Dziś, 4 czerwca, relikwie bł. Stefana Wincentego Frelichowskiego spoczną w Panteonie Wielkich Polaków w Świątyni Opatrzności Bożej. Świadectwo życia świętego porusza – więziony w Dachau nie zaprzestał kapłańskiej posługi i „padł ofiarą duszpasterskiej gorliwości”. W uroczystości wprowadzenia jego szczątków do świątyni spodziewany jest liczny udział polskich harcerzy z różnych nurtów, a także co najmniej 11 delegacji skautów z zagranicy – błogosławiony bowiem patronuje tym organizacjom.
Stefan Wincenty Frelichowski urodził się 22 stycznia 1913 r. w Chełmży. Miał pięcioro rodzeństwa. Ojciec prowadził piekarnię. Była to ciepła, kochająca się rodzina. „Dom rodzinny, błogi ten dom, ileż dał radości i ukochania Ciebie, o Boże – pisał Stefan. Od dziecka był ministrantem. Jako czternastolatek wstąpił do Sodalicji Mariańskiej i do harcerstwa. Był zachwycony harcerską metodą pracy z młodzieżą. Po maturze rozpoczął formację w seminarium duchownym w Pelplinie. Jako kleryk, był zaangażowany w działalność społeczną, m.in. w ruch abstynencji, Caritas. Opiekował się też drużynami harcerskimi.
14 marca 1937 r. przyjął święcenia kapłańskie. Wkrótce rozpoczął aktywną pracę duszpasterską w Toruniu. Był przy tym m.in. kapelanem Pomorskiej Chorągwi Harcerzy ZHP.W przededniu wybuchu II wojny światowej uczestniczył w Pogotowiu Harcerzy.
Wesprzyj nas już teraz!
Aresztowany został niemal natychmiast po zajęciu Polski przez Niemców – już we wrześniu 1939 r. Więziony był kolejno m.in. w obozach Stutthof, Sachsenhausen i Dachau. Ks. Frelichowski pojawia się w licznych wspomnieniach współwięźniów – świeckich i księży. Podziw budziła jego odwaga, gorliwość duszpasterska, umiejętność wzniesienia się nad szarą codzienność. „Każdy był zajęty sobą, myślał tylko o zaspokojeniu głodu. Dzień tu przeżyć było wielką rzeczą. Ks. Wincenty umiał się wznieść wyżej” – pisał współwięzień, ks. Tadeusz Sukiennik. Spowiadał, sprawował katakumbową Mszę św. Wiele osób powtarzało, że obóz traktował jak swoją parafię.
Kandydat na ołtarze, misjonarz ks. Marian Żelazek, wówczas kleryk werbistów, wspominał, że do czasu przybycia Frelichowskiego nikt nie odważał się prowadzić wspólnych modlitw na sztubie. Inny współwięzień, późniejszy misjonarz i kardynał Adam Kozłowiecki tak pisał o jego śmierci, która nastąpiła 23 lutego 1945 r. „Kapłan idealny, zmarł jako ofiara gorliwości duszpasterskiej. Nie zważając na niebezpieczeństwo zarażenia się, chodził nielegalnymi drogami na bloki tyfuśników, aby nieść im pociechę religijną i ratować dusze. Zaraził się wkrótce sam i padł jako męczennik swego kapłańskiego obowiązku”.
Na więźniach obozów koncentracyjnych śmierć nie robiła wrażenia. Inaczej było jednak, gdy 32 letni ks. Frelichowskiego opuszczały siły życiowe. Współosadzeni w Dachau czuli, że odchodzi święty. Ukryli maleńkie cząstki jego ciała, w przekonaniu, że to będą kiedyś relikwie. Tak też się stało.
Jak relacjonuje Marcjanna Jaczkowska, siostra błogosławionego, po jego śmierci, jeden ze współwięźniów, harcerz i student medycyny, korzystając z niewielkiej ilości wapna zrobił odlew maski pośmiertnej. Wyjął też dwie kości z palców zmarłego – tych palców, którymi ks. Wincenty trzymał Najświętszy Sakrament udzielając komunii. Jedną zatopił w masce, drugą w oddzielnym kawałku wapna. Księża spisali też w ukryciu wspomnienia o zmarłym. Zakopano je wraz z maską z postanowieniem, że ten kto przeżyje, odnajdzie je i przewiezie do Polski. Tak też się stało.
Odkopane materiały oddano matce błogosławionego, część została wmurowana w ścianę kościoła pw. Wniebowzięcia NMP w Toruniu, gdzie kapłan był wikariuszem. Jest to obecnie sanktuarium mu poświęcone. W czasie procesu beatyfikacyjnego ks. Frelichowskiego relikwie te zostały wyjęte i podzielone na relikwiarze. Niektóre z nich od dziś znajdować się będą w warszawskim kościele, zbudowanym jako wotum dziękczynne z okazji odzyskania przez Polskę niepodległości.
KAI/oprac. FA