Chrześcijaństwo jako religia nigdy nie zginie, ale cywilizacja chrześcijańska jest już skończona, głosi francuska filozof Chantal Delsol. Za nią podobne tezy powtarza wielu polskich publicystów; teraz Delsol znajduje też rozgłos w katolickiej prasie. Problem w tym, że, chociaż chrześcijaństwo rzeczywiście nie zginie – to zginąć nie musi również cywilizacja. Wprost przeciwnie, może jeszcze wspaniale rozkwitnąć. Niewyobrażalne? A jednak możliwe.
„Gość Niedzielny” przeprowadził z Chantal Delsol wywiad, gdzie pozwolił jej przedstawić wizję nieuchronnej śmierci naszej cywilizacji; w osobnym artykule ks. Artur Pawlaszczyk, redaktor naczelny „Gościa”, przy niewielkich zastrzeżeniach do wizji Delsol przyłączył się ostatecznie do jej konkluzji, że chrześcijaństwo nie miało już odzyskać swojego wpływu na porządek społeczny – i miałoby to nas w zasadzie zadowalać, może nawet cieszyć. Jako, że „Gość Niedzielny” trafia do wielu polskich domów, postanowiłem nie pozostawiać tej publikacji bez komentarza. Problem bowiem w tym, że Chantal Delsol, świadomie czy nie, hołduje deterministycznej wizji dziejów, nie doceniając zdolności ludzi do wyboru dobra albo zła. Historia Kościoła uczy nas jednak o kluczowej roli właśnie tej władzy.
Mówiąc w największym skrócie, Delsol w książce „Koniec świata chrześcijańskiego” przekonuje o całkowicie i nieodwołalnie przegranej bitwie: cywilizacja chrześcijańska, Christianitas, jest – jej zdaniem – skończona; czegokolwiek byśmy nie robili, jak bardzo byśmy się nie starali – nic już jej nie odbuduje ani nie przywróci. Dlatego, pisze Delsol, musimy znaleźć nowy sposób bycia w świecie, przypominający raczej pierwsze niż średnie wieki historii Kościoła.
Wesprzyj nas już teraz!
Książka Delsol jest niezwykle ciekawa. Francuska autorka wspaniale opisuje kondycję współczesności, naturę nowego świata, który próbuje zbudować nową cywilizację na gruzach chrześcijaństwa. Niektóre spostrzeżenia czytelnik może łatwo uznać za genialne. Niemniej jednak Delsol popełnia fundamentalny błąd, który pokazuje, że sama należy już do nowej rzeczywistości: jest przekonana, że bieg historii jest nieuchronny.
Nie rozumiem z czego wynika to przekonanie. Obserwacja współczesności każe wyciągnąć wniosek o absolutnej dominacji myślenia neopogańskiego, to oczywiste. Większość społeczeństw Zachodu to niechrześcijanie, a ci, którzy chodzą jeszcze do kościołów, często w sercu są tak naprawdę oddani rewolucji, to prawda. Czy to jednak oznacza, że naprawdę nic już nie da się zrobić? Nie, a oto, dlaczego.
Delsol rozpoczęła swoją pracę od stwierdzenia oczywistości: pod koniec III wieku po Chrystusie większość mieszkańców Imperium Rzymskiego to byli poganie. Chrześcijanie stanowili może 10 proc. mieszkańców. Dręczyły ich prześladowania i dyskryminacja. Nic nie wskazywało na to, by sytuacja ta miała się kiedykolwiek zmienić.
Jednak aspirujący do przejęcia władzy nad całością Imperium cesarz Konstantyn przyjął wiarę chrześcijańską. W 313 roku wydał edykt mediolański, ogłaszający tolerancję dla chrześcijan. Pozostał wierny chrześcijaństwu do śmierci. Za jego przykładem nową wiarę przyjmowali kolejni członkowie rzymskich elit. Chrześcijaństwo z religii marginalnej i pogardzanej stało się nagle religią przyszłości.
Delsol nie zastanawia się jednak nad przyczynami decyzji Konstantyna. Boża opatrzność? Oczywiście. Konstantyn nie był jednak ślepym narzędziem w ręku Boga. Był wolny – i użył danej mu przez Boga wolności do przyjęcia chrześcijaństwa.
W 380 roku jeden z następców Konstantyna, Teodozjusz, wraz ze współcesarzami Gracjanem i Walentynianem II ogłosił inny edykt, tesaloński. Władcy Imperium Rzymskiego zobowiązali wszystkich swoich poddanych do wyznawania takiej wiary, jaką wyznaje katolicki biskup Rzymu. W ten sposób chrześcijaństwo zostało ogłoszone religią panującą – narodziła się Christanitas, cywilizacja chrześcijańska. Chantal Delsol datuje te narodziny na nieco późniejszy czas, rok 394, kiedy Teodozjusz pokonał uzurpatora Eugeniusza mogącego restytuować poganizm. Niech będzie, to nawet bardziej spektakularne narodziny. W każdym razie chodzi o działanie cesarza Teodozjusza. Boża opatrzność? Oczywiście. Teodozjusz jednak, tak jak Konstantyn, był wolny. I tak jak on użył tej wolności do ogłoszenia wiary w Jezusa Chrystusa obowiązującą.
Delsol wie, że narodziny cywilizacji chrześcijańskiej wiązały się z użyciem władzy miecza. Wie też dobrze, że z użyciem władzy miecza wiązała się chwila, którą ona postrzega jako początek końca tej cywilizacji. Co zrobili we Francji rewolucjoniści pod koniec XVIII wieku? Ścięli króla. Przejęli władzę. Narzucili swoją antychrześcijańską ideologię całemu społeczeństwu. Nieporządek, który ogłosili, zaniósł później do innych państw Napoleon. Nie było jednej bitwy, jak ta nad rzeką Frigidus; nie było jednego edyktu. Niemniej jednak cywilizacja chrześcijańska otrzymała ciosy w bitwie. W wielu bitwach. Zgodzę się nawet, że przegrała wojnę.
Czy mogłaby wydać nową wojnę Rewolucji? Chantal Delsol uważa, że nie. Dlaczego? Bo – twierdzi – takie próby były już podejmowane i spełzły na niczym. Wskazuje na XX-wieczne faszyzmy i systemy autorytarne: Włochy, Portugalia, Hiszpania. Zostawię na boku całkowitą nieprzystawalność włoskiego faszyzmu do sytuacji w dwóch pozostałych krajach. Sedno leży gdzie indziej.
Konstantyn i Teodozjusz mogli założyć cywilizację chrześcijańską, bo cywilizacja, dla swojego powstania i ukonstytuowania, musi wyrastać z serca imperium. Byli imperatorami: mieli w ręku najwyższą władzę nad ówczesnym światem Zachodu. Mieli zdolność jego skutecznej przemiany: i tę zdolność wykorzystali.
To samo zrobili Francuzi, w XVIII definiujący krajobraz intelektualny i polityczny Europy. Działali z pozycji serca imperium. Nie tak prosto i bezpośrednio, jak Konstantyn i Teodozjusz, co oczywiste; dlatego też do dziś nie udało się tej Rewolucji dokończyć swojego dzieła. Niemniej jednak, rewolucja wyszła z centrum ówczesnego świata.
Włochy Mussoliniego? Czym były? Przecież nie centrum; były peryferiami. Czego chciał Mussolini? Przecież nie katolickiego porządku. Hiszpania Franco? Portugalia Salazara? Tak, Franco i Salazar chcieli restytucji Christianitas. Działali jednak na marginesie świata Zachodu – na jego politycznych rubieżach. Żeby przeprowadzić skuteczną kontrrewolucję (tak samo jak rewolucję) potrzebna jest pełnia władzy w imperium – albo przynajmniej decydujący wpływ na centrum. Dlatego próby w Portugalii czy Hiszpanii nie mogły się powieść – a nie dlatego, że szły w kontrze do ducha tego świata. Co by się stało, gdyby w tym samym czasie pojawił się „Franco” w Ameryce?
We współczesnym centrum cywilizacji Zachodniej, jakim są przede wszystkim Stany Zjednoczone, sytuacja jest bardzo dynamiczna. Owszem, Rewolucja notuje tam ogromne postępy; kraj został zresztą założony przez ludzi uformowanych przez myśl niekatolicką. Nic jednak nie uprawnia do deterministycznego osądu, zgodnie z którym Ameryka, a za nią i reszta świata zachodniego, będzie dalej iść konsekwentnie i niezmiennie w kierunku antychrześcijańskim. Tak może być – ale tak być nie musi. Ludzie są istotami wolnymi i dokonują wyboru między dobrem a złem. Niszczycielski wpływ ideologii rewolucyjnych staje się silnie odczuwalny i wywołuje reakcje. Widzimy to w wielu miejscach, gdzie katolicy czy protestanci głosują na polityków chcących wprowadzać różne elementy Bożego porządku. Czy prawdziwie katolicki prezydent rządzący społeczeństwem, w którym większość stanowią żarliwi chrześcijanie, jest scenariuszem, który możemy kategorycznie odrzucić? Niby dlaczego? Czy ktoś przewidział Konstantyna i Teodozjusza? Czy ktoś przewidział Robespierre’a? Chantal Delsol, głosząc nieodwołalność upadku cywilizacji chrześcijańskiej, zaprzecza fundamentalnej prawdzie naszej wiary: wolnej woli.
Z jakich przyczyn? Być może – tak wydaje mi się na podstawie jej książki – że autorka jest wewnętrznie pogodzona z klęską; a nawet że tej klęski wygląda. Na to wskazywałoby ostatnie zdanie, które zamieściła w swojej pracy, podsumowujące całość: „naszym zadaniem nie jest tworzenie społeczeństw, gdzie «Ewangelia rządzi państwami», ale raczej, posługując się słowami Saint-Exupéry’ego, pójście «bardzo powoli w stronę źródła»”.
Czy tak rzeczywiście jest? Nie! Naszym zadaniem jest właśnie to, co Delsol odrzuca: tworzenie społeczeństw, gdzie Ewangelia rządzi państwami. Ojcowie Kościoła i Doktorzy Kościoła, papieże i sobory – uczą nas tego jednoznacznie. To dopiero dzisiaj, po II wojnie światowej i po Vaticanum II wielu uznało, że może zrezygnować z głoszenia społecznego panowania Jezusa Chrystusa: bo to jest zbyt trudne, zbyt odległe, jakby w kontrze do rozwoju ducha dziejów. Tym jednak właśnie jest chrześcijaństwo: dobrą nowiną nie z tego świata, ale mającą gruntowny i kreatywny wpływ także na ten świat.
Nie dajmy się zwieść prorokom nieuchronnej klęski, którzy chcą zredukować chrześcijaństwo do religii katakumb. Owszem, potrafimy żyć w takich warunkach – ale to nie jest i nigdy nie będzie stan docelowy. Historia nie jest deterministyczna. Jest wolna, bo tworzy ją my, ludzie – mogący wybrać albo antychrześcijańską Rewolucję, albo panowanie Jezusa Chrystusa.
Dokonujmy dobrego wyboru.
Paweł Chmielewski
Wojna kulturowa trwa. Katolickie imaginarium rzeczywiście się rozpadło?