Jednym z głównych trendów dotyczących stylu życia w szybko rozwijającym się na świecie jest slow living. Jak sama nazwa wskazuje, chodzi między innymi o zwolnienie tempa, ograniczenie konsumpcji, większe skoncentrowanie się na prostych korzyściach, jakie przynosi codzienność. Idea ta poniekąd wylansowana została w dużej mierze przez propagatorów „zielonej ekonomii”, zmierzających do „odwzrostowienia” gospodarki. Korzystają na tej metodzie przede wszystkim krzewiciele duchowości New Age. Nie można zapomnieć, że wyrosła ona w kontrze do „toksycznej produktywności” i zasad zarządzania skoncentrowanych na ciągłym zwiększaniu wydajności. Prawdziwą przeciwwagą dla niej jest postawa benedyktyńska. Jak mawiał zmarły w 2020 roku o. Włodzimierz Zatorski, przeor zakonu Benedyktynów w Tyńcu – „w życiu chodzi o życie”.
Wesprzyj nas już teraz!
W 2022 roku Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) i Międzynarodowa Organizacja Pracy (MOP) wezwały rządy do podjęcia zdecydowanych środków w celu zaradzenia narastającemu problemowi pogarszającego się zdrowia psychicznego pracowników.
Obie oenzetowskie agendy wydały globalne wytyczne dotyczące zdrowia psychicznego w miejscu zatrudnienia, wzmocnione strategiami przedstawionymi we wspólnym dokumencie politycznym.
Organizacje oszacowały, że rocznie tracimy 12 miliardów dni roboczych z powodu depresji i lęków, które kosztują światową gospodarkę prawie bilion dolarów.
Globalne wytyczne WHO zalecały przeciwdziałanie zagrożeniom dla zdrowia psychicznego takim jak: nadmierne obciążenie pracą, negatywne zachowania i inne czynniki powodujące stres w pracy, w tym w szczególności walkę z mobbingiem i uprzedzeniami. Zalecono także szkolenie menedżerów, by nie pogłębiali problemu swoimi metodami zarządzania i w porę reagowali, zapobiegając wszelkim nieprawidłowościom negatywnie odbijającym się na zdrowiu pracowników.
WHO podała, że w 2019 roku 15 procent dorosłych w wieku produkcyjnym doświadczało zaburzeń psychicznych. Zasugerowano, że praca wzmacnia szersze problemy społeczne, które negatywnie oddziałują na zdrowie emocjonalne (dyskryminacja i nierówność). Uznano także zastraszanie i przemoc psychiczną (definiowane jako „mobbing”) za główne powody tego typu skarg pracowników.
– Czas skupić się na szkodliwym wpływie pracy na nasze zdrowie psychiczne – mówił dr Tedros Adhanom Ghebreyesus, dyrektor generalny WHO. – Dobre samopoczucie jednostki jest wystarczającym powodem do działania, a zły stan zdrowia psychicznego może mieć również wyniszczający wpływ na wydajność i produktywność danej osoby. Te nowe wytyczne mogą pomóc w zapobieganiu negatywnym sytuacjom i złej kulturze pracy oraz zapewnić bardzo potrzebną ochronę zdrowia psychicznego i wsparcie dla osób pracujących – kontynuował.
– Ponieważ ludzie spędzają dużą część swojego życia w miejscu zatrudnienia, bezpieczne i zdrowe środowisko ma kluczowe znaczenie. Musimy inwestować, aby budować kulturę profilaktyki zdrowia psychicznego, przekształcać warunki, by powstrzymać stygmatyzację i wykluczenie społeczne, zapewnić pracownikom cierpiącym na choroby psychiczne ochronę i poczucie wsparcia – wskazał Guy Ryder, dyrektor generalny MOP.
WHO skarżyła się, że tylko 35 procent krajów ogłosiło krajowe programy promocji i profilaktyki zdrowia psychicznego związanego z pracą.
W następstwie tak zwanej pandemii odnotowano 25-procentowy wzrost stanów ogólnego lęku i depresji na całym świecie. Ludzie najczęściej skarżą się na złą atmosferę w pracy, nadmierne obciążenie obowiązkami, duże tempo, autorytarny nadzór, zastraszanie, nękanie, pracoholizm i zachwiany balans między pracą a domem. Wszystko to i wiele innych czynników ma mieć negatywne implikacje dla zdrowia społecznego, w ostateczności prowadząc do nasilenia skali prób samobójczych. Stąd WHO i MPO apelowały do rządów, pracodawców, organizacji związkowych, by lepiej zadbały o pracowników.
Wypalenie zawodowe w katalogu chorób
Również w 2022 r. WHO dodała wypalenie zawodowe do Międzynarodowej Klasyfikacji Chorób (symbol QD85), definiując je jako syndrom zawodowy, którego skutkiem jest przewlekły stres w miejscu pracy, charakteryzujący się trzema wymiarami: uczuciem wyczerpania energii lub wyczerpania emocjonalnego; zwiększonym dystansem psychicznym wobec własnej pracy lub poczuciem negatywizmu bądź cynizmu związanego z wykonywaną pracą; istnieniem poczucia braku skuteczności i braku osiągnięć.
WHO zaznaczyła, że wypalenie zawodowe odnosi się w szczególności do zjawisk zachodzących w kontekście zawodowym i nie powinno być stosowane do opisu doświadczeń w innych dziedzinach życia.
Badacze analizujący to zjawisko od lat 70. ubiegłego wieku wskazywali, że na wypalenie ma wpływ m.in. pracoholizm, perfekcjonizm, koncentracja na rywalizacji, nieumiejętność panowania nad emocjami, brak sukcesów, nieumiejętność budowania relacji, niska samoocena, ale także niskie wynagrodzenie, nudna, monotonna praca, wymagająca bezpośredniego kontaktu z klientami, związana także z pełnieniem stanowisk kierowniczych (E. Aronson).
Na wypalenie składają się trzy odrębne symptomy: wyczerpanie emocjonalne, obojętność na potrzeby innych i cynizm oraz negatywna samoocena i towarzyszące temu poczucie lęku. Zjawisku temu sprzyja zła atmosfera w pracy, presja czasu, pogoń za wynikami, ciągłe śrubowanie norm wydajności, ale także duże zaangażowanie emocjonalne. Dotyka ono ludzi początkowo mocno zmotywowanych, którzy następnie tracą złudzenia co do swojej roli i możliwości osiągania sukcesów w zakładzie pracy. Są mniej efektywni. Ten syndrom powoduje ogromne spustoszenie w psychice i przekłada się bezpośrednio na relacje z innymi osobami w społeczeństwie.
Pogorszeniu zjawiska wypalenia zawodowego ma sprzyjać obecna technologia, dzięki której każdy jest dostępny dla pracodawcy w dowolnym momencie, o każdej porze dnia i nocy.
Część osób, która zaobserwowała u siebie negatywne skutki wypalenia, w kontrze do „toksycznej produktywności” i ciągłej presji na wyniki, postanowiła radykalnie zmienić swój styl życia, wybierając tak zwane slow living. Jest to obecnie jeden z pięciu najważniejszych trendów w Stanach Zjednoczonych, ale i w krajach azjatyckich, a także w naszym zyskuje na znaczeniu.
Slow living jako antidotum na „toksyczną produktywność”. Zwrot ku nowemu rodzajowi hedonizmu i duchowości New Age
„Wolny” styl życia ma niejako uwolnić od niesatysfakcjonującej pracy, chociaż nie zawsze oznacza to samo dla każdej osoby. Nie ma jednej definicji slow livingu, a wiele osób dostosowuje ów trend do własnych okoliczności życiowych.
Specjaliści, którzy piszą o tym zjawisku wskazują na dwa główne powody jego nasilenia w ostatnim czasie: wzrost wskaźników wypalenia zawodowego i wzrost „toksycznej produktywności”.
Ludzie nie wytrzymują presji w pracy, ale i w samym społeczeństwie, by być coraz bardziej efektywnymi, ciągle działać, zabiegać o sukces. zmieniać coś, nigdy nie poprzestawać na tym, co się robi, prawie nigdy nie odpoczywać. Jest to tak zwana toksyczna produktywność.
W kontrze do niej proponuje się, by zamiast ciągle starać się zapełniać swój czas różnymi aktywnościami, skupić się na teraźniejszości, zwolnić tempo, zrezygnować z niektórych dążeń, planów, odmówić pracy wymagającej dużego obciążenia, więcej odpoczywać i delektować się chwilą, „nic nierobieniem” bez poczucia winy.
Jako że „toksyczna produktywność” i wypalenie idą w parze postuluje się, by zamiast rzucać się w wir zawodowych zajęć i ciągle rywalizować o to, kto może zrobić więcej i mniej spać albo udowadniać, że ciężko się pracuje, odpuszczać część obowiązków, wykonywać obowiązki w wolniejszym tempie, częściej się relaksować, zrezygnować z pogoni za sukcesem mierzonym ilością zgromadzonego majątku lub uznaniem i przede wszystkim stawiać na minimalizm oraz ekologizm, by spowolnić konsumpcję. Ludzie powinni być też bardziej uważni, oddając się prostym przyjemnościom zdrowego żywienia, regularnym ćwiczeniom fizycznym, medytacji, jodze. Powinni stawiać na różne przyjemności, by zadbać o swój dobrostan.
Co charakterystyczne, dla poprawienia własnego samopoczucia postuluje się wdrożenie różnych praktyk czerpiących z duchowości wschodniej (joga, medytacja, japońska ikigai, konfucjanizm i neokonfucjanizm itd.), które jednak nie rozwiążą ich problemów w dłuższej perspektywie. Hedonizm oraz dążenie do samorealizacji rodzą kolejne problemy i frustracje.
„Wady perfekcjonizmu”
Badacze łączą kwestię wzrostu zaburzeń psychicznych, zwłaszcza w społeczeństwach wysoko rozwiniętych, z „wadami perfekcjonizmu”.
Amanda Ruggeri w obszernym artykule pt. The dangerous downsides of perfectionism, opublikowanym 21 lutego 2018 r. na stronie bbc.com, powołując się na wypowiedzi klinicystów od zdrowia psychicznego pisała: „Wielu z nas uważa, że perfekcjonizm jest czymś pozytywnym. Jednak naukowcy odkryli, że to po prostu niebezpieczne zjawisko, które prowadzi do długiej, stale wydłużającej się listy problemów zdrowotnych”.
Autorka przywołała metaanalizę wskaźników perfekcjonizmu Thomasa Currana oraz Andrew Hilla, którzy zajęli się sprawdzeniem badań na ten temat na przestrzeni lat 1989-2016. Ich analiza była pierwszym naukowym porównaniem perfekcjonizmu między pokoleniami. Wykazała znaczny wzrost liczby wykazujących go wśród niedawnych studentów studiów licencjackich w USA, Wielkiej Brytanii i Kanadzie. „Innymi słowy, przeciętny student ostatniego roku był znacznie bardziej skłonny do perfekcjonizmu niż student w latach 90. lub na początku XXI wieku” – napisała Ruggeri.
Inna przywołana uczona to Katie Rasmussen z Uniwersytetu Zachodniej Wirginii. Uznała ona, że zmierzamy w kierunku epidemii i problemu zdrowia publicznego. W jej opinii, wzrost perfekcjonizmu nie oznacza, iż każde następne pokolenie staje się coraz bardziej utalentowane, ale że „stajemy się coraz bardziej chorzy, smutni, a nawet osłabiamy własny potencjał”. Dzieje się tak, ponieważ perfekcjonizm ostatecznie jest destrukcyjnym sposobem poruszania się w świecie. Na przykład słynny malarz Claude Monet powtarzał, że „jego życie to porażka” i w przypływie złości niszczył obrazy.
Perfekcjoniści nie znoszą krytyki i nie chcą przyznawać się do błędów, przez co nie są w stanie dorosnąć, dojrzeć, nauczyć się być człowiekiem.
Tendencje tego typu powiązano z wieloma problemami klinicznymi, w tym depresją i lękami (występującymi coraz częściej nawet u dzieci), samookaleczeniami, fobią społeczną i agorafobią, zaburzeniami obsesyjno-kompulsyjnymi, napadami objadania się, anoreksją, bulimią i innymi zaburzeniami odżywiania, zespołem stresu pourazowego, syndromem chronicznego zmęczenia, bezsennością, niestrawnością, chronicznymi bólami głowy, a nawet przedwczesną śmiercią i samobójstwem.
Sarah Egan, która na Curtin University w Perth specjalizuje się w perfekcjonizmie, zaburzeniach odżywiania i lękach uważa, że istnieją badania, które sugerują, że im wyższy jest poziom perfekcjonizmu, tym na więcej zaburzeń psychicznych cierpi dana osoba.
Wielu badaczy odróżnia perfekcjonizm od dążenia do doskonałości, co jest nazywane po prostu sumiennością. Taka osoba, która ciężko pracuje, ale efekty jej pracy – mimo wysiłku – są słabe nie załamie się. Perfekcjoniści zaś są znacznie bardziej wrażliwi na stres i potrafią – jak się wyraził jeden z uczonych Hill – „zmienić lekką bryzę w huragan piątej kategorii”. Perfekcjoniści w obliczu porażki mają tendencję do ostrzejszej reakcji emocjonalnej. Doświadczają więcej poczucia winy, więcej wstydu, łatwiej się poddają i są źli.
Także WHO uznaje perfekcjonizm za przyczynę wzrostu chorób psychicznych wśród młodych ludzi, obejmujących depresję, lęki i myśli samobójcze będące plagą w kulturze anglosaskiej.
Perfekcjonizm często znajduje ujście w pracoholizmie. W badaniu Hilla i Curana, porównano wyniki analiz na podstawie obserwacji ponad 40 tys. studentów studiów licencjackich ze Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii i Kanady. Wykazano w nim wzrost od 1989 r. każdego rodzaju perfekcjonizmu. Największy wzrost dotyczył tego „społecznie narzuconego”, charakteryzującego się poczuciem, że inni mają wysokie wymagania: aż o 32 procent. Jest to skorelowane z poważnymi chorobami psychicznymi – sugeruje Curran. Wpływ na to ma ocenianie ludzi przez pryzmat tego co posiadają i czy osiągnęli sukces. „Kultura rywalizacji” ma miejsce już od najmłodszych lat, a ciągła presja na osiąganie coraz lepszych wyników powoduje, że rośnie liczba osób, która ciśnienia nie wytrzymuje. Nasila się u nich obawa przed porażką, co skutkuje depresją.
Wiele osób wybiera slow living, bo zachęca ich do eliminowania zewnętrznych nacisków, napędzających ich stres i zmuszających do robienia rzeczy, które ich unieszczęśliwiają.
Slow living a „zielona ekonomia”
Początków tego stylu życia doszukuje się we włoskim „ruchu slow food” zapoczątkowanym przez lewicowego działacza politycznego Carlo Petriniego w latach 80. ub. wieku. Z czasem objął on różne aspekty życia i stał się popularny wraz z upowszechnieniem tak zwanej zielonej ekonomii, jako przeciwwagi dla kapitalizmu.
Propagator ruchu slow living, Carl Honoré, autor książki na temat pochwały powolności, sugeruje, że „ostatecznie chodzi o to, aby robić wszystko jak najlepiej, a nie tak szybko, jak to możliwe” i „wyzwolić się” ze szponów pewnego narzuconego w pracy i społeczeństwie kieratu obowiązków.
Diana Ioncica, jedna z autorek zbiorowej pracy naukowej na temat Slow life and green economy wskazuje na związek między slow life, slow food, slow writing i zieloną gospodarką. To nawiązanie do minimalizmu, „dobrowolnej prostoty”, do podejścia „mniej znaczy więcej” i koncentracji na jakości swojego życia – zamiast na standardzie – jak to lansują przedstawiciele tak zwanej zielonej gospodarki. Standard życia mierzy wyłącznie dobrobyt ekonomiczny (zadowolenie wyrażone w kategoriach pieniężnych), podczas gdy jakość życia obejmuje takie pojęcia, jak jakość środowiska, poziom aktywności kulturalnej oraz aspekty religijne lub duchowe. „Slow living odnosi się do pragnienia prowadzenia bardziej zrównoważonego życia i dążenia do bardziej holistycznego poczucia dobrostanu w najszerszym tego słowa znaczeniu” (Meredith i Storm, 2009).
Na gruncie ekonomicznym akcentuje się holistyczne podejście, odrzucenie tradycyjnej ekonomii opartej na wysokiej produkcji i konsumpcji oraz skupienie się na ochronie planety. Tego typu ekonomia odrzuca wzrost gospodarczy i promuje alternatywne wartości. Wskazuje, że „aby osiągnąć zrównoważony rozwój, same ulepszenia technologiczne nie wystarczą i zamiast tego istnieje potrzeba spowolnienia tempa, w jakim surowce są przekształcane w produkty i usługi, a następnie wyrzucane jako „odpady”” (Cooper, 2005, Hall, 2012).
Spowolnienie wzrostu gospodarczego i ograniczenie konsumpcji – według Halla – pozwoli na utrzymanie eko-wydajnych, zdecentralizowanych miejsc pracy. Jak argumentuje Hall, „konsumpcja we współczesnym świecie jest wszechobecnym elementem organizacji społecznej, gospodarczej i politycznej. Jednak konsumpcja staje się coraz bardziej problematyczna w świetle potencjalnych szkód ekologicznych wynikających z nadmiernej konsumpcji odnawialnych zasobów naturalnych oraz kulturowych i ekonomicznych skutków określonych praktyk konsumpcyjnych” (Hall, 2012).
Program Środowiskowy Organizacji Narodów Zjednoczonych (UNEP) definiuje zieloną gospodarkę jako „taką, która skutkuje poprawą dobrostanu ludzi i sprawiedliwością społeczną, przy jednoczesnym znacznym zmniejszeniu zagrożeń dla środowiska i niedoborów ekologicznych” (UNEP, 2016 ).
Slow living nawiązuje do filozofii epikurejskiej czy neokonfucjanizmu (myśl uczonego z dynastii Joseon, filozofia Yak Yong Jong, pseudonim Dasan (1762–1836). W 2012 roku Organizacja Narodów Zjednoczonych do spraw Oświaty, Nauki i Kultury (UNESCO) obchodziła 250. rocznicę jego urodzin. Z tego powodu organizowano np. w Korei Południowej specjalne targi, podczas których lansowano slow living.
Dasan wskazywał na potrzebę życia wolnego od pochopnych błędów i wstrząsów emocjonalnych. Dużą wagę przywiązywał do emocji oraz życia wspólnotowego (teistyczny konfucjonizm).
Slow living to skupienie się na sobie. To nowy typ hedonizmu wyrażający się w celebracji przyjemności płynącej z jedzenia, konsumowania wolnego czasu, zabiegów mających poprawić wygląd i funkcjonowanie ciała itp. Polskie strony propagujące ten styl życia oferują wyjazdy z jogą połączone z warsztatami pielęgnacyjnymi, różne new age’owskie treningi.
Coś co miałoby wyrwać z pułapki konsumpcjonizmu wpędza osoby wybierające ten styl życia w pułapkę wywodzącego się z New Age budowania samozadowolenia.
O ile zasadne jest zwolnienie tempa i „odpuszczenie” perfekcjonizmu, właściwe zbalansowanie życia zawodowego i prywatnego, aby nie zaniedbać obowiązków stanu, jeszcze ważniejsza jest walka z egocentryzmem.
Benedyktyńska odpowiedź
Ojciec Zatorski, opisując obecne czasy mawiał, że można je nazwać „dobą hedonizmu i osiągnięć: praca i wynikające z niej benefity powoli stają się wartością samą w sobie”.
Podczas głoszonych wykładów zaznaczał, że „w życiu chodzi o życie”, „ostatecznie w naszym życiu chodzi o (…) pełnię życia w Bożym wymiarze”. „Nie o osiąganie doskonałości, zdobywanie zasług, zdolności, charyzmatów, łask nadzwyczajnych darów, dokonania wspaniałych dzieł, które, jak to w Hymnie o miłości określił św. Paweł, bez miłości pozostają puste”.
W katechezie pt. „Wybór życia lub śmierci. Osiem duchów zła i ich konsekwencje” przypomina, że samorealizacja, zaspokajanie swoich potrzeb, nawet tych najbardziej naturalnych – ale w oderwaniu od Boga – jest bałwochwalstwem i człowiek nigdy nie zazna szczęścia do którego dąży. W rezultacie pojawi się frustracja wyrażająca się „w złym gniewie na zewnątrz i smutku do środka, który wiedzie do depresji (II etap pokusy). W ostateczności dojdzie do acedii. I albo popada się w aktywizm, albo bezsiłę („choroba dwubiegunowa” w wymiarze duchowym).
„Acedia – pisze o. Zatorski – przejawia się szczególnie dotkliwie wówczas, gdy nosimy w sobie pragnienie uznania, ambicji bycia lepszym, uzyskania potwierdzenia siebie. Często u podstaw tych pragnień leży ideał, z którym się konfrontujemy. Gdy jednak nie uzyskujemy spodziewanego uznania, a jednocześnie nie możemy zmienić sytuacji, w jakiej żyjemy – czy dotyczy to więzi z osobami, z którymi przyszło nam żyć: z żoną, mężem, dziećmi, współbraćmi…, czy miejsca lub pracy – zamykamy się pełni złości na siebie. Autoagresja jednak od razu przenosi się na innych i całą sytuację. Odcinamy się więc od nich, zatwardzając swoje serca. Stajemy się nieczuli i głusi, a jednocześnie istnieją w nas ogromne napięcia: z jednej strony wołanie, jakby z głębokiej studni, o pomoc przy jednoczesnej złości na wszystko i wszystkich. Jest to szczególnie trudny stan. Ewagriusz z Pontu opisuje go z drżeniem: Co z kolei mamy powiedzieć o demonie, który czyni duszę nieczułą? Boję się nawet pisać o nim: jak dusza wyobcowuje się z własnego stanu w czasie jego przybycia i pozbawia się bojaźni Bożej oraz pobożności, i nie uznaje już grzechu za grzech, i nie uważa nieprawości za nieprawość. W jej pamięci kara i sąd wieczny są już tylko jakby gołymi słowami, tymczasem zupełnie wyśmiewa ogniste trzęsienie ziemi (Hi 41,21, LXX). Wprawdzie niby wyznaje Boga, jednak nie poznaje jego zarządzenia. Uderzasz się w piersi, kiedy dusza zwraca się do grzechu, a ona nie czuje. Cytujesz słowa Pism, a ona jest całkiem zatwardziała i nawet nie słyszy. Przedstawiasz jej hańbę przed ludźmi, a nie zastanawia się nad wstydem przed braćmi. Wstyd [pokazujesz] u ludzi i nie pojmuje, niczym świnia, która zamyka oczy i wyłamuje ogrodzenie (De mal. cogit. 11)”.
Benedyktyn dodaje, że jest wiele zewnętrznych objawów acedii. Przywołując ks. Leszka Misiarczyka, który za Gabrielem Bunge wylicza te przejawy pisze o „niepokoju wewnętrznym i potrzebie ciągłych zmian”, „lęku”, „przesadnej trosce o własne zdrowie”, „nienawiści do wyuczonego zawodu połączonej z pragnieniem zdobycia innego”, „oskarżanie innych ludzi o swoje złe samopoczucie psychiczno-duchowe, nieszczęścia lub niepowodzenia”, „kompulsywne poszukiwanie rozrywki, by odurzyć wewnętrzny ból i cierpienie”, „nieopanowaną potrzebę ludzkiego towarzystwa”, „pozory cnoty”, „ogromną trudność w spełnianiu codziennych obowiązków”, „niszczący maksymalizm, pracoholizm”, „niechęć do życia anachoreckiego i do życia w ogóle”. Mają to być przejawy różnego rodzaju ucieczki od konfrontacji z trudem istnienia.
W przypadku mnichów acedia wyraża się „opuszczeniem celi”. Ewagriusz z Pontu pisał w liście do mnichów, że pokusa ta jest złożona z kilku myśli, ponieważ powstaje z nienawiści i pożądliwości. „Kto bowiem ulega acedii, nienawidzi tego, co jest, pożąda zaś tego, czego nie ma. A im bardziej pożądliwość ściąga mnicha na dół, tym bardziej też nienawiść wypędza go z celi; wówczas przypomina on nierozumne zwierzę, z przodu ciągnięte przez pożądliwość, a z tyłu bite i popychane przez nienawiść”.
- Zatorski nie miał wątpliwości, iż „w życiu nie ma niczego bardziej sensownego niż to, by budować wspólnotę pokornej miłości, by przez to osiągać życie w tym wymiarze, jaki jest do osiągnięcia”.
Benedyktyni, którym przyświeca motto: ora et labora, zaznaczają, że praca pełni ważną rolę, ale nigdy nie może zdominować życia. Wszystko powinno mieć swój rytm. Zakonnicy nie są rozliczani z tego, czy wypełniają wszystkie zalecane praktyki pobożności. Każdy odpowiada we własnym zakresie. W tym ma tkwić sedno odpowiedzialności za własne zbawienie.
Były przeor zakonu w Tyńcu zaznacza że „kiedy na kursach i warsztatach z zarządzania mówi się właściwie jedynie o technikach zarządzania, to nie dotyka się zupełnie tego, co jest dla nas najważniejsze: realizacji siebie przez dochodzenie do pełni życia. Przecież w naszym życiu nie chodzi o to, byśmy byli np. doskonałymi mechanikami samochodowymi, nauczycielami, artystami, menadżerami, ale o to, byśmy prawdziwie żyli. Sama sprawność i skuteczność w wykonywaniu jakiejś pracy, szczęścia nam nie daje. Można być bardzo sprawnym robotem, zatracając jednocześnie swoje człowieczeństwo”. Dodaje, że „współcześnie wielkim problemem jest pracoholizm oraz wypalenie zawodowe”, które wynikają ze złego podejścia do pracy, zapominania o tym, że jesteśmy osobami.
Domaga się, by na nasze życie spojrzeć z szerszej perspektywy i zadać sobie podstawowe pytania: Kim jesteśmy? O co chodzi w naszym życiu?
- Zatorski, między innymi fizyk z wykształcenia, dostrzega, że „w coraz bardziej technicznie zdominowanym świecie następuje drobiazgowa specjalizacja, co powoduje zubożenie osobowości i braki w ogólnym wykształceniu. Prowadzi to do dysharmonii w rozwoju człowieka, który, nawet będąc wybitnym specjalistą w jakiejś dziedzinie, w innych jest ignorantem, a w wymiarze duchowym jest całkowicie infantylny. Trzeba chyba, podobnie jak św. Benedykt, zadbać o to, by samemu nie dać się wciągnąć w pogłębiający się chaos tego świata, czy wręcz ogłupić rozmaitymi bzdurami. Nie wystarczy jednak obrona, lęk i trzymanie się „tradycji” swoiście rozumianej. Trzeba świadomie wrócić do źródła zarówno własnej tożsamości, jak i kultury”.
Propagując regułę św. Benedykta, wyjaśnia, że chodzi w niej „właściwie o praktykę życia. Nie mówi on nam, co mamy podejmować jako zadanie wobec świata, w co mamy się angażować w naszej działalności zewnętrznej, jakie praktyki pobożne podejmować, aby się zbawić… On troszczy się o to, jak należy zorganizować całe nasze życie osobiste i we wspólnocie, by w nim odnajdywać Boga. Jego główna troska skierowana jest na to, by wszystko czym żyjemy, kierowało nas ku Bogu. Dlatego właśnie mnicha określa nie to, w co angażuje się na zewnątrz, co robi dla świata, ale to kim jest, robiąc cokolwiek. W Regule istnieje wyraźny prymat bycia nad posiadaniem i działaniem. Święty Benedykt także współczesnemu człowiekowi proponuje: przede wszystkim żyj tak, aby Bóg był w centrum. Inaczej mówiąc, żyj prawdziwie. Reszta z tego wyniknie. Ty staraj się być uczniem w szkole Pana”.
Mądrość duchowości benedyktyńskiej polega na „właściwym uporządkowaniu tego, co i tak człowiek robi codziennie, i w włączenie tego wszystkiego w budowanie więzi z Bogiem”.
W każdej wspólnocie konieczne jest wypracowanie ducha współdziałania. Święty Benedykt „nie pozwolił sprowadzić wiary i więzi z Bogiem do jakichś szczególnych działań, do praktyk, ale zadbał o to, by właściwie całe życie zarówno w wymiarze sakralnym jak i świeckim ukierunkować na Boga. Uznał bowiem, że człowiek dąży do celu swojego życia całym sobą, a nie jedynie jakąś częścią. Dowartościował w ten sposób zwykłą, codzienną pracę i zajęcia oraz wzajemne relacje między ludźmi. Reguła, jaką napisał do mnichów, z tego względu okazała się bardzo przydatna dla ludzi świeckich, którzy także przecież mieszkają i żyją w rozmaitych wspólnotach. Zasady, jakie św. Benedykt odnosi do życia we wspólnocie, okazują się zasadami uniwersalnymi i dlatego łatwe są do przeniesienia w życie świeckich wspólnot”.
Były przeor wskazał, jak odróżnić człowieka pozytywnie zaangażowanego od opanowanego przez acedię. Zauważa, że „częstą jej formą jest neurotyczny aktywizm zawodowy nazywany pracoholizmem. Zresztą wszelkie formy uzależnień, czy to od używek, czy od jakichś czynności, czy związków z innymi ludźmi są przejawami takiej ucieczki i braku zdolności przyjęcia rzeczywistości takiej, jaka jest. Mogą to być nawet bardzo szlachetne działania duszpasterskie czy charytatywne, a nawet aktywna pobożność. Te ostatnie są o tyle bardziej niebezpieczne, że łatwo sobie wmawiamy, że robimy coś dobrego i w związku z tym jesteśmy naprawdę blisko Boga. Jednak taka sytuacja przypomina spotykanych przez Pana Jezusa w Ewangelii faryzeuszy, którzy byli niezmiernie pobożni i uważali się za stróżów wiary. Jednak o nich powiedział Pan Jezus: groby pobielane, obłudnicy… Niestety także pobożność może być rodzajem ucieczki od spotkania z żywym Bogiem, a tym samym pogonią za czymś pozornym i przez to przejawem acedii!”
Można się od niej uwolnić – jak pisał Ewagriusz z Pontu – dzięki wytrwałości, akceptując to, kim jesteśmy i porzucając niezdrowe ambicje, jednocześnie trwale praktykując to, co to życie buduje. „Dla Ewagriusza z Pontu największą motywacją i ambicją by wytrwać, była Boża kontemplacja. Tutaj nie chodziło o jakąś konkretną postawę, ale przede wszystkim otwartość na Tego, który jest zawsze inny i większy od naszych wyobrażeń” – konkluduje o. Zatorski.
Agnieszka Stelmach