W Tok FM ukazał się niedawno reportaż, którego autor skonfrontował wypowiedzi wybranych pracodawców i kilku pracowników z tzw. pokolenia Z, a więc osób urodzonych po roku 1995. Omówiliśmy ten artykuł na naszych łamach, po czym okazało się, że w komentarzach rozgorzała emocjonalna dyskusja, w której większość osób wypowiadała się przeciwko przedsiębiorcom. Szczerze mówiąc, byłem w szoku… dlatego odpowiadam.
Słysząc roszczenia osób zaledwie dekadę młodszych ode mnie, przecieram oczy ze zdumienia i zadaję sobie pytanie: co stało się ze światem przez te dziesięć lat?
Sam jako student pracowałem w barze sałatkowym za 7 zł na rękę po 10-12 godzin, a potem w dobrej restauracji za 5 zł na rękę, po 12-14 godzin. Z tą różnicą, że w tym drugim miejscu kilka razy tyle zarabiało się na napiwkach. To samo, co ja robili wszyscy, jedni wcześniej, drudzy później. Różnica jest taka, że ci, którzy robili to wcześniej… są dziś dalej.
Wesprzyj nas już teraz!
Nie wyobrażam sobie procesu kształtowania charakteru bez tych doświadczeń! Nawet jeżeli uznamy, że praca za 7 zł była swego rodzaju „Mordorem” zawodowym, to kim byłbym, gdybym jej nie podjął?
Zaczynamy od podłej pracy za podłe pieniądze i tylko od nas zależy, czy będziemy narzekać i oczekiwać od innych poprawy naszego losu, czy też weźmiemy się w garść i zmiany sytuacji będziemy wymagali od siebie. Na końcu okazuje się bowiem, że Mordor, przez jaki przeszliśmy, był jak przedszkole, które wspominamy z sentymentem będąc już znacznie dalej w prawdziwej szkole życia.
Mam wrażenie, że główną osią kontrowersji jest nie tylko samo zasadnicze pytanie: czy pracodawca ma prawo wykorzystywać pracownika? Nie stanowi jej także zniuansowanie tego pytania: co to znaczy wykorzystywać i w jakich okolicznościach faktycznie dochodzi do nadużyć? Sęk tkwi raczej w pytaniu o… postrzeganie rzeczywistości.
Co owe „zetki” mają do zaoferowania, gdy stwierdzają, że nie będą pracować dłużej niż 8 godzin i za, powiedzmy, nie mniej niż 25 zł za godzinę? Przecież firma musi przynosić zysk, a rząd robi wszystko, żeby to utrudnić, a ostatecznie uzależnić wszystkich od etatów w budżetówce i korporacjach. Co miałoby być rozwiązaniem? Zmiana rządu? Zmiana paradygmatu na wolnorynkowy? Ale w paradygmacie wolnorynkowym nikt nie pieściłby się z nimi! Co więc?… A może chodzi o rozwiązania odgórne, takie jak płaca minimalna? Przecież każdy średnio rozgarnięty człowiek rozumie, że fikcyjne ustawienie poprzeczki wynagrodzeń nie jest w stanie wygenerować ani grosza zysku! Podnoszenie wypłaty minimalnej i obwarowywanie ludzkiej pracy jakąkolwiek biurokracją może się przyczynić jedynie do obniżenia wyników gospodarczych firm i całego społeczeństwa.
I w ogóle co to jest sprawiedliwa wypłata? Uważam, że jedyną zasadą jaka powinna obowiązywać w omawianych kwestiach jest ta, którą wyraził Syn Boży, mówiąc, iż godzien jest robotnik zapłaty swojej. Można stąd wyciągnąć wniosek, że zapłata za pracę nie może być niewolnicza. Ale tu znów trzeba postawić antytezę. Bo skoro nie jesteśmy socjalistami, którzy uznają, że sprawiedliwość jest wtedy, gdy wszyscy mają po równo, to jest oczywiste, że ten sam pieniądz dla różnych osób będzie miał inną wartość…
Z tego powodu jako głowa rodziny nie będę pchał się do pracy, w której pensja jest głodowa, natomiast jako student albo na początku swojej drogi zawodowej przyjmę taką pracę z pocałowaniem ręki, gdyż będzie ona dla mnie szkołą życia. Albo weźmy przykład matki, która przez wiele lat wychowywała dzieci i nie podejmowała pracy zawodowej. Jeżeli jakaś firma da jej szansę na start i weźmie ją zamiast innej wyżej wykwalifikowanej osoby, to jest oczywiste, że dostanie ona dużo mniejsze wynagrodzenie i dopiero po jakimś czasie będzie mogła awansować lub zmienić pracę na lepszą…
Dlatego nie można a priori założyć, że pracodawca, który mało płaci, jest nieuczciwy. Należałoby zbadać każdy przypadek z osobna, bo może się okazać, że nieraz ktoś po prostu musi nieraz funkcjonować w wybitnie niesprzyjających okolicznościach i nie dałby rady utrzymać firmy bez taniej pracy. Czy ta firma ma zatem – według przeciętnego przedstawiciela pokolenia Z – zniknąć z powierzchni ziemi?
Tego typu uczucia są zrozumiałe, ale czy zawsze słuszne…? Inny przykład. Lata temu, przez bodajże osiem czy dziewięć dni, pracowałem jako kurier w InPoście. Była to wówczas startująca firma z niesamowitym bałaganem, skandalicznie małym odsetkiem dostarczalności i małymi wypłatami. Ale kiedy spojrzymy na dzisiejszy InPost, to nie sposób uniknąć myśli, że być może w takich warunkach rynkowych nie była możliwa inna droga rozwoju, natomiast dziś ta sama firma – oferując fenomenalną usługę paczkomatów – zrewolucjonizowała branżę dostawczą i służy wszystkim konsumentom…
Sprawa jest wieloaspektowa, a zarobki zależą choćby od branży. Czym innym jest restauracja, a czym innym, powiedzmy, agencja marketingowa. Dalej, w samych branżach istnieje też zróżnicowanie. Szukając pracy jako kelner w dobrej restauracji spodziewam się lepszych zarobków, gdyż jej właściciel umiał stworzyć markę i zachęcić klientów z zasobniejszymi portfelami do zostawiania u niego pieniędzy. Idąc do taniej restauracji, jak mam oczekiwać dobrych zarobków? I znów – logika dzisiejszych mentalnych marksistów sprowadza sprawę do absurdu – czy należy zlikwidować taką restaurację? Jeżeli tak, to gdzie niezamożni zwolennicy owej „sprawiedliwości społecznej” mieliby się stołować?
Albo inaczej. Skąd bym wiedział, że w ogóle coś osiągnąłem, gdybym nie przeszedł z niższego szczebla na wyższy? I czy gdybym miał od razu podaną na tacy dobrą wypłatę, to w ogóle coś bym osiągnął? Kolega opowiadał mi o szewcu, który pracował w centrum Krakowa za marne pieniądze, a gdy miał tego dość, założył własną firmę w zamożnej okolicy i obecnie na braki materialne nie narzeka. Czy gdyby dostawał więcej od swego pracodawcy, to zdecydowałby się na wyjście ze strefy komfortu?
Takie przykłady można by mnożyć w nieskończoność. Całe nasze życie – również w ujęciu duchowym – jest drogą ku górze, przekraczaniem siebie i pokonywaniem przeciwności. Świat pozbawiony tych przeciwności, świat łatwego dobrobytu, wychowuje ludzi słabych, niezdolnych do większych czynów i ofiar.
Wreszcie, jeżeli spróbujemy podjąć tę kwestię w kontekście moralnym, to zauważymy, że szczególnie w tym obszarze nie ma prostych rozwiązań. Moralność każdego człowieka zależy od jego sumienia, a więc jakiekolwiek realne rozwiązania w tej dziedzinie zależą raczej od pracy organicznej niż od odgórnych regulacji. Natomiast podniesienie kosztów pracy oznacza automatyczne podniesienie cen i ostatecznie tracą na tym wszyscy.
Człowiek wierzący, który poważnie traktuje swoją wiarę, nie będzie nikogo oszukiwał i wykorzystywał, będzie też skłonny zapłacić więcej dobremu i sumiennemu pracownikowi, o którym wiadomo, że ma rodzinę na utrzymaniu. Chrześcijańska postawa nie oznacza jednak naiwności i rozrzutności. Biznes to biznes. A przede wszystkim bycie chrześcijańskim pracodawcą nie jest dziś rzeczą powszechną i tu mamy prawdziwe źródło problemu w skali makro.
Jak wymagać od współczesnego poganina (który zapomniał nawet co to jest prawo naturalne i rozum przyrodzony), by szanował zasady sprawiedliwości i miał wzgląd na bliźniego? Skoro przepisy nie są w stanie zagwarantować moralnej i empatycznej postawy, to jedyne, co nam pozostaje, to próba krzewienia chrześcijańskiego porządku. Dlatego, zamiast narzekać na złych „prywaciarzy”, spróbujmy sami wejść w ich buty i lepiej sobie w nich poradzić. Dopiero czas pokaże, czy będziemy od nich lepsi.
Wreszcie przypomnijmy co św. Paweł mówił do niewolników: Wierzący niewolnicy powinni z całym szacunkiem odnosić się do swoich panów, aby nikt, z powodu ich niewłaściwego zachowania, nie obrażał Boga i nie wyśmiewał Jego nauki. Jeśli mają wierzących panów, niech ich nie lekceważą. Wręcz przeciwnie, niech pracują dla nich jeszcze lepiej, bo w ten sposób pomogą tym, którzy wierzą Panu i są ukochani przez Boga. Nauczaj tych zasad i zachęcaj innych do życia według nich. Innymi słowy: Jeżeli nie możecie zmienić swojego położenia, to przyjmijcie jako wolę Bożą, że to zło, które was spotyka, ma służyć waszemu uświęceniu. Jest to element chrześcijaństwa, który polega na umiejętności rozpoznawania rzeczywistości i na realnym ocenianiu własnych sił i możliwości. Religia Chrystusowa nigdy nie proponowała rozwiązań ad hoc, do jakich ucieka się socjalistyczna władza ze swoimi „kodeksami pracy”.
Z nieuczciwymi pracodawcami, jak ze wszystkimi „januszami biznesu”, oczywiście należy walczyć, dawać im do zrozumienia, że nie godzimy się na ich warunki, z tym że w rzeczywistości możemy zrobić tylko jedno… zwolnić się, a potem założyć konkurencyjną firmę, która pokaże im gdzie ich miejsce… Brzmi przesadnie? To proszę mi powiedzieć, co innego możemy zrobić. Natomiast jeżeli przyjęliśmy gdzieś pracę i znaliśmy warunki, to zamiast narzekać w internecie na niesprawiedliwość tego świata, pracujmy nad sobą i nad swoim exodusem ku lepszym zawodowym możliwościom!
Jest też inny ważny aspekt. Trudno się dziwić, że to samo pokolenie „Zetek” – jak pokazują inne reportaże – tak panicznie boi się rodzicielstwa, a rodzinę powyżej dwójki dzieci określa już dużą… Wychowanie dzieci to ciężka praca i jeżeli człowiek boi się tyrania po kilkanaście godzin na dobę, to jak ma postrzegać rodzicielstwo inaczej niż jako nieznośny obowiązek albo coś pomimo najlepszych chęci „niedostępnego”? Dane demograficzne mówią w tym względzie same za siebie.
Zasadniczym rozgraniczeniem wydaje się więc odróżnienie Ewangelii Jezusa Chrystusa od Kapitału Karola Marksa, które niestety nawet dla wielu katolików nie jest oczywiste. Idealną sytuacją jest wzajemny szacunek i partycypowanie w zyskach, które jako pracownicy przysparzamy firmie. Szukajmy takich możliwości, a gdy nie są one w zasięgu ręki, to raczej zadawajmy sobie pytanie, dlaczego Opatrzność Boża postawiła mnie w takim położeniu, jakie moje błędy i grzechy mam w ten sposób poprawić i odpokutować, a przede wszystkim, jakie cnoty mogę dzięki temu rozwijać i jak budować swój charakter?
Filip Obara