Trzeciomajowe uroczystości przywodzą na myśl próbę rekonstrukcji systemu politycznego Rzeczypospolitej w dobie trawiącego ją kryzysu. Fundamentem niedomagań państwa u schyłku XVIII w. było głębokie uzależnienie polityczne od obcych mocarstw, wykorzystujących luki ustrojowe do stałej ingerencji w polskie sprawy. Już od pierwszej połowy stulecia Petersburg i Berlin ogłosiły się obrońcami innowierców w kraju oraz gwarantem panowania w nim religijnej tolerancji. Niedługo później caryca Katarzyna II stała się oficjalnym powiernikiem podupadłych fundamentów ustrojowych demokracji szlacheckiej. Historyczna utrata suwerenności powinna być dla współczesnego pokolenia Polaków porządną nauczką. A jednak, zamiast stać na straży samosterowności państwa, z własnej woli niebezpiecznie zbliżamy się do politycznej atmosfery XVIII wieku. Na końcu tej drogi czeka nieuchronne „Finis Poloniae”…
Osiemnaste stulecie, które zaprowadziło Polskę do grobu, było czasem, gdy od dekad na politykę wewnętrzną i wybór władców ogromny wpływ miały rządzy zagraniczne. Wykorzystując wewnętrzną anarchię w kraju – zrodzoną z wzajemnej walki magnackich stronnictw – dwory mocarstw stopniowo podporządkowywały sobie Rzeczpospolitą oraz znajdowały lojalnych sobie stronników. Już Stanisław Leszczyński o koronę walczył jako reprezentant opcji francuskiej, a wiele lat później magnackie stronnictwo Familii zamyśliło przeprowadzenie zmiany ustrojowej przy pomocy bagnetów rosyjskich wojsk, które na prośbę jego liderów wkroczył do kraju w 1764 roku. Przy tym rosyjska dyplomacja, w osobie Nikołaja Repnina przede wszystkim, domagała się utrzymania równouprawnienia innowierców, jako klucza do interwencji rosyjskiej w narodowe sprawy…
Przejście od obrońcy tolerancji religijnej, nie raz anarchizującej życie Rzeczypospolitej, do gwaranta fundamentów ustroju wolności szlacheckiej nie potrwała długo – już w 1768 roku sejm repninowski uczynił z carycy stróża swoich postanowień – obejmujących kodyfikację tzw. praw kardynalnych. Ta narzucona przez wschodniego sąsiada kategoria utrwalała liberum veto, przywileje rokoszowe – wszystko co nie pozwalało na skuteczne kierowanie krajem.
Wesprzyj nas już teraz!
Konsekwencje wejścia obcego ośrodka w rolę stróża stałych fundamentów ustrojowych kraju znamy doskonale. Tymczasem, choć od 1795 roku wciąż jeszcze dłużej pozostawaliśmy pozbawieni suwerennej państwowości, niż nią się cieszymy, w roli łudząco przypominającej carską Rosję stanął dziś nowy hegemon – który w ostatnich latach z prawa do oceny i dyscyplinowania Polski skwapliwie korzysta. Unia Europejska definiuje dziś według własnego uznania – w oparciu o lewicowo liberalne dogmaty – „praworządność” i rozlicza z niej nasze państwo. Unijny trybunał sprawiedliwości rozstrzyga o tym, które podjęte przez Warszawę reformy są dopuszczalne, które zaś niemożliwe do przyjęcia.
Już w obecnej sytuacji politycznej podjęcie zmian koniecznych dla poprawy stanu państwa wobec groźby interwencji eurokratów zdaje się karkołomnym projektem. Walka z manipulacyjnymi mediami uderzającymi w polską tożsamość, próba dokonania zmian w sądownictwie, ograniczenia migracji – nawet gdyby podjęte z rozsądnym planem i polityczną werwą – spotkają z unijnym szantażem i groźbą kar, do jakich wyznaczenia Polsce sami daliśmy eurokratom prawo… A pętla kurateli staje się coraz ciaśniejsza.
Zakres wpływu unijnych polityków na Polskę z każdym rokiem rośnie wykładniczo. Wprowadzony niedawno z akceptacją Warszawy mechanizm „pieniądze za praworządność” gwarantuje Brukseli już formalną pozycję stróża liberalnej „ortodoksji” Polaków.
Posępną wizję przyszłości niosą ze sobą kolejne lata, kiedy znaczna część wpływowych przedstawicieli UE i niemieckich polityków mówi o potrzebie rezygnacji z zasady jednomyślności w głosowaniach na forum UE… Przyjęta niedawno przez sejm pod presją eurokratów nowelizacja Ustawy o SN – ogłaszająca w zasadzie nieważność polskiego porządku prawnego, daje Brukseli wolną rękę w dekonstrukcji państwa. Wszak już teraz komisarze przekonują o wyższości ich decyzji nad krajową ustawą zasadniczą… Nawet więc jeśli od stania się prowincją wiele nas dzieli, to już teraz samodzielność polskiej władzy może być jedynie mitem dla naiwnych.
Spór o pierwszeństwo unijnych orzeczeń względem polskiego prawa jako żywo przywodzi na myśl reakcję carskiej Rosji na uchwalenie 3-majowej konstytucji – którą sejm sprzeciwił się narzuconym przez carycę prawom kardynalnym. Ta ponura analogia to coś więcej, niż smutna refleksja – to ostatni dzwonek dla wciąż śpiącej wobec poczynań eurokratów opinii publicznej – która mimo przenoszenia kompetencji państw członkowskich do Brukseli zdaje się wierzyć, że obca kuratela tym razem wyjdzie Polakom na zdrowie. Widmo unijnej federacji skończy się jednak tym, czym zawsze kończy się zgoda na zrzeczenie się politycznej autonomii – utratą kontroli nad własnym losem i zdaniem na łaskę obcych decydentów – którzy swoje interesy kosztem polskich skrzętnie realizują w unijnej strukturze już od lat…
Filip Adamus