tych z tradycyjnych lumpeksów. Już w niektórych sieciówkach można się ubrać dużo taniej, i to w nowe produkty, no ale wtedy – jak nas przekonują – nie będziemy czuli, że „jesteśmy częścią czegoś większego”.
Mimo całej krotochwilnej otoczki, trzeba oddać twórcom osobliwego modelu biznesowego niezwykłą pomysłowość. Odkryli bowiem sposób na to, by Polacy nie tylko za darmo pozbyli się zawartości swoich szaf, ale jeszcze wysłali je wprost do magazynów. Wystarczyło przekonanie, że dzięki temu włączają się w gospodarkę o obiegu zamkniętym (tak cennym dla planety) a przy okazji wspomogą wybrane przez siebie akcje charytatywne.
Ach, gdyby tylko istniała w Polsce taka organizacja, której można przekazywać wszystko co nam zbywa, a co zostanie przekazane najbardziej potrzebującym, czyniąc przede wszystkim z uwagi na dobra duchowe, bez zbędnego rozgłosu i przede wszystkim – całkowicie za darmo…
Piotr Relich