Kto osłabia Unię i krytykuje Zachód – tak twierdzą postępowcy – ten albo jest agentem albo nieświadomym współpracownikiem Putina. „Przyklejanie” wszelkich objawów prawicowości do Rosji przybiera już zupełnie kuriozalne formy, jak choćby oskarżanie o prorosyjskość polskich konserwatystów XIX wieku. Tymczasem nasi najwybitniejsi konserwatywni pisarze polityczni poddawali Rosję bezwzględnej krytyce.
Trwająca wojna rosyjsko – ukraińska, której II fazę zapoczątkował najazd wojsk federacji rosyjskiej z 24 lutego 2022 roku, sprawiła, że kwestia rosyjska znalazła się w centrum uwagi opinii publicznej. Ponieważ Polska zarówno oficjalnie jako państwo, jak i emocjonalnie, jako społeczeństwo (a przynajmniej jego większość), opowiedziała się po stronie napadniętej Ukrainy, prorosyjskość rozumiana zarówno jako sprzyjanie interesom geopolitycznych Rosji, jak i zwykła sympatia wyrażana do tego kraju, stała się w debacie publicznej epitetem, a właściwie rodzajem oskarżenia, którym wzajemnie obrzucają się uczestnicy sporu politycznego. Z jednej strony wyciągano więc zdjęcia Donalda Tuska w uściskach z rosyjskim prezydentem Władimirem Putinem, z drugiej formułowano tezy, zgodnie z którymi o prorosyjskości obozu rządzącego miały świadczyć jego próby dystansowania się od lewacko-tęczowej zgrai panującej nad instytucjami Unii Europejskiej. Kto osłabia Unię i krytykuje Zachód – tak twierdzą nasi postępowcy – ten albo jest agentem albo nieświadomym współpracownikiem Putina.
Teza ta stanowi wyraz realizowanej już od wielu lat, konsekwentnie, zgodnie, ramię w ramię, przez kremlowski reżim i zachodnie elity lewicowo-liberalne, polityki przyklejania wszystkich istniejących w świecie zachodnim nurtów konserwatywnych i nieliberalnych do Rosji. Tak zwany konserwatywny manewr Putina, który rozpoczął się niemal dekadę po objęciu przez niego władzy, a którego celem jest znalezienie po prawej stronie europejskiej i amerykańskiej sceny politycznej poparcia dla neoimperialnej polityki Rosji, święci tryumfy i to pomimo niepowodzeń militarnych i licznych wpadek PR-owskich Moskwy. Ulegają mu liczni prawicowcy z Zachodu, zepchnięci w swoich krajach w polityczny niebyt, ulegają mu nawet niektórzy Polacy, przerażeni ekspansją w naszym kraju różnych odmian lewicowej zarazy wspieranych z Zachodu. Wszyscy oni podzielają naiwne przekonanie, że rosyjski, rzekomo konserwatywny reżim to jedyna siła na naszym globie mogąca zainicjować i wspierać światowe ruchy antyliberalne.
Wesprzyj nas już teraz!
Nie widzą przy tym, że Rosja wcale nie jest krajem religijnym, że społeczeństwo rosyjskie, w którym chrześcijańskie wartości nie mają się wcale lepiej niż na Zachodzie, przeżywa ogromny kryzys, że Kreml używa religii i konserwatyzmu instrumentalnie, grając na jej strunie a równolegle wspierając lewicowe reżimy, tam, gdzie sprzyjają one jego neoimperialnym interesom.
Nie dostrzegają tego również, lub nie chcą dostrzec, wszelkiej maści postępowcy, którzy starają się wykorzystać tę tendencję i doprowadzić do kompromitacji konserwatystów i nacjonalistów przez afiliację z putinowską Rosją. Powtarzają przy tym jak mantrę, że Rosja angażuje wielkie siły i środki w popieranie prawicowych i antysystemowych polityków lub publicystów w całym świecie zachodnim.
Wkrótce po wybuchu wojny na Ukrainie Platforma Obywatelska zorganizowała tzw. forum eksperckie, podczas którego występował m.in. były szef Służby Kontrwywiadu Wojskowego, generał Piotr Pytel. Mówił on o sposobach działania służb rosyjskich na terenie Polski i o tym, że jednym ze sposobów ich działania jest ideologiczne oddziaływanie na kręgi powiązane z władzą. – To sfera nie tylko polityków rządzącej prawicy, ale osób z nimi powiązanych, sfera organizacji, instytutów, podmiotów, które wykazują bardzo silne symptomy kontrolowania przez rosyjskie służby specjalne – stwierdził, dodając, że osoby te lansują przede wszystkim tezy o kryzysie lub upadku Zachodu. Jego zdaniem Rosjanie stoją za wzmacnianiem tzw. grup antyszczepionkowych, ale także za kampaniami przeciw LGBT (sic!), tezami o antychrześcijańskim Zachodzie, czy o UE i Niemczech jako wrogach Polski. – Generalnie chodzi o kształtowanie antywolnościowych, antyzachodnich postaw – stwierdził.
Warto zauważyć na marginesie, że generał Pytel służył długie lata w Urzędzie Ochrony Państwa, następnie w Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego i w Służbie Kontrwywiadu Wojskowego, którą kierował od października 2013 do listopada 2015 r. kiedy to został odwołany w związku… z zarzutami m.in. nielegalnej współpracy z rosyjskimi służbami specjalnymi! Można iść o zakład, że gdyby ktoś taki zyskał ponownie wpływ na polskie służby, próbowałby wykorzystać je do zwalczania ideologicznych wrogów swojej partii za pomocą oskarżania ich o agenturalność.
Konserwatyści nienawidzili Zachodu
„Przyklejanie” konserwatyzmu do Rosji nie ogranicza się bynajmniej tylko do wskazywania jako „sługusów Putina” współczesnych polityków i publicystów. Kiedy jednemu z europosłów PiS zdarzyło się stwierdzenie, że „zagrożenie dla naszej suwerenności ze strony zachodniej (…) jest większe niż ze strony wschodniej”, wylała się na niego fala krytyki, w której na szczególną uwagę zasługuje artykuł z portalu OKO-press. Autor tekstu zatytułowanego „Krasnodębski miał poprzedników. Konserwatyści nienawidzili Zachodu” godzien byłby medalu „Bohatera pracy socjalistycznej”, gdyby takie odznaczenie jeszcze istniało, wystąpił bowiem ni mniej ni więcej z taką tezą, że ideowymi przodkami wszystkich tych, którzy upatrują jakichkolwiek zagrożeń dla naszej tożsamości na Zachodzie, są XIX-wieczni polscy konserwatyści, którzy mieli „uważać Zachód za zło”, a co za tym idzie postulować bliski związek z Rosją. Jako przykład wymienił Józefa Kalasantego Szaniawskiego, najpierw jakobina, później zaś lojalistę i słowianofila, członka Rady Stanu w kongresówce po upadku Powstania Listopadowego oraz Adama Gurowskiego, również radykalnego demokraty, który przedzierzgnął się w konserwatystę, ale prawosławnego i propagował mistyczną wizję wielkiego słowiańskiego imperium pod berłem carów.
Autor OKO-press nie wysilił się więc zbytnio, podpierając swoją prymitywną tezę, przywołując jedynie dwóch pisarzy należących do bardzo szeroko rozumianego obozu konserwatywnego, do tego obydwu ze zdecydowanie rewolucyjną przeszłością. Możemy mu podpowiedzieć, że zwolenników opcji rosyjskiej było więcej – choćby wybitny przedstawiciel opcji prorosyjskiej – Henryk hrabia Rzewuski, autor słynnych „Pamiątek Soplicy”, które zainspirowały Adama Mickiewicza do napisania „Pana Tadeusza”. Rzewuski, na marginesie członek loży wolnomularskiej, stworzył w Petersburgu tzw. koterię, skupioną wokół lojalistycznego „Tygodnika Petersburskiego” w skład której wchodzili m.in. pisarz i krytyk Michał Grabowski, arcybiskup metropolita mohylewski Ignacy Hołowiński, Ludwik Sztyrmer – powieściopisarz i generał-lejtnant armii rosyjskiej, a także Gustaw Olizar, również jak Rzewuski, mason. Wszyscy oni opowiadali się za bezwzględnym poddaniem władzy cara, w którym upatrywali gwarancji zachowania ładu społecznego podważanego przez prądy rewolucyjne. Poglądy tej grupy, a zwłaszcza Rzewuskiego, którego doprowadziły do roli swoistego cyngla Paskiewicza, wypierającego się polskości u schyłku życia, były tak skrajne, że nie spotkały się z poparciem szerszych kręgów arystokratycznych i ziemiańskich na terenie zaboru rosyjskiego. Nawet bowiem pośród zdecydowanych zwolenników lojalizmu nieczęste były poglądy panslawistyczne czy wręcz chęć porzucenia polskiej kultury i przyjęcia nowej już rosyjskiej tożsamości. Lojalizm ten niezwykle rzadko opierał się na postawie moskalofilskiej, częściej zaś – jak w przypadku osławionego margrabiego Aleksandra Wielopolski – na taktycznej konieczności uznawania – z braku własnego niezależnego państwa polskiego – jakiejkolwiek władzy politycznej konserwującej stosunki społeczne i pozostawiającej Polakom – przynajmniej do czasu – pewien margines wolności gwarantującej stabilność, a także umożliwiający odrodzenie i społeczne i gospodarcze umocnienie.
Czy na tej podstawie można uznać, że pośród polskich konserwatystów dominowało stanowisko rusofilskie lub przynajmniej prorosyjskie? Ależ nie – większość spośród naszych najwybitniejszych konserwatywnych pisarzy politycznych przedstawiała Rosję jako zagrożenie nie tylko dla Polski i katolicyzmu, ale i wszelkiej cywilizacji!
Szkoła krakowska o antykatolicyzmie
Kiedy mówimy „konserwatyzm polski” przede wszystkim mamy na myśli grono krakowskie – wykształconą w II połowie XIX wieku szkołę historyczną i środowisko polityczne „stańczyków”, którzy do wielkiego znaczenia doszli w dobie autonomii galicyjskiej i wywarli przemożny wpływ na styl myślenia całych pokoleń Polaków. Postacią emblematyczną dla tego środowiska był Józef Szujski, wielki historyk i publicysta, sekretarz generalny Akademii Umiejętności. Jego stanowisko wobec wszelkich prób podporządkowanie się Rosji było zdecydowanie negatywne, to w niej upatrywał głównego wroga Polski i cywilizację obcą, niemożliwą do pogodzenia z polską kulturą zrośniętą z łacińskim zachodem. Tak pisał o monarchii Piotra I – „Ironia ducha dziejowego połączyła w nim dzikość Mongoła z cywilizacją zachodnią, Dżengiskhana z Ludwikiem XIV, ironia dziejowa uczyniła go głową Kościoła, schizmatyckim papieżem! Wszystko, co było najgorszego na świecie, złożyło się na utworzenie carstwa, przed którym poszły się wkrótce płaszczyć mędrce i królowie europejscy, któremu poszli służyć kosmopolici niemieccy i francuscy. A car rosyjski uśmiechnął się ku nim z dala, uśmiechnął się przez łany, kościoły i zamki katolickiej Polski i spostrzegł, że mu zawadza.”
Stanisław Tarnowski, rektor Uniwersytetu Jagiellońskiego i przywódca stronnictwa „stańczyków”, tak pisał o rywalizacji między Polską a Rosją: „ Chrztem Litwy i Unią w Horodle, a potem w Lublinie, bez jednej kropli krwi przelanej, bez jednej ludzkiej łzy, szły fale polskie na Wschód i posunęły o mil dwieście wiarę katolicką i europejską cywilizację. Mętne krwią i łzami, brudne od kłamstwa walą się dziś fale rosyjskiego zalewu na Zachód, a każdy ich ruch naprzód znaczy się zwaliskiem, nieszczęściem”. Przypominał Tarnowski na łamach wydanego w 1888 r. „Naszego położenia politycznego” niegodziwe, zbrodnicze i przede wszystkim bezproduktywne, choć tak konsekwentne antypolskie i antykatolickie postępki władz rosyjskich na zagarniętych ziemiach polskich: rugowanie języka polskiego i polskich urzędników, znoszenie odrębności Królestwa od Rosji, kasaty i konfiskaty, zniszczenia kościoła unickiego. Pokazywał, że zdobycze „ruskiej cywilizacji” są żadne, a skutki takiego postępowania mogą zemścić się na samej Rosji, której zresztą nie prorokował pomyślnej przyszłości.
Krasiński – despotyzm toruje drogę Rewolucji
Ale cofnijmy się nieco w czasie do innego wybitnego pisarza – naszego wieszcza narodowego – Zygmunta hrabiego Krasińskiego, który o już współczesnej sobie carskiej potędze pisał, że: „zapowiada erę nową, nieznaną, ona także obwieszcza nowego boga, nowy kościół, przyjście nowego społeczeństwa – religię poddaną w niewolę świeckiej władzy, duszę poddaną ciału, zniesienie wszelkiej arystokracji, wymazanie indywiduum ludzkiego z księgi żywota, równość absolutną (osiągniętą, co prawda przez najohydniejszą tyranię, ale ona inaczej osiągniętą być nie może).” „Rząd carski – pisał Krasiński w memoriale do Piusa IX – jest wrogiem nieprzejednanym wszelkiej duchowej niepodległości. Dlatego walczy on ze wszystkich sił swoich z katolicyzmem.” Według Krasińskiego, władza w Rosji pochłonęła społeczeństwo i sama stała się celem swojego istnienia, próbując sięgnąć po wszechmoc i wieczność, czyli boskie atrybuty. Stawia to Rosję na całkowicie przeciwstawnym biegunie w stosunku do Polski, której tradycje są wolnościowe. Krasiński wyraźnie wyraził przekonanie, które następnie podzielało wielu polskich konserwatystów – otóż despotyzm moskiewski choć w politycznym układzie XIX-wiecznej Europy staje na drodze prądom rewolucyjnym tak naprawdę toruje im drogę.
Doskonale ukazuje to artykuł Hieronima Kajsiewicza, wybitnego pisarza i kaznodziei, współzałożyciela zakonu zmartwychwstańców – będący polemiką z tekstem Fiodora Tiutczewa, rosyjskiego poety i dyplomaty, jaki ukazał się w 1850 r. w „Przeglądzie dwóch światów”, opiniotwórczym czasopiśmie francuskim.
Kajsiewicz – Rosja to rewolucja
Upraszczając, Tiutczew zwraca się do europejskich chrześcijan z apelem, by wobec postępów radykalizmu w Europie, którą dopiero co wstrząsnęły wydarzenia tak zwanej Wiosny Ludów, oddali się w opiekę rosyjskiego cara jako jedynej siły, która jest w stanie przywrócić i utrzymać porządek.
„Od dawnego już czasu nie ma w Europie jak dwie rzeczywiste siły: rewolucja i Rosja” – pisze. Kajsiewicz odpowiada na to: „Gdyby tak było, co jednak nie jest, nie wiem, skąd by mogło wyjść zbawienie Europy – bo rewolucja z wielogłowym terroryzmem, a Rosja jaka jest dzisiaj, to jest samowładztwo, czyli terroryzm rewolucyjny skrzepły, stały, ciągły, skupiony w jednej osobie: to zawsze rewolucja.”
Na uwagę zasługuje tu głębokie i dojrzałe rozumienie terminu „rewolucja”, nie redukujące go wyłącznie do przewrotu politycznego i później nieco zapoznane pośród polskich konserwatystów.
Wróćmy jednak do polemiki z Tiutczewem. Pokaźną część swego artykułu rosyjski dyplomata poświęca dowodzeniu, że papiestwo nie jest siłą stojąca na drodze rewolucji, jako, że nigdy nie mogło nią być, bo jego panowanie doczesne było aktem nieprawnym i to właśnie papieże przed wieloma wiekami „wyłamując się spod opieki cesarzy wschodnich otworzyli wrota buntom religijnym”, za którymi poszły i polityczne, stąd też i również papież powinien ukorzyć się przed moskiewskim cesarzem, nosicielem prawdziwej religii chrześcijańskiej, który w zamian zaoferuje papieżowi swą opiekę. „Rosji, krajowi wiary, wiary nie braknie w stanowczej chwili. Nie przelęknie się ona wielkości swych przeznaczeń i nie cofnie przed swoim powołaniem. Zachód ginie, wszystko się zapada, wszystko ginie w pożarze powszechnym, cywilizacja własną zabija się ręką. A gdy wśród tego niezmiernego rozbicia, widzimy to cesarstwo niezmierniejsze jeszcze, unoszące się jak arka święta, któżby mógł wątpić o jego powołaniu”?
Kajsiewicz odpowiada, że oczywiście to Rzym jest korzeniem świata Zachodniego, co więcej jest korzeniem świata cywilizowanego, świata chrześcijańskiego, bo innej cywilizacji nie ma. „Mniemana ona cywilizacja wschodnia jeszcze się nie urodziła i żyje okruchami świata zachodniego” – stwierdza. Dowodzi nawet, że „co jest chrześcijan wierzących i oświeconych, a nie dworaków, w Rosji”, skłania się ku Rzymowi. Nawet niektórzy duchowni prawosławni zaczynają kształcić się na uczelniach katolickich i protestanckich, bo własnych nie mają.
Kajsiewicz wytyka rosyjskiemu dyplomacie niezrozumienie tego, że władza doczesna papieża, choć ułatwiała mu kierowanie Kościołem, dając materialne oparcie, nie jest Namiestnikom Chrystusowym koniecznie potrzebna, a jej utrata nie spowodowałaby wcale upadku papiestwa, czy konieczności znalezienia protektora w mocarstwie jakimkolwiek, tym bardziej niekatolickim, a nawet wprost antykatolickim. Według Kajsiewicza to niezrozumienie wynika z czegoś głębszego – z przekonania, że to siła i władza są dla wschodnich schizmatyków ważniejsze niż kwestie duchowe i teologiczne. „Ile razy Grecy potrzebowali pomocy Łacinników przeciwko Islamizmowi, różnice dogmatyczne załatwiały się dziwnie snadnie; jak skoro pomoc nie przychodziła dość rychło, albo była niedostateczna lub już nie potrzebna, zaraz Duch Święty nie pochodził od Syna. To samo w Moskwie: Ile razy królowie polscy położyli stopę na gardle wielkich kniaziów, zaraz wołali na gwałt do papieża, by ich ratował bo chcą jego pasterstwo uznać, jak skoro Polacy wrócili do domu, Moskwa żartowała z Polaków i Rzymu”.
Kajsiewicz zauważa przy tym, jak wielka jest pycha rosyjskiego prawosławia, że śmie katolikom urągać i nazywać ich odszczepieńcami, skoro jest „podwójnie w odszczepieństwie, odszczepioną od matki swojej, odszczepieńczej Grecji. Odszczepiliście się od waszego patriarchy carogrodzkiego, jakkolwiek ten pokorny rajas padyszacha, opłacający seraj, by dostać i zachować swą godność, ani marzy nawet, siedząc na przedmieściu o jakimkolwiek panowaniu doczesnym, a kupiliście sobie prawo posiadania własnego patriarchy w Moskwie. Wkrótce samowładztwu groźnym i ciężkim się wydał i ten domowy i podręczny patriarcha, jakkolwiek go można było w każdej chwili postrzyc w mnichy lub w sołdaty ogolić, patriarchat przeto rzucony w kąt, a natomiast stanął synod petersburski, na wzór konsystorzy protestanckich, (…) a adiutant cesarski przewodzi synodem i chwali się, że równie dobrze jest panem w swym departamencie jak wszelki inny minister.”
„Wyrzucacie papieżowi, jako rzecz głęboko niechrześcijańską, że administruje swoje beneficjum, a znajdujecie rzeczą bardzo ewangeliczną, że huzar w palonych butach brzękając ostrogami burmistrzuje w synodzie ciągnąc wielebnych ojców za brody.”
Dlaczego nikt tak naprawdę nie dba w Rosji o rozwój religijny i wysoki poziom etyczny? Bo istotą prawosławia jest całkowite poddanie carowi, który jest „ogniskiem chrześcijaństwa”. „Czyż katechizm prawosławny rosyjski nie uczy, że kto czci cara, czci Boga?” – pyta Kajsiewicz.
Takie wypaczenie chrześcijaństwa uważa Kajsiewicz za zagrożenie dla całego świata, bo dąży ono do poddania całego świata jednemu Ja, „które nie ma nic za sobą, jedynie siłę materialną obok dumy bez granic, które nic z sobą nie przynosi jedynie zepsucie, głupotę i niewolę, to ja ruskie, rozrośnięte pod wiekowym jarzmem wielkiej hordy. Ja rosyjskie w takiej wykształcone szkole, czy nie dąży wciąż do pochłonięcia wszystkiego, czego tylko dosięgnąć może w swym Kalifacie chrześcijańskim, jeżeli go jeszcze chrześcijańskim nazwać można? Co się stało z Nowogrodem i Pskowem? Co z Małorosją? Co z Polską? Za to, że się nie chce zaprzeć swego historycznego, katolickiego ja”. Następnie kolej na inne kraje słowiańskie, a potem i na całą Europę, skoro już nawet papieżowi ofiaruje swoisty protektorat.
Najgorszy radykalizm rosyjski
Kajsiewicz stwierdza na koniec, że stan moralny i religijny Rosji sprawia, że lud rosyjski, choć niepiśmienny i pozornie poddany, przygotowany jest na siłowe wprowadzenie w życie zasad komunizmu, głęboko nienawidząc zarówno oficjalnej cerkwi, jak i zamożniejszych warstw. „We Francji, w Niemczech gwarzą o komunizmie, w Rosji wprowadzają go w życie”.
Niebezpieczeństwo rewolucji w Rosji zauważał też ksiądz Jan Koźmian, działacz społeczny, powstaniec, ultramontanin, redaktor „Przeglądu Poznańskiego” i „Kuryera Poznańskiego”, delegat apostolski na archidiecezję poznańską, który tak pisał w 1862 r.: „Słyszymy powtarzających ciągle, że rewolucja w Rosji dojrzewa, że bliska wybuchu i że trzeba się z nią porozumieć, trzeba uczynić przymierze. Nam dziko brzmią mowy takie, my podobne pojęcia uważamy za zdradę przeciw cywilizacji zachodu, przeciw Kościołowi katolickiemu i przeciw dziejowej tradycji starej Polski. Polska bądź co bądź wyobrażała prawdę religijną, oświatę, swobodę, czystość pojęć i środków, a Rosja przedstawiała i przedstawia pychę i chytrość buntu bizanckiego, nicość moralną i umysłową, przymus, niewolę, podstęp i wszelką nikczemność sposobów. Światło i ciemność nie mogą zbratać się ze sobą; albo światło zwycięży, albo ciemność ogarnie wszystko. I my mamy się brać za ręce z Moskalami, my rodacy Ś. Kazimierza, Ś. Stanisława i błog. Józafata, rodacy Zawiszów Czarnych, Żółkiewskich, Sobieskich, i to jeszcze z rewolucjonistami moskiewskimi? Zaprawdę wszelki radykalizm zły i niebezpieczny, wszakże najgorszy i najniebezpieczniejszy radykalizm rosyjski.
Rządy bata, buta i knuta
Idąc w podobnym kierunku Paweł Popiel, wybitny publicysta, prawnik i konserwator zabytków w „Chorobie wieku” (w 1880 r.) zastanawiał się nad naturą rosyjskiego nihilizmu: „Bizantynizm, który tak wcześnie zawitał do Rosji już przez Focjusza i Cerulariusza nabrał wschodniego charakteru, a przynosząc wiarę w Chrystusa Pana, nie przyniósł ani wolności, ani godności człowieka, bo nie mógł dać tego, czego nie miał. Kiedy na grunt tak przygotowany przyszła nawała tatarska, a z nią zaczął silnie dąć wiatr buddyzmu od Tybetu i Indii, nic dziwnego, że w tej społeczności rozwinęło się wszystko inaczej niż na Zachodzie, a rozwinęło się w kierunku ogólnopaństwowych, z absorpcją jednostki. Wolnym był tylko sam car, właścicielem był tylko car, wierzyć było wolno tylko jak car i wskutek tego wytworzył się stan społeczny, który podobnego sobie w Europie nie miał; w praktyce politycznej był to najzupełniejszy, najstraszniejszy panteizm”.
Porządek ten trwał, jak pisał Popiel, tylko dlatego, że obce wyobrażenia nie trafiały do Rosji, ale kiedy XVIII wieczne prądy intelektualne wreszcie tam dotarły, natrafiły pustkę – brak hierarchicznego organizmu społecznego, który mógłby stawić im czoło. Dlatego też prądy rewolucyjne w Rosji przybrały niezwykle ostrą formę nihilizmu.
„Nihiliści rosyjscy – pisał Popiel – odurzeni narodową dumą, uważają Rosję za wybraną, powołaną do urzeczywistnienia na Ziemi ideału, który wedle nich ma być rajem, a byłby w istocie piekłem dla ludzkości. (…) Nihilizm nie jest (…) środkiem, ale celem, a jeżeli ma potworniejszą od zachodniego socjalizmu formę, to przyczyną tego są wspomniane właściwości rosyjskiego społeczeństwa, głównie bezwzględność jego charakteru”
Ostatecznie, jak wiemy, w Rosji istotnie wybuchła i zwyciężyła rewolucja bolszewicka, podejmując, niestety w znacznym stopniu udaną, próbę budowy piekła na ziemi, jaką przewidywał Popiel. Ponury cień sowieckiego imperium padł na Europę i zdominował dyskusję na temat Rosji, zaś Adolf Bocheński, jeden z czołowych konserwatystów II RP tak na łamach „Problemów” scharakteryzował rozbrat Rosji i Polski, należącej do świata Zachodu: „Pozostaje jasnym iż ogólną cechą kultury zachodniej jest ciążenie ku indywidualizmowi, istotą zaś systemu rosyjskiego – rządy bata, buta i knuta.”
Piotr Doerre