Dzisiejsi techno-celebryci pokroju Zuckerberga, Altmana, Muska czy Page’a w niczym nie przypominają poprzedniego pokolenia komputerowych pionierów. Podczas gdy Bill Gates czy Steve Jobs ograniczali swoje wizjonerstwo do usprawniania życia codziennego i pracy biurowej, ich wychowankowie już otwarcie chcą nas z pracy „wyzwalać”, a życie kształtować, wchodząc w jego najbardziej intymne sfery bezpośrednio poprzez mózg.
Wszyscy jak jeden mąż obrażają się, gdy prezentowane przez nich wynalazki redukowane są wyłącznie do aspektu komercyjnego. Media społecznościowe, wyszukiwarki internetowe, systemy rzeczywistości rozszerzonej/alternatywnej, oparte o AI generatory tekstu i grafik; w końcu wszelkie formy hardware’u/software’u umożliwiającego ich obsługę, zawsze ukazują w dużo szerszym kontekście.
Za każdym razem mają stanowić element rozwoju, kolejną cegiełkę w procesie budowy nowego, wspaniałego świata, gdzie cierpienie zredukowano do minimum, a wyręczony od codziennych obowiązków człowiek może w końcu oddać się spełnianiu marzeń i poszukiwaniu sensu życia.
Wesprzyj nas już teraz!
Ich wynalazcy, niczym średniowieczni alchemicy, wciąż poruszają się na granicy nauki i wiary. A zdolność sprowadzania marzeń i fikcji do materialnej rzeczywistości dzięki magii naszych czasów sprawia, że jawią się społeczeństwu jako mędrcy dostępujący jakiejś tajemnej, nieznanej wiedzy.
Słuchając ich proroctw ma się wrażenie zanurzenia nie w świecie skomplikowanych technikaliów, ale efemerycznej przestrzeni obejmującej elementy filozofii, mistycyzmu a nawet religii. Jak przekonują, w czasach, gdy inżynierowie posiadają narzędzia umożliwiające edytowanie genów i czytanie myśli, pytania o to „kim jesteśmy?” czy „po co żyjemy?” jeszcze nigdy nie miały takiego znaczenia praktycznego.
Postęp naukowy i technologiczny postrzegają wyłącznie poprzez pryzmat potencjalnych korzyści. Wierzą, że otwartość i transparentność wystarczą do zminimalizowania związanego z nimi ryzyka. Z kolei hamujące ich rozwój regulacje i zakazy, postrzegają nie tylko jako niepotrzebny balast, ale wręcz grzech przeciw postępowi.
Technologie informacyjne bowiem już za chwilę mają wprowadzić nas w epokę powszechnego dobrobytu, doskonałego zdrowia i konsekwentnego przedłużania życia; czas błyskawicznego poszerzania zdolności fizycznych, intelektualnych i psychologicznych. Perfekcyjnej harmonii między cywilizacją, a naturą. A, że zmiany te będą na tyle zasadnicze, udoskonalony człowiek przyszłości reprezentować będzie zupełnie inny rodzaj bytu; kolejny, doskonalszy etap ewolucji homo sapiens.
I jak wykazała Carolyn Chen w książce „Work Pray Code: When Work Becomes Religion in Silicon Valley”, przekonanie o partycypowaniu w czymś szczególnym towarzyszy nawet szeregowym pracownikom kalifornijskich molochów. Wiara w techno-utopię napędza ich mrówczą pracę, nakazuje podporządkować sobie wszystkie dziedziny życia, stając się surogatem pobożności; elitarną ewangelią dla wtajemniczonych.
Ale koncepcje, z których utkano mistyczną tkaninę współczesnej techno-religii powstały na długo przed wynalezieniem mikrochipu. I podobnie jak dzisiejsze duże modele językowe żerujące na dorobku pisarskim ludzkości, stanowią ich doskonałą i precyzyjnie wyselekcjonowaną kompilację.
Echa Darwina
U ich podłoża leży stare jak świat przekonanie o możliwości nieustannego udoskonalania człowieka. Wykraczający daleko poza chęć poprawy jego ciężkiego losu, budzący demony bezdusznej eugeniki, imperatyw przekraczania ograniczeń nałożonych przez samego Stworzyciela.
Katastrofa, jaką okazała się próba wprowadzenia owych koncepcji w życie, wcale nie doprowadziła do ich ostatecznej kompromitacji. Spowodowała jedynie marginalizację starych „higienistów”, operujących jeszcze w socjo-darwinistycznym paradygmacie rasistowskim, na rzecz globalistycznych wizji pioniera transhumanizmu, Juliana Huxley’a. Spopularyzowanych przez jego brata Aldousa w Nowym Wspaniałym Świecie.
Narzędzi do stworzenia społeczeństwa idealnego, Huxley upatrywał przede wszystkim w postępie naukowym i rozwoju technologicznym. I jak dowodzą dzisiejsze nadzieje wiązane z kolejnymi odkryciami, duch zmarłego w 1975 r. myśliciela unosi się nad Doliną Krzemową do dzisiaj.
Bowiem jak przekonują sami wynalazcy przełomowej metody „genetycznych nożyczek”, głównym celem inżynierii genetycznej nie jest uzdrawianie człowieka (choć to też ważne), ale jego udoskonalanie już na etapie prenatalnym. Cieszące się wielką sławą generatory tekstu i grafik, choć dostarczają wielu udogodnień, stanowią przede wszystkim kolejny, eksperymentalny etap pogoni za quasi świadomą, silną sztuczną inteligencją (AGI). Z kolei ogromne pieniądze przekazywane na rozwój interfejsu mózg-komputer, mają w pierwszej kolejności umożliwić jej połączenie z naszym mózgiem. Poszukiwanie przy okazji nowych metod leczenia zaburzeń neurologicznych, stanowi zaledwie papierek lakmusowy prac o bardziej wiekopomnym znaczeniu.
Huxley pozostawił również dzisiejszym techno-wizjonerom kompleksowy, do bólu materialny i scjentystyczny system filozoficzny. Humanizm ewolucyjny, bo tak brzmi jego nazwa, czerpiąc obszernie z oświeceniowych, racjonalistycznych przesądów głosi ostateczną śmierć transcendencji. Karze wyrzec się odnoszącej się do Absolutu dogmatycznej moralności, podporządkowując normy etyczne zasadom ewolucji. One też – jak głosi – muszą zmieniać się wraz z kolejnymi odkryciami w dziedzinie nauk matematyczno-przyrodniczych. Nic nie jest święte, aprioryczne czy niezmienne. To nauka, nie wiara posiada klucze do Prawdy. Sam człowiek nie jest również w żaden sposób uprzywilejowany i dlatego nie powinien traktować swojego interesu wyżej niż dobro drzew, rzek czy zwierząt.
To właśnie dlatego Larry Page, wynalazca wyszukiwarki internetowej i złote dziecko Google’a jest w stanie określić Elona Muska „szowinistą gatunkowym”, wyłącznie za stwierdzenie, że niekontrolowany rozwój sztucznej inteligencji zagraża samemu istnieniu homo sapiens. To dlatego naczelny prorok Doliny Krzemowej, Yuval Noah Harari wciąż prowadzi swoją krucjatę przeciw Bogu, przekonując, że wiara w „skutek uboczny” nabytej przypadkowo przez małpy człekokształtne, umiejętności myślenia abstrakcyjnego, to jeden z najszkodliwszych zabobonów XXI w.
Restauracja gnozy
Huxley nie doszacował jednak potencjału wysokich technologii. Internet, rozwój mikroczipu, wynalezienie metody CRISPR-Cas9 czy niedawne osiągnięcia w dziedzinie sztucznej inteligencji jeszcze bardziej napędziły deterministyczne przekonanie o wszechmocy postępu. Dzisiaj przyświeca mu nie tylko, wynikająca z odrzucenia rzeczywistości duchowej, konieczność zapewnienia powszechnej szczęśliwości tu na Ziemi, ale i czerpiące z okultyzmu i ezoteryki marzenie o pokonaniu samej śmierci.
Transhumanistyczny imperatyw okiełznania podstaw biologii, w szczególności zasad działania mózgu, wiedziony jest przede wszystkim chęcią wyrwania się z objęć jej żelaznych praw. Gnostyckim przekonaniem o konieczności „uwolnienia” schowanego głęboko w nas potencjału (bóstwa?), z więzienia materii. I podobnie jak w przypadku wczesnochrześcijańskich heretyków, nie za pomocą wiary, lecz wiedzy.
Jak wykazał Rowan Hooper w książce „Jak wydać bilion dolarów”, Dolina Krzemowa ma wręcz obsesję na punkcie nieśmiertelności i długowieczności. Najbogatszy człowieka świata Jeff Bezos czy założyciel PayPala Peter Thiel, od lat przeznaczają na ten cel bajońskie sumy. Przekonanie, że śmierć to zaledwie „problem techniczny” prowadzi niektórych nawet do decyzji o zamrożeniu swojego ciała, w nadziei, że w przyszłości technologia pozwoli na ich wybudzenie i unieśmiertelnienie.
Ale nieskończone przedłużanie naszej rzeczywistości biologicznej, bez jednoczesnego rozwoju możliwości poznawczych, stanowiłoby wyłącznie piekielną męczarnię. Dlatego równocześnie w głębinach laboratoriów i mega-serwerowni, nieprzerwanie trwają badania nad możliwością nieograniczonego rozwoju naszego wewnętrznego „procesora” – mózgu. Dopiero z momentem połączenia go ze sztuczną, super-inteligencją, możemy mówić o technologicznej „teofanii”, opisanej przez Raymonda Kurzweila jako nadejście „Osobliwości”, lub homo deusa – bluźniercze marzenie Harari’ego.
Dopiero „natchniony” zesłaniem „nieświętego ducha” cyborg będzie umiał przenieść swój umysł na niepodlegające starzeniu nośniki, zapewniając mu nieśmiertelność w najwyższej jakości.
Techno-nirwana
Izraelski myśliciel natchnął transhumanistyczną ideologię również elementami filozofii wschodu. Dopiero medytacja vipasanna – jak przekonuje – dostarczyła mu narzędzi do odróżniania „prawdy” od „fikcji”; oddzielenia wytworów umysłu od niepodważalnej biologicznej rzeczywistości. Wszystko czym jestem to wdech i wydech, cała reszta; wyjątkowość i niepowtarzalność, religia, naród, korporacje czy pieniądz, to tylko zdeterminowane społecznie i kulturowo projekcje umysłowego „systemu operacyjnego”.
W konsekwentnym odzieraniu człowieka z kolejnych warstw jego tożsamości, Harari przekracza już nawet granicę wyznaczoną przez dzisiejszą skrajną lewicę. Jak przekonuje, w przededniu nadejścia homo deus, niesiona na sztandarach rewolucyjnych hunwejbinów tożsamość płciowa nie ma już większego znaczenia. Wkraczamy bowiem w posthumanizm; epokę post-ludzką, czas dowolnego kształtowania naszej świadomości, inteligencji i biologii.
Jego szaleńczy redukcjonizm ma jednak granice. Zatrzymuje się na odkryciu ostatecznej, boskiej i niepodzielnej cząstki, jaką upatruje w informacji. Nieważne czy zamknięta w helisie DNA, płynąca po synapsach, czy zapisana w postaci zero-jedynkowego kodu; to ona jedyna wyznacza kierunek rozwoju i posiada moc decydowania o życiu lub śmierci. Tak jak ewolucjonizm „zabił” nieśmiertelną duszę, tak odkrycie informacji stanowi gwóźdź do trumny wolności, jako że to, co nazywamy „wolną wolą” stanowi jedynie przetworzoną przez zakodowane w nas „algorytmy”, zdeterminowaną dużo wcześniej i baz naszej wiedzy, rekcję na bodźce zewnętrzne.
Z tego względu, wyłącznie jej należy się boska cześć, a naszym przeznaczeniem jest rozpłynąć się w oceanie informacji, zjednoczyć z jej odwiecznym przepływem, dostępując – po kolejnych „wcieleniach” – technologicznej nirwany. Nasz niegodny, inwazyjny gatunek dostąpił jednak zaszczytu nie tylko bycia jej przekaźnikiem, ale i transmiterem w najdalsze rejony Wszechświata.
Dataizm, czyli wiara w omnipotencję algorytmów, która ma stanowić doskonałą, racjonalną religię przyszłości, okazuje się kolejnym wcieleniem wschodniego synkretyzmu filozoficznego, dostosowanego do odbiorcy żyjącego w zsekularyzowanej, odartej z nadprzyrodzoności zachodniej rzeczywistości.
A jednak wiara
Opisane wyżej nurty myślowe, mimo racjonalistyczno-matematycznej otoczki oraz atrakcyjnej, technokratycznej ornamentyki, opierają się jednak na tak znienawidzonej przez ich twórców wierze. Nie wiadomo czy uda się stworzyć komputer kwantowy, dokonać transferu umysłu, natchnąć sztuczną inteligencję świadomością czy przeprowadzić nieinwazyjne germinalne mutacje genetyczne.
Dlatego bardziej od technologicznego „bóstwa”, wszystkowiedzącego Matrixa czy transgenicznych bestii, obecnie dużo bardziej zagraża nam wiara w możliwość urzeczywistnienia transhumanistycznych projektów. „Z chwilą gdy ludzie zaczną uważać (słusznie czy też nie), że mają realną szansę uniknięcia śmierci, pragnienie życia sprawi, że przestaną chcieć ciągnąć rozklekotany wóz sztuki, ideologii i religii” – prorokuje Harari.
Przekonanie o możliwości wyzwolenia ze szponów śmierci siłą własnych rąk, połączone z dataistycznym determinizmem musi prowadzić do odrzucenia najlepszego bezpiecznika cywilizacji – katolickiej prawdy o skażonej grzechem naturze ludzkiej. Tymczasem Nieprzyjaciel wciąż podszeptuje, że człowiek jest tak naprawdę z natury dobry, należy go jedynie wyzwolić ze „złego oprogramowania” przestarzałej kultury i Dekalogu. Zerwać cywilizacyjne „kajdany”, by być „jako bogowie”.
Owocujący tym infantylny techno-entuzjazm, połączony z naiwnym przekonaniem w siłę współpracy ponad podziałami, stanowi najlepszy przepis na katastrofę. Szczególnie w przypadku technologii o apokaliptycznym potencjale. A rozmiar katastrofy będzie tym większy, im szerszy zakres życia oddamy władcom cyfrowych algorytmów na usługach rządów i korporacji.
Piotr Relich